- W parafiach warszawskich liczba osób, które nie chcą chodzić na naukę religii, to od 200 do 500 w parafii. To o wiele więcej niż w latach poprzednich. Podobnie w kwestiach apostazji jest wzrost w stosunku do analogicznego okresu poprzedniego roku - mówi tvn24.pl dominikanin ojciec Tomasz Dostatni. - To jest coś dramatycznego - podsumowuje. O wyzwaniach, przed jakimi stoi Kościół katolicki, nie tylko na skutek pandemii, rozmawiał Maciej Kluczka.
ZOBACZ REPORTAŻ "OSTATNI DZWONEK" o powodach odchodzenia młodych ludzi od Kościoła >>> Więcej także w "Czarno na białym" w TVN24 w poniedziałek o godz. 20:30.
Maciej Kluczka (TVN24): Pytanie może z przymrużeniem oka, a może niekoniecznie... Chodzą plotki, że papież przymierza się do rezygnacji. Powtórzyłby więc scenariusz Benedykta XVI. Czy coś jest na rzeczy? Coś Ojciec słyszał?
O. Tomasz Dostatni (dominikanin, publicysta): Nie słyszałem o tym, ale to jest ciekawa rzecz, dlatego że Franciszek prawie na samym początku swojego pontyfikatu dawał do zrozumienia, że on tak rozumie papiestwo, że ono może być "na czas określony", czyli że papież może pójść na emeryturę. W książce "Franciszek między wilkami" włoskiego watykanisty Marco Politiego - jeszcze nieprzetłumaczonej na język polski – jest cały rozdział poświęcony rozumieniu papiestwa na czas określony. Zastanawiam się jednak, czy Kościół wytrzymałby trzech papieży… Bo może dojść do sytuacji, że Benedykt XVI (papież – senior) żyje, Franciszek przechodzi na emeryturę, a wybrany byłby nowy papież. Jeśli pan zaczął tak dość dowcipnie, to ja właśnie się zastanawiam, czy Kościół w swojej tradycji, też w tym konserwatyzmie, byłby w stanie to przeżyć.
Z teologicznego punktu widzenia, także w tradycji Kościoła, nie ma przeszkody, żeby papież szedł na emeryturę, żeby zakończył swój urząd, co było widać w przypadku Benedykta XVI. Papież Franciszek ma swój charakter, ma swoje myślenie i patrzenie na świat, na Stolicę Apostolską i jestem przekonany, że jest w stanie taką decyzję podjąć, szczególnie wtedy, gdyby uważał, że nie jest w stanie zarządzać Kościołem czy mieć wpływ na to zarządzanie. Nie zdziwiłbym się wtedy, gdyby taką decyzję podjął.
Pytam o to nie tylko z powodu plotek, ale także tego, czego byliśmy świadkami w 2020 roku - dyskusji o pontyfikacie Jana Pawła II, także w kontekście watykańskiego raportu w sprawie kardynała Theodore'a McCarricka. Pojawiły się wtedy pytania, czy zarządzanie Kurią Rzymską, Kościołem, podejmowanie decyzji o biskupich nominacjach to nie za trudne zadania dla człowieka, który ma już 84 lata. Pytania o to, czy może papieska emerytura nie powinna być regułą.
Są różne tradycje i zwyczaje. Kościoły wschodnie, prawosławne nie akceptują, nie uznają tej tymczasowości. Biskup patriarcha, arcybiskup w Kościele prawosławnym sprawuje tę funkcję do końca życia. To ma też swoje znaczenie, bo pokazuje, że Kościół nie jest tylko instytucją zarządzaną jak każda firma, ale że istnieje coś takiego jak autorytet biskupa. Z kolei w Kościele rzymskokatolickim jest kadencja dla biskupów (biskup wiek emerytalny osiąga w wieku 75 lat), co jest związane z kwestią rządzenia Kościołem.
Spokojnie patrzę na sędziwy wiek Franciszka. Było już wielu papieży, którzy byli bardzo wiekowi, a dużo zrobili; którzy sprawnie wypełniali zadania pontyfikatu. Przykładem jest Jan XXIII, który w podeszłym wieku zwołał Sobór Watykański II, a ten miał charakter epokowy.
Pan dotknął sprawy raportu na temat byłego kard. McCarricka. Kościół jest olbrzymią instytucją i niestety zdarzają się błędy i sytuacje, które nie powinny mieć miejsca, ale na szczęście wyciąga się z tego wnioski. Instytucje watykańskie są bardzo rozbudowane i papież Franciszek cały czas dokonuje reformy administracyjnej Kościoła, ona cały czas się toczy. Chodzi mu o kierunek w stronę decentralizacji.
W tym roku papież ma zająć się reformą Kurii Rzymskiej. To zresztą jedno z głównych zadań, jakie sam sobie wyznaczył na początku pontyfikatu. Jeszcze przed Wielkanocą powinna być przyjęta nowa konstytucja apostolska regulująca funkcjonowanie Kurii Rzymskiej. A czy myśli Ojciec, że nowy rok jeszcze szerzej otworzy dyskusję wokół pontyfikatu Jana Pawła II? Szczególnie po tym raporcie, ale także po filmie "Don Stanislao"? W mediach i środowiskach katolickich widać zaczątki takiej dyskusji, jest jednak też sporo takiej "bijatyki" - jedni podchodzą do pontyfikatu krytycznie, drudzy każdą krytykę odbierają jako atak na świętego i atak na Kościół.
Pan użył bardzo dobrego słowa "bijatyka". Pamiętajmy, że ten pontyfikat był bardzo długi, trwał 27 lat, to jest jedno pokolenie. Ja bym się bardzo cieszył, gdyby była merytoryczna rozmowa o tym pontyfikacie, o nauczaniu Jana Pawła. Trzeba jednak mieć świadomość, że ta rozmowa dotyczyłaby różnych okresów. Rozumiem, że zarówno dziennikarsko, jak i publicystycznie ciekawe są momenty napięć czy jakichś skandali, ale one nie powinny rzutować na całość oceny pontyfikatu papieża Polaka.
Ciekawe byłoby, gdybyśmy w Polsce podjęli taką debatę, co ten pontyfikat wniósł, jakie były jego przełomowe momenty. Po pierwsze to czas do upadku komunizmu i upadku żelaznej kurtyny - zupełnie inny niż po roku 1989. Zupełnie innym okresem jest czas, gdy ten pontyfikat się kończył, kiedy papież był osobą schorowaną, ale do końca chciał być aktywny. Ten czas trwał kilkanaście lat. I to był już zupełnie inny świat niż w 1978 czy w latach 80. Chcąc więc rozmawiać o tym pontyfikacie, trzeba by było rozmawiać o jego bardzo różnych problemach, na różnych etapach jego historii.
Najprostszy przykład – po raporcie o kard. McCarricku pojawiły się głosy, że kwestie personalne były piętą achillesową Jana Pawła II. A przecież papież na początku lat 80. mianował wielu znakomitych pasterzy i kardynałów. To m.in. kard. Jean-Marie Lustiger z Francji, kard. Joachim Meisner z Niemiec, kard. Carlo Marini z Mediolanu, kard. Christoph Schoenborn w Wiedniu czy kard. Bergoglio (obecny papież). I to były bardzo ciekawe nominacje. Kardynał Lustiger to duszpasterz akademicki, pochodzenia żydowskiego, konwertyta. Kard. Martini – wielki umysł, filozof, jezuita. Kard. Meisner był obywatelem Niemiec Wschodnich, państwa komunistycznego, i został mianowany kardynałem Berlina (diecezji łączącej Berlin Zachodni i Wschodni – red.). To była decyzja przekraczająca polityczne układy. I takie nominacje można pokazać w wielu miejscach świata, ale niewiele o tym wiemy, niewiele się o tym mówiło w Polsce. Bo też mało się tym u nas interesowaliśmy.
Pamiętam, jak w czasie debaty po watykańskim raporcie ws. McCarricka ojciec Maciej Zięba mówił, ile było nominacji biskupich. Watykan to złożony aparat, przez który przechodzą opiniowania, tu nie chodzi o apologię, obronę, ale o to, żeby zobaczyć to w szerszej perspektywie. A my często widzimy jednego kardynała, który był pedofilem lub który wykorzystał kleryków.
Czy polskie środowiska katolickie są do dyskusji na ten temat przygotowane? Myślę o KUL-u, Uniwersytecie Papieskim w Krakowie, o Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, o episkopacie. KUL – w ostatniej dyskusji wokół kard. Dziwisza i Jana Pawła II - wydał oświadczenia, które mówiły, że trzeba zbadać dogłębnie sprawę, ale jednocześnie stawał po stronie broniących Jana Pawła II, czyli już wydawał werdykt w ewentualnej debacie.
Jestem w tej sprawie pesymistą, wątpię, czy instytucje w polskim Kościele - od uniwersytetów, po Konferencję Episkopatu Polski i katolicką opinię publiczną - są w stanie tę debatę podjąć same. Jestem pesymistą, ale widzę pewne dobre kierunki. Dobrym przykładem jest próba zmiany mentalności ludzi Kościoła, szczególnie w sprawie pedofilii, przestępstw seksualnych. To się zaczęło jeszcze za Benedykta XVI, ale za Franciszka widać w tej sprawie ogromne przyspieszenie. Pamiętam jedną czy drugą konferencję prasową, na której prymas Polski abp Wojciech Polak dziękował dziennikarzom za to, że zabrali się za pewne problemy. W tym pesymizmie widzę więc pewien optymizm, szczególnie w presji opinii publicznej reprezentowanej przez dziennikarzy, tak jak to było po obu filmach braci Sekielskich. Trzeba pewne rzeczy pokazać, nazwać i wtedy – prędzej czy później – następuje reakcja. Kościół potrzebuje oglądu z zewnątrz.
Zauważmy, że wiele lat w Polsce nie było tak publicznego starcia biskupów, jak biskupa Janiaka z prymasem Polski. O czym to mówi? O tym, że istnieją różne spojrzenia na to, czym jest Kościół i jak ma się mierzyć z różnymi problemami. Franciszek pokazuje problem klerykalizmu, my mówimy często o kościelnym korporacjonizmie. To jest zmiana mentalności, która powoli się dokonuje. Cieszyłbym się, gdyby było więcej takich środowisk, jak środowisko "Więzi", które dzisiaj chyba w największym stopniu ponosi dojrzałą odpowiedzialność za Kościół w trudnych kwestiach. To widać także w innych miejscach, widać właśnie to światełko w tunelu, że coś zaczyna drgać. Może chcielibyśmy, żeby to było szybciej i radykalniej, ale to jest właśnie kwestia zmiany mentalności, a ona nigdy nie następuje szybko.
Kard. Stanisław Dziwisz ostatnio zaprezentował swoje myślenie. Na prośby dziennikarza o spotkanie, skierowane w grzecznej formie, nie odpowiada przez tygodnie, a wobec krytycznych pytań i wątpliwości mówi: "przebaczam Polsce".
Kardynał Dziwisz nie jest już młodym człowiekiem. Jeśli ktoś człowiekowi w wieku 80 lat mówi, że w jego życiu złe było to i tamto i robi się to publicznie, to człowiek się broni. Człowiek broniący się mówi różne rzeczy. Teraz jest pytanie, na ile można zająć się jakąś merytoryczną debatą w tej sprawie. Ona może mieć miejsce – dobrym przykładem jest kard. Henryk Gulbinowicz. Jeszcze za jego życia, na temat już bardzo starego, prawie stuletniego człowieka, były pisane teksty przez historyków na temat jego współpracy z władzami komunistycznymi, także na temat problemów obyczajowych. Można było o tym rozmawiać, historycy pokazali dokumenty dotyczące tego, jak wyglądała jego współpraca ze Służbą Bezpieczeństwa. Takich ocen historycznych nie można jednak dokonywać poza kontekstem czasów, w których on żył, czyli kraju, który nie był wolny, Kościoła, który nie był wolny. Ja mieszkałem w Czechosłowacji i w Czechach i spotykałem ludzi, którzy bardzo byli prześladowani w czasach komunistycznych, którzy siedzieli w więzieniach nie po dwa, trzy, cztery lata, tylko po czternaście lat, którzy żyli w podziemiu. U nas była inna sytuacja, był zawarty jakiś kompromis i jeśli chce się oceniać kard. Gulbinowicza, to ta ocena musi być oparta o kontekst. Dowody i kontekst - w tym sensie potrzebne są środowiska, które tę analizę potrafią zrobić, które mają ku temu i wiedzę, i doświadczenie, i narzędzia. Dobrze by było, żeby w sprawie kard. Dziwisza stało się podobnie.
A kontekst całego roku, który przeżyliśmy, to nie tylko kontekst trudnych tematów, z którymi mierzył się Kościół, ale i obiektywny – pandemia. Zmniejszyła liczbę wiernych w Kościołach, utrudniła pracę duszpasterską. Czy to sprawia, że rok 2020 był albo będzie dla Kościoła przełomowy?
Pan użył słów: "rok, który przeżyliśmy”. Myśmy go jeszcze nie przeżyli. Każdego dnia umiera kilkaset osób. Przed naszą rozmową prowadziłem obrzęd pochówku na cmentarzu w naszej parafii w Szczecinie. Mamy tu regularnie osoby, które chorowały na COVID-19, także pogrzeby starszych małżeństw, które chorowały na COVID-19. To nie jest jeszcze zamknięty temat. Musimy sobie zdać sprawę, że jesteśmy pośrodku tego wszystkiego. Proszę zobaczyć, że najnowsze badania pokazują, że większość (w najlepszym wypadku połowa) Polaków nie chce się zaszczepić. To nie jest zamknięty temat, nawet w sensie czysto epidemicznym. Jednak możemy już się zastanawiać - i to jest dobre pytanie - co dalej z chrześcijaństwem, co dalej z Kościołem, co z naszą wiarą.
Czytałem książkę ks. Tomasza Halika "Czas pustych kościołów" (ks. Halik to czeski duchowny rzymskokatolicki, socjolog i teolog – red.), polecam tę lekturę. To zapis jego homilii z początku pandemii, ale jednocześnie prognoza tego, co może stać się z Kościołem, nie tylko w Czechach, w niedalekiej przyszłości.
Wizja rysuje się w jakich barwach?
Jest jeszcze za wcześnie, żeby nazwać, wskazać, co z tego wszystkiego pozostanie, ale w Polsce na to wszystko nałożył się jeszcze jeden poważny problem. W tym całym "narodowym" zamknięciu podjęto polityczną decyzję o zburzeniu kompromisu prawnego wokół ustawy z 1993 roku, ustawy ograniczającej aborcję. Ta decyzja polityczna, bo to jest decyzja polityczna, wywołała olbrzymie protesty, które nałożyły się na pandemię oraz dyskusję etyczną, także o Kościele i jego kondycji. Widać już, że te protesty wpłyną na religijność Polaków.
Ostatnio prześledziłem dane statystyczne, które dotyczą religijności i wiary najmłodszego pokolenia, szczególnie ostatnich klas szkół średnich. Śledziłem te dane na przestrzeni kilku ostatnich lat aż do ostatniej jesieni. Podam dwa przykłady: w parafiach warszawskich liczba osób, które nie chcą chodzić na naukę religii to od 200, 300 do 500 młodych osób w parafii. To o wiele więcej niż w latach poprzednich. Podobnie w kwestiach apostazji: w Warszawie - to dane archidiecezji - jest wzrost w stosunku do analogicznego okresu z poprzedniego roku. Kiedyś takich zgłoszeń było 200 miesięcznie, dziś to 400-500. Jeśli więc pan mnie pyta, co z tej pandemii i z tego czasu wyniknie dla naszej przyszłości, to wiem już jedną rzecz: w dużej części młodego pokolenia nie będzie w Kościele. To jest coś dramatycznego.
Ks. Alfred Wierzbicki – na antenie TVN24 - zwrócił uwagę, że zdecydowana większość młodych ludzi, którzy dziś protestują na ulicach, kiedyś chodziła na naukę religii, była choć w jakimś stopniu związana z Kościołem. Dziś na religię w szkołach już nie chodzą i chcą z Kościoła odejść. To tutaj widzę dzisiaj największy problem. Wielu młodych nie widzi w Kościele znaku nadziei czy fundamentu swojego życia. I w tym widzę wyzwanie, z którym trzeba będzie się zmierzyć. Nie wiem, czy będziemy potrafili, nie wiem, czy jesteśmy w stanie ten proces laicyzacyjny zatrzymać, spowolnić. Jestem w tej kwestii pesymistą.
A to jest wynik procesu laicyzacji, obiektywnych zmian społecznych, które po Europie Zachodniej dotykają także nas? Czy większe znaczenie mają błędy i grzechy samych ludzi Kościoła?
Co powinien, co może zrobić dziś przyzwoity katolik? Jak się w tej sytuacji odnaleźć? Jeśli człowiek jest człowiekiem religijnym, to powinien sobie postawić pytanie: "co przez takie wydarzenia, jak pandemia, laicyzacja, grzechy we wspólnocie Kościoła, chce mi powiedzieć Pan Bóg?". Trzeba zrobić sobie rachunek sumienia, nie obrzucać innych pretensjami, żalami, krytyką, tylko zwrócić się do swojego wnętrza, do swojego rozumu.
Jeśli chodzi o proces laicyzacji, to tutaj jest jedna rzecz, która jest inna niż w krajach Europy Zachodniej, w większości krajów demokratycznych. To jest daleko posunięty sojusz ołtarza i tronu, takiego absolutnego zbliżenia rządzących i hierarchii Kościoła. Nie boję się powiedzieć, że dochodzi również do instrumentalnego wykorzystywania Kościoła, a z drugiej strony słabości Kościoła, który nie potrafi pokazać, że nie chce wchodzić w struktury władzy politycznej, bo takie jest jego nauczanie. Od czasu Soboru Watykańskiego II Kościół bardzo wyraźnie powstrzymuje się od aktywności i obecności w polityce poprzez ludzi duchownych. Świeccy tak, ale duchowni nie.
Wciąganie Kościoła w bezpośrednią politykę bezpośrednio wpływa na laicyzację. Kościół, znając własną historię i wiedząc, co w przeszłości oznaczał ten sojusz z władzą, uznał wtedy, że nasze pole jest religijne, duchowe, nie polityczne. Także konkordat podpisany przez Polskę ma zapisaną autonomię i współpracę. Ta autonomia się kruszy i wielu, szczególnie młodych ludzi, widzi, że jest to związane z przywilejami prawnymi, finansowymi. I od tego Kościoła się ludzie odwracają. Tego nie ma w innych krajach demokratycznych. Krajów wyznaniowych, gdzie głowa państwa jest głową Kościoła, jest bardzo niewiele. Tak jest w Anglii, ale tam jest twarda demokracja, tak jest w Izraelu. Niewielu ludzi w Polsce wie, że większość społeczeństwa izraelskiego to społeczeństwo areligijne, bo ta bliskość religii i państwa i narzucanie na prawodawstwo państwowe religijnych przepisów powodują, że ludzie odwracają się od religii. Człowiek wiary to człowiek wolny, wolnego wyboru. Jeśli chce się być człowiekiem wolnym, wolnego wyboru, to chce się być człowiekiem religijnym z własnej woli, a nie dlatego, że ktoś to narzuca.
A czy w polskim Kościele, także wśród duchownych, może dojść do swoistego rodzaju fermentu? Czy może dojść do sytuacji, kiedy powiedzą głośno i wyraźnie, że nie zgadzają się na dzielące społeczeństwo wypowiedzi, jak "tęczowa zaraza" (to abp Jędraszewski) czy próby obrony księży pedofilów (to o. Rydzyk)? Czy ktoś powie: "To nie jest Ewangelia", "To nie jest Kościół Chrystusowy"? Czy jednak to zbyt silne osoby w Kościele i nikt nie będzie w stanie wpłynąć na zmianę ich retoryki?
Pojęcie fermentu, dyskusji to sformułowania z języka papieża Franciszka, ale one nie weszły jeszcze w krwioobieg Kościoła. Papież mówi: "róbcie raban", czyli krzyczcie, kiedy trzeba. Trzeba jednak pamiętać, że Kościół jest tego typu instytucją, że te młyny kościelne mielą powoli. Wiele zależy i będzie zależeć od edukacji, formacji, od wizji Kościoła.
W Polsce bez wątpienia są turbulencje między wizją papieża Franciszka a wizją narodowo-katolicką; wizją, która ma swoje źródła w II Rzeczpospolitej. Wtedy wizję i rolę Kościoła mogła zaprezentować chrześcijańska demokracja, która była bardzo słaba, więc w życie wprowadzała ją już narodowa demokracja; ludzie, którzy odwoływali się do Romana Dmowskiego, który sam był areligijny, który rolę Kościoła widział tak, jak dzisiaj widzi ją prezes Jarosław Kaczyński. A raczej odwrotnie, Kaczyński widzi tak, jak widział Dmowski. To rola polityczna, społeczna, ale bez wątpienia nie religijna. Dla mnie było wstrząsem, kiedy słuchałem przemówienia prezesa, który wezwał członków i sympatyków swojej partii do obrony kościołów. Prymas Wojciech Polak powiedział wtedy, że Kościół nie potrzebuje takiej obrony. I to jest to napięcie, o którym wspomniałem też wcześniej - napięcie o jakim Kościele rozmawiamy, jaką mamy jego wizję. Czy jest to szpital polowy, czy jest w nim to, o czym papież mówi w ostatniej encyklice "Fratelli tutti", czyli wymiar braterstwa? Czy jednak jest to przesunięcie Kościoła do roli organizacji społecznej i politycznej, która fajnie, jeśli będzie wmontowana w dane państwo, bo to przyniesie korzyści państwu, a duchowni postarają się też o to, by przyniosło korzyści Kościołowi?
Pan mówi o dyskusji, ona jest bardzo potrzeba. Byłoby bardzo pięknie, gdyby przez wszystkie wspólnoty kościelne - od parafii począwszy, przez różne grupy duszpasterskie - przeszła dyskusja, ale taka autentyczna, z podstawowymi pytaniami, jakiego chcemy Kościoła, jakiego chcemy biskupa.
Ale to ludzie, świeccy wierni mają wybierać swojego biskupa?
Nie, nie chodzi o nominację - jestem realistą - chodzi o wymiar duchowy wspólnoty. Ta dyskusja jednak się nie odbędzie. Proszę zobaczyć, jak mocno jest krytykowane pojęcie drogi synodalnej w Kościele niemieckim, jak ten temat jest oczerniany, zniechęcany opinii publicznej. A papież Franciszek zaprasza: "rozmawiajcie od dołu, dyskutujcie". Taki jest Kościół, taki powinien być Kościół. Kościół to są podstawowe, małe wspólnoty, te małe Kościoły, rodziny, domy, grupy duszpasterskie. Ta dyskusja musi się odbyć na tym poziomie, musi iść od dołu. Jeśli będzie zaplanowana z góry na dół, to z tego będzie niewiele wynikało.
Paradoksalnie, gdy Kościół będzie mniej masowy, to może ta dyskusja będzie łatwiejsza do przeprowadzenia.
To nie jest takie proste w Kościołach masowych. Jeszcze raz odwołam się do Czech, gdzie mieszkałem. Tam Kościół jest w absolutnej diasporze, nie jest masowy, przestał być masowy w wyniku różnych procesów, także procesu laicyzacyjnego, który miał miejsce nie tylko w czasach komunistycznych. Praga już przed wojną była miastem o największym procencie ludzi niewierzących na świecie, nie Moskwa, nie Leningrad, tylko właśnie Praga. Ten proces odchodzenia od wiary widać właśnie w państwach, gdzie był bardzo ścisły związek państwa, władzy i Kościoła.
W Polsce widać początki procesu laicyzacji, szczególnie młodego pokolenia, o którym mówiliśmy, ale jednocześnie Kościół w Polsce jest – od dekad – wmontowany w nasz kod kulturowy. Obok tego sojuszu tronu z ołtarzem istnieją bardzo silne tradycje związane z religią, które kultywują też osoby niewierzące. Kościół obecny jest też na prowincji, gdzie polityka często nie jest aż tak silnie obecna i widoczna.
Tak, Kościół w Polsce jest nadal Kościołem licznym. Nawet w tym "Kościele tradycji", ludowym, są bardzo dobre pierwiastki, których nie należy zgubić. Ludzie przeżywają swoją religijność też w taki sposób.
Mieszkam od niedawna w naszym klasztorze w Szczecinie, mamy swoją parafię. Widzę ludzi starszych, którzy przychodzą, modlą się. Ci ludzie nie będą robili fermentu, nie będą robili specjalnych dyskusji, ale oni mają prawo być w tym Kościele, są w nim. To są nasi rodzice czy dziadkowie i trzeba zaakceptować także ich pobożność, ich przeżywanie wiary. Z drugiej strony, przypominam sobie, kiedy byłem młodym człowiekiem, Jan Paweł II wysłał list do młodzieży, który zakończył cytatem z listu św. Piotra: "Abyście umieli zdać sprawę z nadziei, która jest w was". A więc właśnie - wrócę do tego, co się działo na polskich ulicach w ostatnich miesiącach - wielu młodych ludzi nie widzi już nadziei w Kościele. I to jest nasz problem, jak na to odpowiedzieć… Papież Franciszek mówi: "być jak najbliżej ludzi, towarzyszyć im na ich drogach życia".
Wyrok Trybunał Konstytucyjnego idzie w parze z nauką Kościoła. Jak więc Kościół powinien go odczytywać? Byli biskupi, którzy publicznie wyrażali jego aprobatę. Trudno się temu dziwić, bo Kościół zawsze aborcję widzi jako przerwanie życia, czyli złamanie jednego z przykazań.
Jak się ustawić? Wiem jedno – głosić integralnie Ewangelię. Wyznawanie wiary, ale także głoszenie swoich poglądów nie może wypływać z tego, że ktoś jest przymuszony do tego prawem. Decyzja o zmianie tej ustawy – drogą Trybunału Konstytucyjnego - to decyzja, która wypływała z pobudek politycznych. Kościół zawsze będzie mówić, że ważna jest ochrona życia od momentu poczęcia. Tylko że jeśli jakieś prawo ma być ustanawiane, to trzeba zobaczyć, czy to prawo nie spowoduje większych społecznych protestów, turbulencji i niepokojów. Dobrze pamiętam, że gdy była wprowadzana ta ustawa w 1993 roku, to biskupi polscy (dziś w większości już nie żyją), tacy jak kard. Glemp, bp Gocłowski, bp Pieronek, kardynał Macharski, najstarsze pokolenie biskupów (jak abp Muszyński), bardzo wyraźnie zwracali uwagę na język tej ustawy. Żeby nie było penalizacji aborcji, że nawet jeśli ktoś podejmie decyzję o aborcji, to z tego prawa nie może wypływać kara dla kobiety, męża czy lekarza. Po drugie, zwracano uwagę, że to jest kompromis prawny, a nie kompromis moralny. I że ten kompromis zawarty jest dlatego, że poprzednia ustawa była bardzo liberalna, a ta jest mniej liberalna, ale jednocześnie pozwala na aborcję w bardzo ściśle określonych przypadkach. Reasumując – brano wtedy pod uwagę społeczne reakcje. To też jest zadanie i odpowiedzialność Kościoła.
Uważam, że dotychczasowy kompromis – myślę o prawnym kompromisie - powinien być zachowany dla zachowania spokoju społecznego, przy świadomości, że nie jest z niego zadowolony ani Kościół, ani druga strona. Ten temat został właśnie wrzucony po to, by nas skonfliktować, by nas jeszcze bardziej podzielić. I mam pretensję o to, że my – ludzie Kościoła - nie potrafimy tego zobaczyć. To jest bardzo trudne, bo nauczanie Kościoła mówi o trosce o człowieka od momentu poczęcia do naturalnej śmierci, ale to nie oznacza, że prawo będzie zaspokajało każdy wymiar Ewangelii. No nie będzie. Nigdy tak nie było i nigdy tak nie będzie. Co więc należy robić? Trzeba tak kształtować sumienia ludzi, żeby z tego prawa nie korzystali, z tego prawa wolnościowego, żeby wybrali alternatywne rozwiązanie, proponowane przez Ewangelię. Kształtujmy ludzkie sumienia, a nie wpływajmy na twarde prawodawstwo, które będzie zgodne z religijną koncepcją.
Wróćmy do tego, co może przynieść 2021 rok, już na poważnie. Co przyniesie w Kościele powszechnym? Wielu z wielkimi nadziejami patrzy na pielgrzymkę, choć lepiej może trzeba powiedzieć "dyplomatyczną wizytę" papieża w Iraku. Czy to będzie najważniejszy punkt w kalendarzu tego roku? Czy może Ojciec obawia się, że to będzie czas – jak to napisał w "Tygodniku Powszechnym" Sebastian Duda – kolejnych bomb, które mogą wybuchnąć w polskim Kościele?
Nie analizuję, co może się wydarzyć. Ja biorę życie takim, jakim ono jest, ale staram się mieć z tyłu głowy spojrzenie ludzi Biblii, judeochrześcijan, którzy nie bali się przyszłości. Nie bali się dlatego, że wiedzieli, że przed nimi jest Bóg. On jest w tych wydarzeniach i sytuacjach, o których ja nawet jeszcze nie wiem, że będą i jakie będą. Widzę to w porównaniu z kulturą starożytnej Grecji czy hellenistyczną, która bała się przyszłości. Stąd były wyrocznie, przepowiednie, żeby zaklinać przyszłość, żeby sobie ją zjednać. Ja do tego podchodzę inaczej. Nie wiem, co będzie, ale kiedy będą przychodziły różne sytuacje i wydarzenia - szczególnie te, na które nie mam wpływu - to będę stawiał sobie pytanie: "co przez nie chce mi powiedzieć Pan Bóg?".
Oczywiście w perspektywie społecznej możemy coś zrobić. Nie mamy wpływu na pandemię, ale mamy wpływ na jej ograniczenie. Bardzo ważne jest podejmowanie wszystkich możliwych środków, ażeby ludzie nie umierali, żeby żyli bezpiecznie. Świat nie wróci do życia, jakie było wcześniej. Pandemia potrwa jeszcze może pół roku, a może więcej, ale będziemy musieli nauczyć się bardziej cenić relacje, obecność z najbliższymi. Będziemy szukali nowych sposobów relacji. Już nawet nie chodzi o to, czy online, czy telefon, czy inaczej, ale będziemy musieli zwracać uwagę na ludzi, którzy żyją blisko nas, którzy nas w jakiś sposób potrzebują. A problemy będą. Jaką mamy gwarancję, że w jakimś regionie świata nie wybuchnie kolejna wojna, że te różne miejsca napięcia nie staną się punktem zapalnym? Dlatego jestem zwolennikiem prymatu jakiegokolwiek dialogu, międzyreligijnego, kulturowego, także w Kościele. A konsekwencje pandemii - społeczne, ekonomiczne - to cały obszar, który będzie szukał naszej odpowiedzi. I my, chrześcijanie, będziemy musieli się w to odpowiedzialnie włączyć. I to jest nasze zadanie na najbliższy rok. Być z tymi, którzy nas potrzebują na co dzień.
Autorka/Autor: Maciej Kluczka
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock