|

Uciekając przed bombami, myślała, że wyjeżdża na trzy dni. Zabrała medale i strój do treningu

Agnieszka Kobus-Zawojska i Ołena Buriak w czasie treningu
Agnieszka Kobus-Zawojska i Ołena Buriak w czasie treningu
Źródło: TVN24

Bliska załamania była raz. Rozpłakała się z wściekłości i bezsilności. Kiedy otarła łzy, chwyciła za telefon i załatwiła miejsce dla uciekinierów z Ukrainy. Agnieszka Kobus-Zawojska, dwukrotna medalistka olimpijska, tuż po wybuchu wojny zaprosiła do Polski swoją rywalkę - Ołenę Buriak. Jej rodakom pomaga do dziś, choć przerażająca, wysysająca energię choroba wciąż ją osacza.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Nie pamiętają, kiedy się poznały. Dawno, gdzieś w świecie.

Przyjaciółkami nie były nigdy . Znajome, nic więcej. Cześć, cześć. Jak się masz? Co nowego? - zdawkowe pytania przed kolejnymi zawodami. Kiedy Ołena znalazła się w niebezpieczeństwie, kiedy jechała w nieznane, byle dalej od spadających bomb, Agnieszka zareagowała natychmiast, bez zastanowienia.

Obie rywalizują w tej samej specjalności: czwórce podwójnej. Po zaszczyty i medale w wioślarstwie obie sięgają od lat. Agnieszka z igrzysk w Rio de Janeiro wróciła z brązowym medalem, z Tokio przywiozła srebro. Ołena to wicemistrzyni świata i mistrzyni Europy z sezonu 2010.

Sukcesy ogromne, ale to nie sport jest w tej historii najważniejszy.

Wyją syreny, latają śmigłowce

24 lutego 2022. Rosja napada na Ukrainę.

Ołena zrywa się o piątej nad ranem. Budzą ją wybuchy, eksplozja po eksplozji. Wszystko jest już jasne - wojna.

Wiedziała, że ten dzień nadejdzie. Często rozmawiała z Dimą, który w roku 2014, po aneksji Krymu przez Rosję, jako ochotnik wstąpił do ukraińskiej armii. Walczył, kilka razy został ranny. Dla Ołeny był osobą bardzo bliską - została matką chrzestną córki Dimy, nazywała go Kumem. - Powtarzał, że Rosja planuje kolejną inwazję. Że my, Ukraińcy, musimy być gotowi - mówi Ołena. Pytała, na co wobec tego czekają, a Kum tłumaczył, że przekładają atak z miesiąca na miesiąc, bo coś musiało pójść nie tak, nie po ich myśli. Przekładają, ale nadejdą.

24 lutego Rosja atakuje, bomby spadają na Mikołajów, rodzinne miasto Ołeny, ważny port i ośrodek przemysłu stoczniowego położony niedaleko ujścia rzeki Boh do Morza Czarnego. Między blokami latają śmigłowce, wyją syreny alarmowe.

Ołena myśli, że jednak zostanie w domu. Że ucieczka nie będzie konieczna. Pierwszej nocy po rosyjskiej agresji nocuje u niej przerażona mama. Ze swojego mieszkania do samochodu córki, która przyjechała po nią wyludnionymi ulicami, wybiegła w klapkach, jak stała.

Rano jest jeszcze gorzej.

- To uczucie, na które mentalnie przygotować się nie sposób. Szok, strach, panika - mówi Ołena. Już nie czeka, już się nie zastanawia. Wśród wybuchów - z mamą, przyjaciółką Natalią, dwuletnią córeczką Natalii i ich psem - wsiadają w samochód, ona za kierownicę. Kierunek - Czerniowce, blisko granicy z Rumunią. Tam będzie spokojniej, bezpieczniej.

Nie jest.

W Czerniowcach alarm bombowy za alarmem. Trzeba uciekać dalej.

W mediach społecznościowych odzywa się Agnieszka, po raz nie wiadomo który. Denerwuje się, dopytuje, jak może pomóc. Kiedy słyszy, że Ołena wciąż jest w niebezpieczeństwie, zaprasza ją do Polski, do Warszawy. Tuż obok niej przez półtora miesiąca stać będzie puste mieszkanie siostry męża. "Masz dach nad głową, przyjeżdżaj, potem coś się wymyśli" - pisze.

Ołena ma ze sobą jedną torbę, tylko tyle zabrała. Myślała, że wyjeżdżają na dwa, góra trzy dni. Naprawdę. Była przekonana, że po dwóch, trzech dniach to szaleństwo się skończy. Pół torby zajęły jej medale, nagrody i pamiątki sportowe, drugie pół - strój sportowy, żeby mogła trenować. Zapomniała o czapce, a to był przecież luty.

Ruszają w kierunku Polski.

Agnieszka i Ołena o wydarzeniach z 24 lutego
Źródło: TVN24

Pierwsza myśl: "co z Ołeną?"

To będzie dobry dzień, ten 24 lutego, powtarza sobie Agnieszka. Wróciła właśnie ze Szklarskiej Poręby, z klubowego obozu AZS AWF Warszawa. W gronie zawodniczek i zawodników rozmawiali tam często, czy Rosja zaatakuje Ukrainę, ale w tak katastroficzny scenariusz nie wierzył nikt, choć byli liczną grupą na obozie. Wieczorem w Pałacu Kultury i Nauki odbędzie się gala z okazji wyboru najlepszego sportowca Warszawy za rok 2021. Agnieszka, jako rodowita warszawianka, bardzo liczy na to cenione wyróżnienie.

W samochodzie, w drodze na uroczystość, słyszy w radiu to straszne słowo - "wojna". Wojna. Dramat. Śmierć. Tak blisko Polski. Pierwsza myśl: "co z Ołeną?". Zanim wysiadła z samochodu, zanim weszła do pałacu, wysłała do niej wiadomość. Zrobiła to, choć znały się tylko z zawodów i sportowych wyjazdów. Żadnych wspólnych wypadów na obiad czy lampkę wina. Co więcej, były i są wielkimi rywalkami - kiedy Agnieszka zdobyła w Rio de Janeiro olimpijski brąz, osada, w której startowała Ołena, zajęła czwarte miejsce - najgorsze, bo tak bliskie podium.

A jednak od razu myśli właśnie o niej. W odpowiedzi przychodzi informacja o wybuchach w Mikołajowie. I słowa podziękowania za zainteresowanie, za troskę. Dzień później wiadomości z Ukrainy są już straszne - Ołena musi uciekać, razem z mamą, przyjaciółką, dwuletnią córką przyjaciółki i ich psem. Do Czerniowiec.

Potem, kiedy okazuje się, że w Czerniowcach spokojniej nie jest, Agnieszka zaprasza ją do Polski.

Tego wieczoru została najlepszym sportowcem Warszawy roku 2021, ale po wybuchu wojny nie miało to już znaczenia.

Kanał Żerański. Ołena Buriak i Agnieszka Kobus-Zawojska w drodze na trening
Kanał Żerański. Ołena Buriak i Agnieszka Kobus-Zawojska w drodze na trening
Źródło: TVN24

Śmieszne słowa

Paweł Szurmiej, mąż Ołeny, urodził się w Białorusi, ale jego ojciec był Polakiem. Paweł, opowiada Ołena, czasami mówił w domu zabawnie brzmiące słowa: "wszystko w porządku", "marynarka", "ładowarka", "łapserdak". Co znaczy ten "łapserdak", Ołena cały czas nie wie. Była pewna, że Paweł te słowa wymyśla, żeby ją rozśmieszyć.

Kiedy Rosja 24 lutego napadła na Ukrainę, Paweł - też wioślarz, dwukrotny olimpijczyk - przebywał w USA. Natychmiast wrócił, najpierw do Polski, gdzie była już jego żona. Potem pojechał na wojnę, by bronić ojczyzny żony - wstąpił do Pułku Kastusia Kalinouskiego, ochotniczej jednostki obrony terytorialnej złożonej z Białorusinów, utworzonej w celu obrony Ukrainy przed rosyjską inwazją. W Białorusi, do której prawdopodobnie nie będzie miał już wstępu, została jego bardzo chora matka. - To jego decyzja, którą ja bardzo szanuję - mówi Ołena. Pomagała mu załatwiać urzędowe formalności, jeszcze tu, w Polsce. Zaświadczyła, że nie jest szpiegiem. Że lubi Ukrainę i ma żonkę Ukrainkę.

Boi się o niego bardzo, każdego dnia. Ten strach bywa paraliżujący. Niedawno Ołena była u niego w Ukrainie, przez trzy tygodnie. Widzieli się po raz pierwszy od marca. Nie, nie powie gdzie, nie może. Kiedy znowu go zobaczy? A kto to wie?

Powiedział, że jeżeli przeżyje, to o tej przeklętej wojnie napisze książkę.

Nie załamana, a złamana

29 lutego, 9 rano.

W warszawskim mieszkaniu siostry Maćka, męża Agnieszki, gdzie teraz przebywają Ołena, jej mama, przyjaciółka Natasza, Nataszy dwuletnia córeczka i ich pies - wielka nerwówka. O siódmej Natasza rozmawiała w internecie ze swoim mężem Dimą, który został w Mikołajowie, a teraz widzą, że budynek administracyjny, w którym Dima przebywał, został zbombardowany.

Agnieszka akurat wpada z krótką wizytą, z ciasteczkami na kawę. Też wpatruje się w ekran laptopa, przerażona, zrozpaczona. Z Dimą nie ma kontaktu.

Zostawia dziewczyny, musi jechać na trening. Tam dostaje od nich wiadomość - "Dima żyje". Ranny, w szpitalu, ale jest, odnalazł się.

Wieczorem Dima umiera, stracił zbyt dużo krwi. Agnieszka płacze. Nie znali się, nigdy się nie widzieli. Dwa dni wcześniej napisał do niej, że bardzo dziękuję za pomoc dla jego rodziny. To był ich jedyny kontakt. Był człowiek, nie ma człowieka.

Agnieszka Kobus-Zawojska i Ołena Buriak w czasie treningu
Agnieszka Kobus-Zawojska i Ołena Buriak w czasie treningu
Źródło: TVN24

Natasza jedzie na krótko do Ukrainy, na pogrzeb. - Widziałam, że jest złamana. Nie załamana, a złamana. Jednocześnie to osoba bardzo optymistyczna. Powiedziała, że ma dwuletnią dziewczynkę, dla której musi żyć. Że czuje obecność Dimy, który nad nimi czuwa. Że nie może pokazywać tych emocji, tego bólu, który ją przytłacza. Bardzo twarda z niej dziewczyna. Ja nie wiem, co bym zrobiła w tak strasznej sytuacji - przyznaje Agnieszka.

Zgodnie z ukraińską tradycją po dziewięciu i po 40 dniach od śmierci bliscy zmarłego spotykają się, by go wspominać. Po dziewięciu dusza żegna się z rodziną, po 40 - z całym światem. Agnieszka i Maciek zostali przez Nataszę na tę pierwszą uroczystość zaproszeni. Długo rozmawiali. Pili wino, z jednym zastrzeżeniem - nie można się w czasie tego spotkania stukać kieliszkami.

Natasza jest malarką, artystką. Agnieszka kupiła jej sprzęt malarski, zawiozła w Warszawie do sklepu i powiedziała: "Wybieraj, co chcesz". Dzięki malowaniu Natasza choć przez chwilę może pomyśleć o czymś innym, przyjemnym. W salonie mieszkania Agnieszki i Maćka wisi obraz jej autorstwa. Podziękowanie, za wszystko.

Dima to Kum. Ten, który tak często uprzedzał Ołenę, że Rosjanie prędzej czy później nadejdą. Że oni, Ukraińcy, muszą być gotowi. Dima to mąż Nataszy, ojciec dwuletniej dziewczynki Mii, chrześnicy Ołeny.

Agnieszka i Ołena wspólnie trenują na Kanale Żerańskim w Warszawie
Źródło: TVN24

Każdy wioślarz ma trzy marzenia

Na nerwy i samopoczucie bardzo dobrze zrobił Ołenie lipcowy wyjazd do Wielkiej Brytanii, do Henley, miejsca dla wioślarstwa i historycznego, i magicznego. Po raz pierwszy królewskie regaty rozegrano tam w roku 1839, jest to zatem impreza o całe 38 lat starsza od - uwaga! - tenisowego Wimbledonu. Również w Henley odbywają się tradycyjne regaty uniwersyteckie Oksford - Cambridge. Każdy wioślarz ma trzy marzenia - igrzyska, Henley Royal Regatta i Head of the Charles w USA.

Historia i magia.

Rywalizacja odbywa się na dystansie jednej mili i 550 jardów, czyli dokładnie 2112 metrów. Obowiązuje system pucharowy - w jednym biegu startują dwie osady, przegrana odpada. Na trybunach, a bilety kupować trzeba z rocznym wyprzedzeniem, pełna kultura. W szortach wejść nie wolno, wolne żarty. Panowie obowiązkowo w marynarkach i krawatach, panie - jeżeli w spodniach - to nie dżinsowych, jeżeli w sukienkach, to za kolano. Rozmowy przez telefony wykluczone.

Pomysł ze startem w tym miejscu wyszedł od Julii Michalskiej, brązowej medalistki olimpijskiej igrzysk w Londynie w wioślarskiej dwójce podwójnej, która mieszka na Wyspach. Propozycja była wielce kusząca, dodatkowo dla Ołeny miała być oddechem od ponurej i trudnej codzienności. - Ten jej błysk w oku, kiedy o wszystkim się dowiedziała... - mówi Agnieszka.

Organizatorzy z zaproszeniem polsko-ukraińskiej załogi, na dodatek zawodniczek tak uznanych, nie robili żadnych problemów. Przeciwnie - byli zachwyceni.

Ołena i Agnieszka w strojach zaprojektowanych przez Nataszę na regaty w Henley
Ołena i Agnieszka w strojach zaprojektowanych przez Nataszę na regaty w Henley
Źródło: TVN24

Strój startowy - łączący elementy polskie i ukraińskie - zaprojektowała Natasza. Pióra wioseł pomalowano w barwach narodowych. Panie trenowały na Żeraniu, przygotowywały się sumiennie, choć sport nie był w tym wydarzeniu najważniejszy - obie chciały zamanifestować sprzeciw wobec rosyjskiej agresji na ojczyznę Ołeny.

Doszły do półfinału - przegrały z Australijkami, które dwa tygodnie wcześniej stały na podium Pucharu Świata. Wcześniej pokonały Amerykanki. Nieważne, wynik naprawdę był na drugim planie. Na zawsze zapamiętają co innego - ten aplauz i energię płynące z trybun, to szczęście, że są tu, gdzie są, tę uroczystą kolację już po zawodach, z gwiazdami, z ikonami tego sportu. I przemówienie sir Stevena Redgrave'a, giganta wioślarstwa, pięciokrotnego mistrza olimpijskiego, w którym zwrócił się do Agnieszki i Ołeny, dziękując im za przyjęcie zaproszenia.

- Ten czas spędzony na Wyspach był najlepszym w moim sportowym życiu - twierdzi Agnieszka. - Tak, wiem, igrzyska, medale, wiadomo, że wszystko jest ważne, ale pod względem emocji było to coś absolutnie wyjątkowego.

Kropla tworzy ocean

Ból. Strach. Niemoc. Bezsens. Wszystko, co najgorsze, najokropniejsze. Od dawna wiedziała, że coś jest nie tak. Że dalej tak żyć nie można. Że nie da już rady.

Przed igrzyskami w Tokio, będąc na zgrupowaniu, zgłosiła się on-line po poradę psychiatryczną. Po pomoc. Ona, olimpijka. Diagnoza - depresja. Strasza choroba. Obezwładniająca. Wyniszczająca. Wtedy Agnieszka wstydziła się o tym mówić, teraz uważa, że o depresji trzeba mówić głośno, publicznie. Traktować ją jak każdą inną chorobę. Walczyć z tym demonem.

- Rok 2022 zrobiłam sobie luźniejszy. Musiałam odpocząć po tych zdrowotnych przejściach, znowu czerpać przyjemność ze sportu, co powoli mi się udaje, także dzięki chwilom spędzonym w Henley. Bardzo podziwiam Ołenę, która rano czyta informacje o walczącej Ukrainie, a po południu jedzie na trening, skupiona na tym, co ma robić - mówi Agnieszka.

Trenują wspólnie na Kanale Żerańskim, choć początkowo, po przyjeździe do Polski, Ołena nie chciała słyszeć o treningu. Wojna ją mentalnie przytłoczyła, przygniotła. Pomógł, tak jest, wyjazd do Henley. Zajęcia rozpisuje im Maciek. Ołena dla żartu czasami przysyła mu wieczorem wiadomość, że trening był do bani, nudny i monotonny. Dobrze, że wreszcie stać ją na uśmiech.

W mieszkaniu siostry Maćka już nie mieszka, bo ta - zgodnie z terminem - wróciła z USA. Pomogła Agnieszka, któż by inny. Zorganizowała Ołenie, Nataszy, jej córce i ich pieskowi - mama zdecydowała się na powrót do Ukrainy - nowe lokum. Bajkowe, uroczy domek letniskowy znajomych, z ogródkiem, niedaleko Warszawy.

Mimo depresji pomaga zawsze. Zawsze, czyli często. Do Ołeny dzwonią jadący do Polski Ukraińcy, Ołena dzwoni do Agnieszki. Niektórzy mieszkają przez kilka dni, a nawet tygodni, u rodziców Agnieszki. Niektórzy u jej siostry w biurze. Niektórzy u nich, na kanapie. Kiedy do Warszawy zbliżała się grupa 40 młodych ukraińskich sportowców, Agnieszka i Maciek załatwili im nocleg przy kortach warszawskiej Legii, dzięki znajomości z Magdą z fundacji stołecznego klubu.

Rozkleiła się, to wtedy bliska była załamania. Znajoma powiedziała, że przyjmie dwie jadące do Polski matki z trójką dzieci. A potem, kiedy Ukraińcy byli 20 kilometrów od Warszawy, zaproszenie odwołała. Agnieszka łzy w końcu otarła, chwyciła za telefon i przy pomocy trenera załatwiła miejsca w jednym z hoteli.

Zapewnia, że kiedy do wioślarstwa wróci już na dobre, z Rosjankami rywalizować nie będzie. Nie wystartuje i już. - Ich kraj niszczy wartości, które sport ze sobą niesie, szacunek dla drugiego człowieka, równość i uczciwość, całą ideę olimpizmu - wyjaśnia. - Dla mnie to ważne, żeby środowisko sportowe zabierało głos w tak ważnej sprawie. Bardzo cenię Igę Świątek za to, że gra z wpiętą w czapeczkę wstążką w ukraińskich barwach. Za mało jest takich gestów. Trzeba pamiętać, że kropla tworzy ocean.

"Kto, jeżeli nie ja?"

11 sierpnia, Warszawa, Kanał Żerański. Siedzimy z Ołeną na pomoście.

Pytanie najprostsze. Najtrudniejsze.

- Co dalej?

- Nie mam pojęcia - odpowiada. - Przestałam planować, żyję z dnia na dzień. Wiem tyle, że we wrześniu pojadę do Czech na mistrzostwa świata, jako rezerwowa. Potem wrócę do Polski, bo dokąd. I z Agnieszką i Maćkiem, za co bardzo im dziękuję, będziemy pomagać Ukraińcom, którzy tej pomocy potrzebują. Ta pomoc to mój obowiązek. Kto, jeżeli nie ja?

16 sierpnia Ołena otrzymała wiadomość, że zmarła mama Pawła, jej teściowa.

Mikołajów od 6 marca 2022, dekretem prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, jest Miastem - Bohaterem Ukrainy, dla upamiętnienia czynów zbiorowego bohaterstwa i wytrwałości jego mieszkańców.

Czytaj także: