33-letni mężczyzna ze Świdwina, który wpadł pod pociąg i stracił nogę walczy o gigantyczne odszkodowanie od kilku spółek PKP. Domaga się 800 tysięcy złotych zadośćuczynienia, 60 tysięcy na protezę i 8 tysięcy miesięcznej renty. W piątek sąd zdecydował, że mężczyzna będzie otrzymywał 1000-złotową rentę w czasie trwania pocesu.
Mężczyzna 7 grudnia 2013 r. wracał z podróży służbowej w Niemczech. Wtedy nad Polskę nadciągnął orkan Ksawery. Trakcje kolejowe były oblodzone, pociągi miały opóźnienia.
Jak relacjonował reporter TVN24 Sebastian Napieraj, pociąg miał być w Świdwinie o 21.50, dojechał jednak dopiero o północy. - Wiele wskazuje na to i tak pokazują też akta śledztwa prokuratorskiego, że ten pociąg się śpieszył, bo był już opóźniony - mówił reporter.
Podczas wysiadania z pociągu w Świdwinie mężczyzna poślizgnął się na nieodśnieżonym i nieoświetlonym peronie. Upadł tak nieszczęśliwie, że odjeżdżający pociąg uciął mu nogę. Pomimo krzyków pasażerów maszynista zatrzymał się dopiero po kilkudziesięciu kilometrach, w Białogardzie.
- Z moich ustaleń wynika, że obsługa pociągu nie była kompletna. Mężczyzna wysiadał z ostatniego wagonu. Na końcu tego pociągu nie znajdował się na peronie nikt z obsługi - dodał reporter TVN24.
Sąd zdecyduje, czy przyzna rentę
33-letni mężczyzna uważa, że do wypadku doszło w wyniku zaniedbań kolei, zarządców dworca i firmy sprzątającej. Domaga się 800 tysięcy złotych zadośćuczynienia, 60 tysięcy na protezę i 8 tysięcy miesięcznej renty.
W piątek sąd wydał postanowienie, że na czas trwania procesu, do momentu rozstrzygnięcia, mężczyzna będzie otrzymywał rentę w wysokości tysiąca złotych.
Jak powiedział reporter, sąd zadecydował o wyłączeniu jawności sprawy. - Dzisiaj mają być przedstawiane drastyczne szczegóły z nocy tego zdarzenia - powiedział.
Autor: js//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24