NIK zawiadomiła prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez osoby odpowiedzialne za podpisanie umowy na zorganizowanie w lutym 2012 r. meczu o Superpuchar na Stadionie Narodowym - dowiedział się portal tvn24.pl. Do spotkania pomiędzy Wisłą i Legią nie doszło, bo obiekt nie spełniał podstawowych warunków zapewniających bezpieczeństwo kibicom. Umowę, na której Skarb Państwa może stracić grubo ponad 1,5 mln zł, podpisał ówczesny szef Narodowego Centrum Sportu Rafał Kapler.
Doniesienie o "przekroczeniu uprawnień przez funkcjonariusza publicznego" a także "niedopełnieniu obowiązków przez członków zarządu Narodowego Centrum Sportu" właśnie trafiło z Najwyższej Izby Kontroli do prokuratury rejonowej Warszawa-Śródmieście.
- Mogę potwierdzić, że skierowaliśmy takie zawiadomienie. Od prokuratury zależy teraz, czy podejmie śledztwo - mówi nam rzecznik Izby Zbigniew Matwiej.
"Kto wybrał drużyny?"
Chodzi o spotkanie sprzed ponad dwóch lat pomiędzy drużynami Wisły Kraków i Legii Warszawa, które miało być jednocześnie pierwszym meczem rozegranym na Stadionie Narodowym. To wtedy, podczas jednego ze spotkań dotyczących stanu przygotowań obiektu do imprezy, ministra sportu Joanna Mucha zapytała ponoć o to, "kto wybierał drużyny do tego meczu?"
Główny problem polegał bowiem na tym, że kibice Wisły i Legii należą do najbardziej zwaśnionych w kraju a mecze pomiędzy tymi drużynami od lat określane są jako spotkania "podwyższonego ryzyka". Tyle tylko, że drużyn grających w finale o Superpuchar nie wybiera nikt czego nie wiedziała ministra - o trofeum walczy zawsze aktualny mistrz Polski ze zdobywcą krajowego pucharu.
Kasa z kieszeni podatnika
Stadion Narodowy, zaprojektowany przede wszystkim z myślą o meczach reprezentacji Polski, nie był przygotowany do pojedynków pomiędzy klubami, których kibice od lat mówią o wzajemnej nienawiści i toczą ze sobą wojnę. Na stadionie brakowało choćby sektorów oddzielających fanów gospodarzy od przyjezdnych.
To właśnie obawa przed starciami chuliganów była bezpośrednią przyczyną odwołania w lutym 2012 r. spotkania pomiędzy Wisłą a Legią. Z tym wiąże się również doniesienie Najwyższej Izby Kontroli do prokuratury. Audytorzy sięgnęli po dokumenty finansowe i odkryli, że według zapisów umowy odwołanie tamtego meczu może kosztować podatnika grubo ponad 1,5 miliona złotych.
Wątpliwe klauzule
- Oceniamy, że umowa na organizację tego pojedynku, podpisana przez Narodowe Centrum Sportu ze spółką Ekstraklasa S.A., była skrajnie niekorzystna dla interesów Skarbu Państwa. Zgodę na jej podpisanie w takim kształcie wydało Ministerstwo Sportu i Turystyki - mówi nam jeden z urzędników NIK.
Co w umowie tak bardzo zaniepokoiło audytorów Izby? Chodzi o klauzulę, z której wynika, że jeżeli mecz się nie odbędzie to Skarb Państwa zapłaci 1,5 mln zł kary spółce Ekstraklasa S.A. W dokumentach, do których dotarł portal tvn24.pl, czytamy, że umowę zawarto 29 stycznia 2012 roku. To ważne bo na biurku szefa NCS leżały już wtedy opinie komendanta policji i komendanta straży pożarnej, w których stwierdzali oni, że Stadion Narodowy nie spełnia wymogów bezpieczeństwa.
NCS podpisało jednak umowę z klauzulą wysokiego odszkodowania, mimo iż jego szefowie mogli być niemal pewni, że zgody policji i straży na przeprowadzenie meczu nie będzie. Z ramienia spółki dokument w takim kształcie parafował ówczesny szef NCS Rafał Kapler, który w zeszłym roku wywalczył przed sądem ponad pół miliona złotych (wraz z odsetkami) zaległej "premii". Ministerstwo Sportu nie chciało mu jej wypłacić m.in. za zaniedbania przy organizacji właśnie tamtego meczu o Superpuchar.
Ale - jak wskazali właśnie kontrolerzy NIK - urzędnicy resortu sportu także wiedzieli o wspomnianej klauzuli i zgodzili się na nią. NIK-owcy zwracają w swoim doniesieniu uwagę na jeszcze jeden absurd związany z tamtą umową: na mocy zapisów przyjętych przez obie strony w przypadku, gdyby mecz jednak szczęśliwie się odbył, do kasy NCS miało wpłynąć zaledwie 350 tysięcy złotych - czyli piąta część kary przewidzianej w przypadku odwołania zawodów!
Kapler: wszystko pod kontrolą
Zapytaliśmy Kaplera o to, dlaczego zgodził się na tak niekorzystny kształt umowy. Według byłego szefa NCS obowiązek uzyskania zgód na imprezę masową (od policji, sanepidu, straży pożarnej a ostatecznie prezydenta Warszawy - red.) spoczywał nie na Narodowym Centrum, ale na organizatorze, czyli spółce Ekstraklasa S.A.
- To organizator wycofał się z umowy w trakcie spotkania z wojewodą, policją i strażą pożarną bo nie mógł zrealizować wszystkich zaleceń służb - twierdzi Kapler, który po odejściu z NCS stał się menadżerem do wynajęcia. Zapewnia jednak, że ani przed objęciem posady na stadionie, ani po odejściu, nie pracował dla Ekstraklasy.
Były szef NCS nie widzi też nic niezwykłego w wysokości kary w kontekście ewentualnego mizernego zarobku. - Z tego co pamiętam, wzięła się ona z zobowiązań Ekstraklasy wobec sponsorów i automatycznie została przeniesiona do naszego kontraktu z głównym wykonawcą stadionu, czyli konsorcjum pod przewodnictwem firmy Alpine - tłumaczy. Według Kaplera miało być to gwarancją, że ewentualna kara nigdy nie dotknie zarządzanej przez niego spółki, czyli tak naprawdę podatnika, a wykonawców stadionu.
Jednak NIK-owcy odkryli zapis umowy, który wydaje się temu przeczyć. W umowie pod paragrafem 1, ustęp 3, znalazło się zdanie, w którym spółka (NCS - red.) oświadcza, że "nie istnieją żadne przeszkody natury prawnej i faktycznej" uniemożliwiające zorganizowanie meczu na Narodowym. W tym samym punkcie NCS zapewnia też, że stadion "spełnia wszystkie wymogi bezpieczeństwa dla obiektów, na których organizowana jest impreza masowa o podwyższonym ryzyku".
Ekstraklasa już raz wygrała
Zapisy te wzięła na poważnie również Ekstraklasa, która o zwrot 1,5 miliona wraz z odsetkami nie pozwała ani austriackiego wykonawcy, ani jego polskich podwykonawców, tylko właśnie Narodowe Centrum Sportu. Co więcej, pierwsze starcie w sądzie już wygrała.
W kwietniu 2013 r. Ekstraklasa S.A. uzyskała nakaz wypłaty całej kwoty od NCS - wraz z żądanymi odsetkami oraz kosztami procesu. Sąd uwzględnił jednak odwołanie i uznał, że w postępowaniu obok NCS powinien występować Skarb Państwa reprezentowany przez Ministra Sportu i Turystyki.
Zapytaliśmy biuro prasowe resortu o aktualny stan procesu. "Zakończył się etap składania pism procesowych. Kolejnym etapem będą rozprawy wyznaczane przez sąd, na których będą przesłuchiwani świadkowie. W związku z tym, że spór sądowy się nie zakończył nie dokonano zapłaty żadnej kwoty na rzecz Ekstraklasa S.A. związanej ze zgłoszonym przez nich roszczeniem" - odpowiedzieli nam przedstawiciele ministerstwa.
Z kolei w Ekstraklasie usłyszeliśmy inną ciekawą informację: - Proces wytoczyło poprzednie kierownictwo naszej firmy. Nowi szefowie chcieli się porozumieć z następcą ministry Muchy i zaproponowali, że zgodzą się na połowę kwoty (750 tys. - red.) i zrezygnują z dalszych roszczeń. Uzyskali nawet wstępną zgodę z resortu sportu. Ostatecznie jednak do porozumienia nie doszło bo urzędnicy ministerstwa bali się, że wycofanie pozwu rzuciłoby na nich podejrzenie o niejasne interesy z Ekstraklasą. Woleli przegrać w sądzie całą kwotę - mówi nasz rozmówca.
Kiedy będzie wyrok i jaki - wypowie się sąd. Sam Rafał Kapler jest przekonany, że decyzja może być tylko jedna: wygrana, czyli oddalenie roszczeń Ekstraklasy. Optymistycznie spogląda też na ewentualne śledztwo prokuratury z doniesienia Najwyższej Izby Kontroli.
Dziś jednak dużo bardziej prawdopodobne jest, że podatnik będzie musiał zapłacić 1,5 miliona wraz z karnymi odsetkami i kosztami procesu. Za mecz, który się nie odbył.
Autor: Robert Zieliński /ŁOs / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Przemysław Jahr/domena publiczna