Agresja putinowskiej Rosji na Ukrainę to trzęsienie ziemi w polityce europejskiej i globalnej. Nie sposób zgadnąć, do czego doprowadzi próba restauracji rosyjskiego imperium poprzez zbrojny atak na sąsiada, ale znamy już kilka doraźnych konsekwencji tej wojny. Są to między innymi odnowienie NATO i sojuszu Ameryki z Europą, niemal szczelne oddzielenie gospodarki rosyjskiej od Zachodu i wreszcie fundamentalną zmianę polityki niemieckiej na skutek obaw przed odrodzeniem rosyjskiej potęgi i nowymi wojnami w Europie.
Zjednoczone Niemcy po zakończeniu zimnej wojny i pokojowym rozpadzie imperium sowieckiego zaczęły obficie korzystać z nowego europejskiego ładu. Powiększenie Unii Europejskiej i NATO, rozszerzenie strefy stabilności i rozwoju na dawne kraje komunistyczne położone na wschód i południe od Niemiec oraz nawiązanie partnerstwa gospodarczego z Rosją, pozwoliły nowej, "berlińskiej" Republice Federalnej Niemiec na szybki rozwój i korzyści ekonomiczne. Niemcy po przetrawieniu zjednoczeniowych kłopotów i wprowadzeniu reform rynku pracy stały się w XXI w. niekwestionowanym liderem gospodarczym Europy. Kryzys strefy euro, uratowanej przed rozpadem między innymi dzięki decyzjom politycznym i finansowym Berlina, w ostatecznym rachunku umocnił pozycję Niemiec jako wiodącej potęgi handlowej i przemysłowej Unii Europejskiej.
Jednak pozycja lidera gospodarczego Europy nie szła w parze z pozycją polityczną i militarną. Niemcy pozjednoczeniowe uznały, że kontynent europejski będzie na całe dekady wolny od konfliktów i że państwo niemieckie, znajdujące się w centrum Unii Europejskiej, jednocześnie zachowując ścisły sojusz z Ameryką i równolegle bliskie relacje gospodarcze z Rosją czy Chinami, może sobie pozwolić na nieograniczone korzystanie z pokojowej dywidendy. Niemcy właściwie zaczęły robić sobie wakacje od geopolityki. Obywatele niemieccy cieszyli się dobrobytem, stabilnością, a życie publiczne koncentrowało się na ekologii, pacyfizmie, ruchach obywatelskich, imigracji czy pomocy humanitarnej dla biedniejszych regionów świata. Niemcy nie dostrzegali albo nie chcieli dostrzegać, że Europa nie jest na zawsze zabezpieczona i że polityka na rzecz utrzymania pokoju, „Friedenspolitik”, staje się sprzecznością samą w sobie, jeśli nie jest oparta na sile, zdecydowaniu i twardym realizmie.
Oczywiście po zjednoczeniu Niemiec zdarzały się momenty, gdy Berlin musiał włączać się w geopolityczne zawirowania: wojna w Jugosławii, rozszerzenie NATO wbrew Moskwie, faktyczne przewodzenie rozszerzeniem Unii Europejskiej, udział u boku NATO i Stanów Zjednoczonych w wojnie w Afganistanie, sprzeciw wobec wojny w Iraku, aktywny udział w wojnie z terroryzmem, ratowanie Grecji i innych państw Południa UE przed bankructwem czy absorpcja setek tysięcy imigrantów z Bliskiego Wschodu, szczególnie Syrii i Iraku. To wszystko jednak były kryzysy, które nie zmieniły zasadniczo kierunku myślenia Niemców o świecie i Europie. Dominowało przekonanie, że należy coraz więcej starań kierować na handel, inwestycje, rozwój nowych technologii, współpracę międzynarodową, otwartą wymianę globalną w najprzeróżniejszych dziedzinach i wreszcie na walkę z ociepleniem klimatu i transformację ekologiczną.
Niemcy wierzyły w siłę swojej "soft power"
Strategia budowy silnych więzów energetycznych z Rosją była właśnie wpisana w taki obraz świata: Niemcy wierzyły w siłę swojej "soft power", czyli siłę handlowego czy finansowego oddziaływania na rosyjskiego kolosa, któremu w jakiejś mierze też chciano spłacać dług za zgodę na pokojowe zjednoczenie Niemiec. Tego kierunku nie zmieniły ani rosnące dokręcanie śruby w Rosji i stopniowa likwidacja swobód politycznych i niezależnych aktywności obywatelskich, ani atak Rosji na Gruzję, ani aneksja Krymu i spreparowana przez Moskwę "rebelia" w Donbasie. Niemcy nie pogodziły się z atakiem na Ukrainę, nałożyły sankcje na Rosję, ale utrzymały kurs na wiązanie Rosjan z gospodarką europejską i niemiecką jako gwarancji, że dla Kremla będzie to argument na rzecz rozwoju pokojowej współpracy z Europą i Zachodem.
Choć od 2014 r. zaczęto obawiać się, czy Putin nie planuje ataku np. na państwa bałtyckie, to nadal Niemcy nie dozbrajały swojej armii, która stała się nierzadko obiektem szyderstw i kpin z powodu swojej niemocy. Rosyjska aneksja Krymu i agresja na wschodzie Ukrainy pokazały też duży podział w polityce niemieckiej, opinii publicznej i środowiskach biznesowych. Świat polityki zaczynał się dystansować się od współpracy z Rosją, zaczął otwarcie mówić o autorytarnym systemie putinizmu, np. po zamordowaniu Borysa Niemcowa czy po próbie zamordowania Aleksieja Nawalnego.
Przykładem pozbywania się złudzeń wobec Putina była decyzja Angeli Merkel, do niedawna kanclerz Niemiec, aby zaoferować leczenie Nawalnego w berlińskiej klinice. Ale szpagat polityczno-biznesowy trwał nadal - z jednej strony porzucono złudzenia co do natury systemu politycznego w Rosji, ale z drugiej strony podtrzymywano budowę rurociągu Nord Stream 2, mimo sprzeciwu szeregu państw UE, w tym Polski i - co warto przypominać dzisiaj - Ukrainy.
W klasie politycznej Niemiec ujawnili się tzw. rozumiejący Rosję i Putina, których nieformalnym liderem został były kanclerz Gerhard Schroeder z SPD. Tych "rozumiejących Rosję i Putina" zaczęło przybywać także w innych partiach, także w tradycyjnie proamerykańskiej CDU/CSU. Niemcy łudzili się, że ten szczególny as w rękawie, jakim były więzy z Rosją, pozwolą im powstrzymać rosnącą agresywną politykę Putina wobec Ukrainy i wobec Zachodu. Kiedy Stany Zjednoczone w końcu ubiegłego roku zaczęły ostrzegać świat przed wojną, i powiedziały głośno, że Rosja za chwilę zaatakuje Ukrainę, wywołując największą wojnę w Europie od dekad, to w Niemczech obowiązywały dotychczasowe parametry współpracy z Rosją.
Agresja Putina i jego armii na Ukrainę i dążenie do zlikwidowania państwa ukraińskiego całkowicie przeorały myślenie Niemiec. Dosłownie za minutę dwunasta, trzy dni przed agresją na Ukrainę, przywódcy niemieccy porzucili projekt Nord Stream 2. Można odnieść wrażenie, że w ostatniej chwili, już pewni, że za moment Rosja rozpęta wojnę zaborczą w Europie, zorientowali się, jak wielkim ciężarem dla niemieckiej i szerzej zachodniej polityki wobec Rosji jest ten rurociąg.
Rosyjska armia na rozkaz despoty kremlowskiego najechała Ukrainę w czwartek 24 lutego. Wygląda na to, że Putin nie zdawał sobie sprawy, że wydając rozkaz do zniszczenia państwa ukraińskiego, wywoła rewolucję w Niemczech. Rewolucja rozpoczęła się już w niedzielę 28 lutego, cztery dni po rosyjskiej agresji.
Wielkie przewartościowanie dla całego Zachodu
Niemiecki kanclerz Olaf Scholz z SPD, partii, która przez całe dekady opowiadała się za współpracą z Moskwą, wykonał historyczny zwrot. Bez żadnego niuansowania nazwał agresję Rosji "wojną Putina". Bez żadnych niuansów i zastrzeżeń opisał, jak w ciągu jednego dnia zmieniła się Europa i same Niemcy. Zapowiedział radykalne dozbrojenie armii niemieckiej Bundeswehry oraz jej reorientację, tak, aby była zdolna prowadzić wojnę w obronie Niemiec i terytorium NATO. Zdefiniował jasno, kogo Niemcy muszą się obawiać i które państwo ma potencjał wywołania kolejnych wojennych awantur w Europie.
Co więcej, Scholz, były minister finansów, jasno zadeklarował Moskwie, że Zachód odcina Rosję od pieniędzy, inwestycji, kontraktów i całego szeregu powiązań biznesowych. Odchodząc od historycznego tabu, podjął decyzję o dozbrojeniu Ukrainy i to w trybie pilnym. Wyraźnie było widać, że kanclerz czuje się przez Putina osobiście oszukany. Jeszcze kilka dni przed wojną na Kremlu Scholz wierzył, że Putin nie kłamie i chce obniżenia napięcia wobec Ukrainy. Ale szybko zrozumiał, że despocie nie można wierzyć, gdyż jego działania "dyplomatyczne" były tylko oszukańczą grą na czas.
Wtórowali mu wszyscy poważni politycy niemieccy z Partii Zielonych, wolnych demokratów, partii chadeckiej. Dystans zachowały skrajna lewica i prawica, choć lewica jednak przeprosiła za niedoszacowanie Putina i jego agresywnej postawy. Skrajna prawica z AfD, Alternatywy dla Niemiec, krytykowała zwrot rządu i opowiadała się za podtrzymaniem związków z Rosją. Szyderczo zaczęto tę partię nazywać Alternatywą dla Rosji.
Niemcy są na drodze do stania się jedną z największych potęg wojskowych Europy i świata zachodniego. W najbliższych latach i dekadach będą wydawać setki miliardów euro na armię, na zbrojenia i nowe technologie militarne. To wielkie przewartościowanie dla całego Zachodu.
Do tej pory w Sojuszu Atlantyckim obowiązywała zasada, że trzeba "keep Americans in, Germans down and Russians out", czyli "trzymać Amerykanów w Europie, Niemców trzymać pod kontrolą, a Rosjan poza Europą". Ta zasada na naszych oczach się i umacnia i dezaktualizuje zarazem. Amerykanie chcą pozostać w Europie i bronić Europy przed Rosją, Rosja jest trzymana z dala od Europy, ale Niemcy nie chcą być wyłącznie zależni od Ameryki i NATO, gdy pojawi się zagrożenie dla bezpieczeństwa całego kontynentu.
Ta niemiecka rewolucja będzie na pewno uważnie obserwowana wśród sąsiadów Niemiec, szczególnie Francji i Polsce. Spodziewam się, że Francuzi chętnie powitają nowego równorzędnego partnera militarnego na swojej wschodniej granicy. To zbieżne jest z ich planami budowy "suwerennej i silnej Europy".
Otwartą kwestią pozostaje, jak rewolucyjne decyzje Niemiec przyjęte będą w Polsce. Od lat polscy politycy niechętnie patrzyli na pasywność Berlina w dziedzinie bezpieczeństwa. Widząc agresywną Rosję, wzmocnienie Niemiec i przez to całego NATO, Polska powinna być zadowolona z decyzji niemieckiego rządu. Ale niechęć do Niemiec jest na tyle silna w środowiskach, nazywających się prawicowymi, że można się spodziewać także głosów ostrzegających przed "militaryzmem pruskim". Wielkim zadaniem polskiej klasy politycznej na najbliższe lata będzie takie zagospodarowanie zwrotu w polityce Niemiec, aby skorzystała na tym Polska i polskie bezpieczeństwo. 28 lutego nowa rewolucja niemiecka stała się faktem. I będzie trwała długo.
Atak Rosji na Ukrainę - oglądaj program specjalny w TVN24
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Bundeswehra