Zgubiono resztkę zaufania, ale znaleziono ciekawy obrazek. Ten obok. To wejście z parkingu do Galerii Mokotów (dla nie znających stolicy: jedno z pierwszych dużych centrów handlowych, wciąż dosyć modne). Wytęż wzrok i znajdź jeden szczegół, który obrazek wyróżnia.
Motylek? Tia, motylek. A tak ciut po lewej, na dole, na białym grzejniku, to co tam pisze? (Jest napisane, matołku). To co tam pisze nam właściciel wielkiej Galerii i małego, białego grzejnika? Pisze nam właściciel, że wiszący u niego kaloryferek jest skradziony. Ach, to straszne, jak to?! Skąd?! Skradziony z Galerii Mokotów. Uff, dobrze, że się więc znalazł i wisi na swoim miejscu, grzejąc zimą ten przedsionek, który wita podjeżdżających klientów ciepłym powietrzem i chłodnym przyjęciem godnym potencjalnych złodziei.
No dobrze – to może mały konkurs? Zielony napis na białym kaloryferku:
- umieścili policjanci, którzy skradziony sprzęt odnaleźli i nie chcieli, aby im się w magazynie zagubił,
- namalowała złośliwa konkurencja próbująca udowodnić, że skoro Galeria nie może upilnować przykręconego grzejniczka, to i nie upilnuje przecież zaparkowanych aut,
- machnął właściciel Galerii, który w tym sterylno-terrakotowo-halogenowo-eleganckim świecie XXI wieku chciał przemycić mały elemencik rodek z peerelu, aby z nadętych klientów aspirujących do upper-middle-class spuścić nieco powietrza? Nigdy przecież nie wiadomo, czy w tych parkujących tam masowo służbowych passatach nie ma jakichś skradzionych kaloryferków?