Mówią, że lekcja w cudzej klasie jest jak randka w ciemno. Trochę się stresują, bo na oczarowanie uczniów, których wcześniej nie znali, mają zaledwie 45 minut. Nauczyciele z całej Polski zorganizowali już ponad 400 takich spotkań. Dziennikarka tvn24.pl sprawdziła, czym próbują zachwycić dzieci.
- Zaczęło się niewinnie – opowiada Magdalena Krajewska, polonistka z Zespołu Placówek Oświatowych w Tucznie i współautorka bloga "Lekcje szyte na miarę". – Na lekcji w szóstej klasie omawialiśmy "Hobbita". Dzieci zaczęły grzebać w językach Śródziemia. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, że w Polsce też są takie regiony, w których może być trudniej się nam dogadać. Zapytałam, czy chcieliby poznać różne języki i oczywiście, że chcieli.
I tak Magda zaprosiła do swojej klasy znajomego nauczyciela Marcina Michalika, polonistę z Zespołu Szkół w Podleszanach na Podkarpaciu. Warto zapamiętać to nazwisko, bo jeszcze do niego wrócimy.
O gościnnym występie Marcina Magda opowiedziała innej znajomej nauczycielce - Irminie Żarskiej z Prywatnej Szkoły Podstawowej w Redzie na Pomorzu. Irmina w swojej szkole jest koordynatorką do spraw wdrażania nowoczesnej edukacji, prowadzi też na Facebooku profil "Rysunkowy język polski".
- W czasie pandemii stałam się odpowiedzialna za zdalne nauczanie – opowiada. – Szukałam sposobów na urozmaicenie lekcji. Pomyślałam, że skoro wszyscy i tak uczą się na odległość, to może uda mi się zaprosić kogoś do nas. Zapytałam na Facebooku, czy ktoś nie chciałby nas odwiedzić i zgłosiło się około 40 osób. Pisali do mnie: "mogę opowiadać o nizinach", "a ja o edukacji globalnej", "ja o zmianach klimatu". Byłam zaskoczona.
Strażak przerywa lekcję
Magda Krajewska i Irmina Żarska poznały się na branżowej konferencji. Chociaż mieszkają w różnych zakątkach Polski, są w stałym kontakcie. W czasie majówki rozmawiały o swoich "wymiankach".
– Irmina to taka szybka dziewczyna, nie minęła chwila, a już była grupa na Facebooku, logo, a nim skończyła się majówka chętnych do wymieniania się lekcjami było już około 200 osób – opowiada Magda.
Pod koniec maja było ich już 2,5 tysiąca, a nauczycielskich anonsów stale przybywa. Grupa działa trochę jak szkolny portal matrymonialny. Ludzie przedstawiają się i chwalą tym, co mają najlepszego do zaoferowania. A obserwujący mogą do nich w każdej chwili napisać i zaprosić do siebie. Tak łączą się nauczyciele z całej Polski. Ale nie tylko, można odwiedzić też na przykład szkołę polonijną w Madrycie.
Swoje lekcje proponują między innymi: ratownik medyczny, psycholog, grotołaz, archeolog. W grupie jest też strażak. Jedną lekcję musiał przerwać, bo akurat wezwano go do akcji. Na lekcji u Irminy wystąpił nawet Teatr Gdynia Główna.
– Uczniowie w czasie przedstawienia decydowali, jak będzie dalej przebiegać akcja. To było świetne doświadczenie – mówi Irmina.
Sama też prowadzi nietypowe zajęcia, bo oprócz tego, że jest polonistką, wyspecjalizowała się w myśleniu wizualnym, uczyła również języka kaszubskiego. Zajęcia z niego prowadziła ostatnio w Krakowie. I to dla szkoły, w której na co dzień polskiego uczą się obcokrajowcy.
"Stresik jest nawet po 20 latach w szkole"
- Każda lekcja jest trochę jak randka w ciemno – mówi Magda. – Niby człowiek wie, gdzie i dla kogo będzie prowadził zajęcia. Ale to są zawsze nowi uczniowie, a my mamy 45 minut, żeby ich oczarować, zainteresować. Stresik jest, choć nauczycielką jestem od 20 lat – przyznaje. I dodaje: - Dlatego wiem, że niektórzy najpierw zgłaszają się jako "potrzebujący", zapraszają innych, ale z czasem coraz więcej osób się oswaja i też występuje.
Magda Krajewska najczęściej opowiada uczniom o Kujawach.
Wszystko zaczęło się więc od Magdy i Irminy. A gdy pod koniec maja rozmawiam z uczestnikami, w grupie, którą stworzyły, jest już około 250 propozycji konkretnych lekcji, a około 400 zajęć już się odbyło. Opowiem o niektórych.
Hamlet z Podleszan odwiedza Zabrze
Pamiętacie Marcina Michalika? Tak, właśnie wracamy do nauczyciela, od którego w pewnym sensie wszystko się zaczęło. Ostatnio na potrzeby projektu został Hamletem. - Pokój, w którym siedziałem, był zaciemniony. Założyłem na siebie koszulkę z czaszką i pelerynę. W półmroku recytowałem fragmenty dramatu i odpowiadałem na pytania uczniów – opowiada.
W ten sposób Marcin-Hamlet stawił się na lekcji języka polskiego w liceum w Salezjańskim Zespole Szkół Publicznych w Zabrzu u Alicji Podstolec. Uczniowie pytali go, dlaczego podejmował pewne decyzje. Razem zastanawiali się, czy dziś Hamlet musiałby umrzeć, czy żądza, pieniądze i układy mogą zniszczyć człowieka.
- Na co dzień pracuję w podstawówce. Na potrzeby tej lekcji musiałem odświeżyć sobie Hamleta – mówi. - Ale warto było. Mam nadzieję, że będę mógł wcielać się w ten sposób w kolejne postaci.
Oprócz odgrywania ról Marcin Michalik opowiada też chętnie o Podkarpaciu – regionie, gwarze, zwyczajach, słownictwie.
Do siebie Marcin Michalik zaprosił między innymi pedagoga specjalnego, terapeutę i historyka w jednej osobie - Radosława Potraca z Warszawy, który dzieciom z jego klasy opowiadał o podwodnej archeologii i gwarze warszawskiej. – To jest taki gawędziarz, że chyba mógłby opowiadać na dowolny temat i zawsze zachwyciłby dzieci – śmieje się Michalik.
Gościł też Katarzynę Polak, która śpiewa piosenki polonistyczne i akompaniuje sobie na gitarze. W repertuarze ma na przykład utwór o rozprawce. A jego siódmoklasistów zachwyciła piosenką o imiesłowach. – Klaskali, a ja nawet tupałem nogą pod biurkiem – przyznaje Michalik.
Wirtualnie odwiedzili także stajnię Truskawka w Borach Tucholskich, gdzie pracuje anglistka Magdalena Sierocka z Warszawy, która z telefonem spacerowała po okolicy, by pokazać ją dzieciom z Podkarpacia. Słuchali również lekcji Danki Kaczmarowskiej o chaotycznej historii higieny i polonistki oraz instruktorki teatralnej Magdaleny Stanisławskiej, która mówiła o szukaniu życiowej drogi, a przy okazji trenów tłumaczyła, jak pokazać ból i cierpienie na scenie.
- Goście w szkole to nic nowego, przecież przed pandemią też różni ludzie nas odwiedzali, ale teraz to jest o niebo lepsze – mówi Michalik.
Rysunki w zeszycie jak znaki przy drodze
Nauczyciele mogą dać uczniom to, na co często na co dzień brakuje im czasu. Anglistka Patrycja Lubaczewska-Molenda jest koleżanką z pracy Irminy i tak jak ona jest specjalistką od myślenia wizualnego. Prowadzi też profil na Facebooku "Pomysłowy język angielski".
W Redzie, gdzie uczą Irmina i Patrycja, lekcje z myślenia wizualnego, czyli między innymi wykorzystywania rysunków do notowania, są standardem. Ale dla wielu dzieci, które odwiedza Patrycja, to zaskoczenie.
- Zaczynam od tego, że nie trzeba mieć talentu plastycznego, by rysować – mówi Patrycja. I zaraz dodaje: - Jestem na to żywym dowodem, zawsze mówię dzieciom, że pierwszą jedynkę w szkole dostałam z plastyki. Tak było. Tłumaczę im więc, że czasem wystarczy narysować kreskę, kółko i kwadrat, by mieć świetny rysunek ułatwiający naukę.
Sama mówi, że z rysunkami jest trochę jak ze znakami drogowymi. – Gdy pytam dzieci, dlaczego na drodze widzimy obrazki, od razu wiedzą, że chodzi o szybkie przekazanie jakiejś informacji. A w zeszycie może być podobnie – tłumaczy Patrycja.
- Na początku byliśmy wszyscy trochę przerażeni edukacją zdalną – opowiada. – Trzeba z dziećmi pracować inaczej, szukać nowych metod. Ale po tych dwóch miesiącach wszyscy już chyba wiemy, że warto.
Patrycja poprowadziła już około 20 lekcji dla innych. – To superdoświadczenie i wspaniała możliwość poznania wielu cudownych ludzi, pracy z innymi dziećmi – zapewnia. – Nikt na tym nie zarabia, nauczyciele po prostu chcą się dzielić tym, co potrafią – dodaje.
Po zajęciach dostaje rysunki od uczniów. – Nie ma lepszej odpowiedzi na pytanie, czy lekcja się udała – śmieje się.
Redzką szkołę Patrycji i Irminy odwiedziło ponad 30 nauczycieli (najwięcej w całym projekcie). Uczniowie mieli lekcje wychowania fizycznego z profesjonalnymi trenerami, uczyli się o tolerancji, o hejcie, poznali historię wodoru i tajniki pracy w redakcji, odwiedzili hospicjum.
W przyszłym tygodniu klasa Patrycji będzie zwiedzać Londyn, a towarzyszyć im będzie wirtualna królowa Elżbieta.
Lekcja 800 km od domu
Do Afryki uczniów może zabrać Anna Chełmińska. Na co dzień jest dyrektorką w Społecznym Zespole Szkolno-Przedszkolnym w Kudowie-Zdroju. I nigdy nie była nauczycielką.
- Zajmowałam się pomocą rozwojową, dużo z mężem podróżowaliśmy w związku z pracą. Gdy pojawiły się dzieci, uznaliśmy, że to koniec wyjazdów, postanowiliśmy osiedlić się w jego rodzinnych stronach – opowiada.
Szkoła w Kudowie to jedna z tych małych placówek oświatowych, które zostały uspołecznione nieco przymusowo. Samorządy od lat zamykają je z oszczędności. W Kudowie rodzice nie chcieli się na to zgodzić, założyli stowarzyszenie i przejęli szkołę, w której dziś uczy się około 170 dzieci. Anna działała w stowarzyszeniu, odkąd zapisała dzieci do niej. Dyrektorką została cztery lata temu. Kiedy rozpoczęła się przymusowa izolacja związana z koronawirusem, szybko zarządziła, by lekcje odbywały się zdalnie tak, jakby dzieci chodziły do szkoły. Mają stały plan lekcji online.
- O wymianach powiedziała mi znajoma – mówi. – Początkowo umawiałam lekcje dla moich nauczycieli, ale teraz robią to już samodzielnie. I bardzo chętnie – dodaje.
W Kudowie było już kilkunastu gości. Anna każdego z nich witała na zajęciach tak, jakby robiła to, gdyby naprawdę przyjechali do szkoły. A potem, jeśli to możliwe, przysłuchuje się. – W niektórych lekcjach biorą udział moje dzieci, widzę, jak to przeżywają – mówi. – Mam cudownych nauczycieli, uważam, że stanowią doskonały zespół. Ale to jest zawsze fenomenalne doświadczenie gościć na zajęciach innych pasjonatów. I zdaję sobie sprawę, że wielu z nich nigdy by tu do nas nie przyjechało, a nauka zdalna nam to umożliwiła – dodaje.
Sama opowiadała o Afryce uczniom szkoły pod Suwałkami. Ponad 800 kilometrów od Kudowy-Zdroju. – Dotąd prowadziłam zajęcia dla podstawówek – mówi. – Pokazuję uczniom zdjęcia i zadaję pytania. Rozmawiamy między innymi o kolorach skóry, o ekologii, plantacjach kawy czy bananów. Wiedzą, że tam naprawdę byłam i to na pewno pomaga w lekcji. Dla mnie to otwierające doświadczenie, które cudownie buduje solidarność również między nauczycielami. Żadne szkolenie nie zastąpi tego, co dają te wymiany – dodaje.
Najpierw uczyła zdalnie dzieci z Ugandy
O Afryce może również opowiedzieć Katarzyna Włodkowska, polonistka z Zespołu Szkół w Pile (możecie ją znać z programu Korki.TV w Telewizji Metro). Jesienią 2018 roku wystartowała ze swoimi licealistami z projektem edukacyjnym dla Ugandy. Uczniowie mieli pomagać dzieciom – najpierw łącząc się z nimi przez internet i opowiadając o Polsce i Europie. Na wirtualnych lekcjach jednak nie poprzestali i zabrali się pod okiem nauczycielki za budowę sierocińca.
- Można powiedzieć, że mieliśmy trening w zdalnym nauczaniu na długo przed pandemią. Przez dwa lata prowadziliśmy lekcje, czasem mając do dyspozycji tylko telefon i messengera – mówi Włodkowska. – Teraz w tym projekcie bardziej jestem dawcą niż biorcą. Codziennie prowadzę lekcje. Byłam już w całym kraju – dodaje ze śmiechem.
Katarzyna chętnie opowiada o swoim ugandyjskim doświadczeniu i podróży do Afryki. Tematy dopasowuje do wieku dzieci i oczekiwań zapraszających nauczycieli. - Niektórzy zapraszają mnie na geografię. Mówiłam już o lasach równikowych czy sawannie – opowiada. - Dziś byłam na kółku wolontariackim w wielkopolskiej Łobżenicy. Rozmawialiśmy o tym, czym wolontariat różni się od woluntaryzmu i czym jest odpowiedzialność za drugiego człowieka. Piękne historie z tego wychodzą – dodaje.
Włodkowska cieszy się, że dzięki tym wymianom w zdalnej edukacji szkoła jest dziś bliżej prawdziwego życia. – Na lekcjach spotykamy ludzi, którzy byli, widzieli, dotykali. To jest prześwietne – podkreśla.
Po jednym z gościnnych występów od uczennicy dostała wiersz, który ta napisała w czasie zajęć. Inna dziewczynka napisała, że chciałaby oddać swoje kieszonkowe, by pomóc dzieciom w Afryce. – Wzruszyłam się – przyznaje nauczycielka.
Na lekcje o "Lalce" Katarzyna Włodkowska zaprosiła Radosława Potraca, który oprowadził jej licealistów po Warszawie. Oczywiście, śladami Bolesława Prusa. Pokazywał im zdjęcia i filmy, które sam robił. I mówił o miejscach, które zwykle pokazuje wycieczkom. – Nawet nie zauważyli, jak z jednej lekcji zrobiły się trzy. Słuchali go jak urzeczeni – mówi Katarzyna. I dodaje: - W zdalnej edukacji uczniów jest znacznie trudniej porwać. Robimy prawdziwe edukacyjne szpagaty i zakładamy cekiny, żeby ich jakoś zaktywizować.
Na swojej lekcji gościła też dziennikarkę Aleksandrę Pezdę, która jest specjalistką od edukacji i autorką książki "Zdrowaś mario". – Zaprosiłam ją do swojej klasy medialnej. Przepięknie opowiadała, co jest ważne w pracy dziennikarza. Zakręciła mi się od tego łza i na moment musiałam wyłączyć kamerę – zdradza nauczycielka. – Podobało mi się, jak rozmawiała z uczniami o autorytetach i o tym, jak oni wyobrażają sobie edukację, czym jest dla nich szkoła. Ciekawie było słuchać, co ich uwiera w edukacji online, poza oczywiście martwicą pośladków, którą już chyba wszyscy mamy od siedzenia przed ekranami – dodaje.
Co się dzieje, gdy mózg jest głodny
Katarzyna Hryciuk, która uczy przedmiotów zawodowych w Zespole Szkół Ekonomiczno-Usługowych w wielkopolskim Żychlinie, ma swój pomysł, jak uatrakcyjnić młodzieży czas przed ekranem. Wygląda na to, że jest dobry, bo zgłosiło się do niej ponad 40 osób, które chcą ją gościć u siebie. Za sobą ma kilkanaście lekcji.
Czym tak zaciekawiła innych? – Żywieniem, ale od zupełnie innej strony – zapewnia.
Swoją lekcję nazwała "Nadaj barw swojemu mózgowi". – Młodym ludziom mówi się, jak mają jeść, ale nie mówi się dlaczego. A jeśli już, to dużo się mówi o tym, jak jeść, żeby dobrze wyglądać. Ale rzadko można usłyszeć, co jeść, żeby mózg pracował nam dobrze. I tu wchodzę ja – śmieje się nauczycielka.
Zachęca, by dbać nie tylko o ciało.
Hryciuk jest doktorem nauk technologii żywności i żywienia. Ma za sobą epizod na uczelni, ale od 14 lat pracuje w szkole, bo to jej pasja. – W zdalnym nauczaniu trochę brakuje mi adrenaliny, bo my na przykład normalnie z uczniami startujemy w konkursach gastronomicznych, więc musiałam znaleźć coś innego, co będzie mnie napędzać. Te wymiany to dobry sposób – zapewnia.
Choć na co dzień uczy nastolatków, teraz najwięcej radości dają jej lekcje w klasach 4-6. – Te dzieci mają już jakąś wiedzę, za to nie mają żadnych zahamowani. Dzięki temu nie wstydzą się i zadają mnóstwo pytań – mówi nauczycielka.
I zaprasza mnie na swoją piątkową lekcję w jednej z podstawówek. Nie omawiamy szczegółów, więc z zaskoczeniem odkrywamy, że Katarzyna rozpoczyna właśnie zajęcia w podstawówce w Tomaszowie Lubelskim, a ja pracuję zdalnie z pobliskiego Jurowa. Dzieci mają więc podwójną niespodziankę.
- Powinnam sobie dać radę z piątą klasą, bo mam syna w tym samym wieku – mówi na początku. Przepytuje dzieci o ich pasje ("rower, piłka nożna, rysowanie"). A potem opowiada, co się dzieje, gdy mózg jest głodny i dlaczego podstawą diety powinna być woda ("odwodniony mózg przerywa i traci jasność i szybkość myślenia"). Dzieci dowiadują się, że potrzebujemy tyle czystej wody, ile ich waga podzielona przez 11 (słyszę, jak dzieci przeliczają zadanie w swoich domach), a do nauki przydaje się woda z cytryną.
Katarzyna cieszy się, że dzięki wizytom u innych może odczarowywać krzywdzące stereotypy wokół kształcenia zawodowego. – Branżówki i technika często przedstawiane są jako gorszy wybór, a ja mogę pokazać, że uczymy się tam ważnych, przydatnych w życiu, naprawdę wartościowych rzeczy – zauważa.
Czy pani pisarka może znów przyjść?
O wartościowych rzeczach uczniom opowiada też Małgorzata Swędrowska z Poznania, aktualna rekordzistka w szkolnym wymienianiu. Poprowadziła już 57 spotkań w klasach 1-6, jest popularyzatorką literatury dziecięcej. Jest też autorką. Na swoim koncie ma m.in. teksty do rysowanych przez Joannę Bartosik książek "Moja mama, mój tata", "Moja babcia, mój dziadek". Na początku lekcji często pyta dzieci, czy lubią czytać. – I często mówią: no, tak, lubimy czytać. Ale widzę na tych twarzach, że a gdzie tam! – śmieje się. I próbuje to zmienić.
- Dzieciaki otwierają oczy na książki, które często kojarzyły im się z lekturami, czyli nudą, a ja mówię, patrz, to książka, co świeci w ciemności, a w tej możesz się przejrzeć, a tę zamknąć w dłoni, a w książce obrazkowej możesz rozwijać wyobraźnię i siebie – opowiada Małgorzata. – Nie ma lepszej nagrody za zajęcia niż dwunastolatek mówiący: "otworzyła mi pani oczy", czy dzieci, które po zakończeniu sesji wracają na kolejne 45 minut zajęć, choć te są już nieobowiązkowe. I potem mówią nauczycielom: - Pani pisarka mogłaby znów do nas przyjść.
Na zajęciach pokazuje różne książki obrazkowe m.in. "Zgubioną duszę" noblistki Olgi Tokarczuk. – W szkole rzadko się z nich korzysta, obrazki kojarzą nam się z bardzo małymi dziećmi – mówi. - A tymczasem te książki żyją w głowie, dzięki nim nie trzeba się odwoływać do pamięci. Potrafią być niezwykle inspirujące. I wiek nie ma znaczenia.
Codziennie prowadzi zajęcia przez 4-5 godzin. Musi się jakoś wstrzelić w nauczanie zdalne 10-letniej córki, z którą dzieli komputer. Jednym okiem patrzy, jak uczy się dwójka jej licealistów, a co jakiś czas wykonuje też zadania domowe z przedszkola, które dostaje jej czterolatek.
- Zdalne nauczanie moich dzieci nie zawsze wygląda tak, jakbym sobie tego życzyła. To przenoszenie tego, co już w szkole nie działało, na komputer. – przyznaje. – Ten projekt ściąga nauczycielskie perełki. Ludzi, którym naprawdę się chce. Ale też takich, którzy pokazują, że czasem naprawdę niewiele potrzeba, by zrobić coś wspaniałego – dodaje.
Babka od histy nie teoretyzuje
Agnieszka Jankowiak-Maik, nauczycielka w poznańskim III LO, znana w sieci jako "Babka od histy", ma nadzieję, że wymienianie się na zawsze już odmieni polskie szkoły.
Do siebie zaprosiła Martę Florkiewicz-Borkowską, germanistkę z Pielgrzymowic, Nauczycielkę Roku 2017. – Opowiedziała moim licealistom o tym, jak zacząć aktywność społeczną – mówi. – To była taka połączona lekcja wiedzy o społeczeństwie i zajęć wychowawczych. Dla uczniów była kontynuacją tego, co robili wcześniej, bo pisali eseje w odniesieniu do słów Władysława Bartoszewskiego, że "nie wszystko warto, co się opłaca". Robili też scenariusze kampanii społecznych. Marta opowiedziała im o kampanii jej uczniów "Słowa krzywdzą", ale też o tym, że działalność społeczna może zacząć się od rzeczy znacznie mniejszych, jak na przykład organizacja jasełek. Jestem przekonana, że po tej lekcji część na pewno się zaangażuje, bo to im dodało odwagi – cieszy się.
Sama prowadzi zajęcia o tym, jak się pracuje w portalach internetowych, bo Agnieszka poza lekcjami tworzy "Ciekawostki Historyczne" i współpracuje z lubimyczytac.pl.
- Opowiadam o tym, jak wygląda praca, gdy się siedzi na fejsie – śmieje się. - A poza tym tłumaczę, jak się koordynuje redakcję, układa chwytliwe tytuły. Mówię co to są słowa kluczowe, jak działa marketing. Dzieci dużo pytają, bo, jak same mówią, "chcą pracować w internecie". Czasem wydaje im się, że wystarczy założyć kanał na YouTube, a ja im tłumaczę, że to wymaga dużo pracy, treść musi być wartościowa, potrzeba systematyczności. Ufają mi, bo wiedzą, że wiem, co mówię. Nie teoretyzuję – dodaje.
"Babka od histy" już czeka na kolejne lekcje. – Ta wymiana nauczycieli to też wymiana ogromu wiedzy i umiejętności. Głęboko wierzę, że to już wszystko z nami zostanie. I gdy wrócimy do szkoły we wrześniu, również dzięki tym spotkaniom, szkoła już nie będzie taka sama. I ta część akurat mnie cieszy – dodaje.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne