Nie da się ukryć, premier Morawiecki to mężczyzna dbający o prezencję. Już wcześniej zwróciłem uwagę, jak starannie dobiera strój do okoliczności i dziś to potwierdzam. Na granicy z Białorusią, nieopodal miejsca, gdzie leżą w błocie uchodźcy, nasz premier objawił się w mundurku polowym. Podkreślił tym powagę sytuacji i gotowość do czynu.
Nabijanie się z Morawieckiego to - przyznaję - łatwizna, więc tym razem pozwolę sobie obsypać premiera gradem pochwał: dbałość o strój połączona z powściągliwością dobrze świadczy o naszych panujących. Premier mógłby, na przykład, zorganizować specjalną sesję zdjęciową ukazującą codzienny trud sztabu ludzi, pracujących nad odpowiednim przyodziewkiem tak zwanych "najważniejszych osób w państwie". Na pewno znaleźliby się chętni do publikowania takiej niedyskrecji. Jednak tego nasi przywódcy nie robią. Skromnie i bez rozgłosu przebierają się wedle potrzeb. Z kolei starsze pokolenie działaczy wykazuje właściwą wiekowi abnegację. Dla przykładu: Prezes pojawia się w półbutach nie do pary, demonstrując w ten sposób, że nie suknia zdobi Człowieka.
Oczywiście nie każdy może sobie na to pozwolić. Wyobraźmy sobie marszałka Terleckiego w półbutach nie do pary! To byłaby przesada, bo odwracałaby uwagę od istoty naszej, w każdym szczególe przemyślanej polityki imigracyjnej.
A propos imigrantów, dowiedziałem się, że badania socjologiczne przeprowadzone przed 2015 rokiem pokazują, jakoby, że w tamtych czasach słowo uchodźca nie budziło niechęci. Napisałem "jakoby", bo nie mogę w to uwierzyć. Za żadne skarby nie chciałbym być uchodźcą w Polsce. I to wcale nie po roku 2015. Nie chciałbym być imigrantem w Polsce nigdy. Być w Polsce cudzoziemcem to co innego. To automatycznie nobilituje. Cudzoziemiec, szczególnie człowiek z Zachodu, za socjalizmu natychmiast stawał się atrakcją towarzyską. Imigrantów rozwożących pizzę, kierowców taksówek, sprzątaczek, czyli całej tej klasy taniej, cudzoziemskiej siły roboczej nie było. A to są typowi imigranci i tym ludziom żyjącym w naszym kraju współczuję. Mówię to z całą odpowiedzialnością, bo sam byłem imigrantem i to w kraju, który przez cale stulecia był dla imigrantów rajem, ziemią obiecaną, ciągnęli do niego, jak muchy do miodu i bez względu na to, kiedy stanęli na kontynencie amerykańskim, sto czy dwadzieścia lat temu, tej decyzji nie żałują.
I nawet w kraju dla przybysza tak łaskawym, los imigranta to nie była rozkosz. W połowie lat osiemdziesiątych stałem w tłumie Latynosów pod budynkiem urzędu imigracyjnego w Chicago. Tak jak wszyscy towarzysze niedoli składałem podanie o azyl. Jako ofiara stanu wojennego wprowadzonego nieco wcześniej w Polsce miałem fory: azyl przyznano mnie i mojej rodzinie, jeszcze tego samego dnia. Biedni Afgańczycy od kilku dni leżą w błocie na granicy z Polską i mój rząd nie chce ich wpuścić na nasze święte terytorium. Zasłania się przepisami unijnymi, ale naprawdę pozwala sobie na to, bo wie, że boimy się imigrantów.
Kiedy ja zabiegałem o status imigranta, była moda na Polskę. Słowo "Solidarność", nazwisko Wałęsy, imię Papieża, budziły sympatię i ciekawość. Dziś w Polsce władza zrobiła sporo, żebyśmy się imigrantów bali i to się jej udało. Moda na Polskę to przeszłość, a mody na imigrantów nie było nigdy.
Kiedy Wałęsa przemawiał w Kongresie Stanów Zjednoczonych, jego słowa raz po raz przerywały oklaski i owacje na stojąco. Tego przemówienia słuchałem ze łzami w oczach. Miałem już wtedy uporządkowane papiery, moja żona dzięki znajomościom z innymi potomkami imigrantów miała pracę, a czarnoskóra koleżanka uczyła ją, jak sobie radzić z upierdliwym szefem. Synowie chodzili do szkoły i chociaż inne dzieci robiły im głupie kawały, bo kiedy mówili po angielsku, słychać było polski akcent, czuliśmy, że Ameryka to jest nasz nowy dom.
Boję się, że koczujący w błocie Afgańczycy takich dobrych wspomnień ze spotkania z naszym krajem nie zachowają. Obawiam się też, że łkająca afgańska kobieta, która w obecności sztywnej jak kij marszałek Witek błagała Europę o pomoc dla swego kraju, też przyjemnych wrażeń z wizyty w polskim Sejmie nie wywiezie. No cóż, inne czasy.
Wprawdzie imigranci mają dziś smartfony, ale jest imigrantów i innych uciekinierów za dużo. Wszyscy chcą do Europy, ale Europa - tak jak Polska - ich nie chce. Społeczeństwa Europy ich się boją. Nawet te, które - jak Polacy - powinni dobrze rozumieć cudze nieszczęście. Szykowne kurteczki polskich oficjeli niespecjalnie tu pomogą.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24