575 kilometrów na godzinę – toż to szybciej, niż niejeden samolot! A tyle właśnie (dokładnie 574,8) pojechał dziś francuski pociąg TGV. Oczywiście pędził po nowiutkich torach bezkolizyjnym szlakiem i żaden zwrotniczy o zwrotnicy nie zapomniał ani dróżnik przejazdu nie udrożnił. To nie Polska.
No właśnie – nie Polska. Postanowiłem więc zapytać, kiedy tak będziemy podróżować po polskich torach i czy w tym celu wszyscy zwrotniczy i dróżnicy muszą odejść z PKP. Otóż - wcale nie.
Polskie Linie Kolejowe (spółka PKP odpowiedzialna za tory) mają plan. Plan wielkiego przyspieszenia. Plan zakłada budowę od nowa szybkiego szlaku kolejowego łączącego niczym wielkie „Y” Poznań i Wrocław z Łodzią i Warszawą. Miałaby to być taka żelazna autostrada, po której pociąg „Gałczyński” przez Poznań do Szczecina pędziłby 300 km/h. Jasne. Gałczyński. Zaczarowana dorożka – pomyślałem – ale, niezrażony pytam przedstawiciela PKP: A kiedy takie cuda? A on równie poważnie: „Mamy już pieniądze na wstępny projekt, w 2012 będzie gotowy. Projekt, oczywiście”. No to już, Proszę Państwa, Gałczyński pełną gębą i to z cyklu „Teatrzyk Zielona Gęś”.
Wyprawiliśmy się dziś w podróż pierwszym modernizowanym odcinkiem tego szlaku przyszłości. Odcinek wiedzie z Warszawy do Łodzi. Proszę spojrzeć na mapę. Około 130 kilometrów. Ani się obejrzeliśmy, jak minęły dwie i pół godziny i już byliśmy w Łodzi Fabrycznej, gdzie pociąg skończył bieg. I dobrze, bo a nuż jakiś biegacz mógłby z nim pójść w zawody.