Ojciec mój, wychowanek prowadzonego przez jezuitów gimnazjum w Chyrowie, niedaleko Lwowa, kiedy się za bardzo nad sobą rozczulałem, przywoływał mnie do porządku komendą: Nie mazgaj się.
Na pierwszej stronie "Gazety Wyborczej" aktorka, sławna dzięki roli Agnieszki Osieckiej w pokazywanym niedawno serialu telewizyjnym, mazgai się. Mówi o sobie i swoich rówieśnikach: Nasze poobijane pokolenie. Do pokolenia Osieckiej pasuje to od biedy. Przeżyli wojnę, potem różne etapy, wiraże i rozczarowania PRL. Z pewnością natomiast poobijane było pokolenie rodziców Osieckiej. Ci mają co wspominać! Dwie wojny światowe. Okupacja. Wkroczenie Armii Czerwonej. Przesunięcie Polski, niczym starego mebla o trzysta kilometrów na Zachód. Wysiedlanie z Polaków z kresów, wysiedlanie Niemców z ich kresów, zasiedlanie Ziem Odzyskanych. Że nie wspomnę wojny 1920 roku, zamachu majowego, deklasacji klas posiadających, awansu mas pracujących miast i wsi. Było o co się obijać. Tymczasem aktorka żali się, że poobijana była przez rodziców, nauczycieli i katechetów. Do tego jeszcze doszło traumatyczne doświadczenie fuksówki w krakowskiej szkole teatralnej. Koszmar.
Wiem, wiem, odzywam się jak klasyczny dziadyga, sklerotyk, co nic nie rozumie. Czas mu się zatrzymał pięćdziesiąt lat temu i najlepiej, żeby siedział cicho. Przyjmuję też do wiadomości, że każda generacja inaczej patrzy na świat, ma swoich bohaterów, swoje filmy, swoje książki i swoje dramaty. I naprawdę nie uważam, że dla dobra ludzkości wojnę powinno przeżyć każde pokolenie. Będę jednak brnął dalej, bo wydaje mi się wszelako, że warto zachować świadomość, w jakiej części świata żyjemy, a prawdziwie poobijanych nie trzeba szukać daleko. Wystarczy przeprawić się na drugą stronę Bugu, aby przekonać się, że bywają okropności większe niż te, które fundowały nam lata 90., ze zgrozą wspominane przez aktorkę, czyli "ciężkie make-upy, grzywki i bufiaste sukienki". Współczesne polskie wydanie prawdziwej okropności polega na tym, że jedna z dwóch najpoważniejszych gazet w Polsce poświęca tyle miejsca głupstwom, gdy tymczasem władza szykuje nam program, którego powinniśmy się przestraszyć bardziej niż ciężkich make-upów z lat 90. Jedyna nadzieja, że naród nie zgłupiał całkowicie i nie uwierzy, że realizując ten program do roku 2030, jak obiecuje władza, osiągniemy średni europejski poziom życia.
Jak ma się to ziścić, skoro w ostatnich latach procent inwestycji w dochodzie narodowym systematycznie spadał? Czyli to tak, jakby rodzina, notorycznie bankietująca, zapowiadała, że bez zmiany upodobań za parę lat żyć będzie jak sąsiad, który przez ten czas haruje jak głupi, oszczędza i co zarobi, to wydaje na remont mieszkania.
Nawet w propisowskim tygodniku "Do Rzeczy" przeczytałem, że w obecnej strategii PiS działania prorozwojowe ustąpiły działaniom zwiększającym "akceptację dla poczynań władzy". Tłumacząc to na język zrozumiały dla każdego, nowy Polski Ład to propaganda wyborcza, a nie program gospodarczy, który wyprowadzi Polskę z "pułapki średniego rozwoju". A to przecież obiecywał "zwykłym Polakom" Mateusz Morawiecki, kiedy był jeszcze wicepremierem u boku Beaty Szydło.
Niezadowolenie czai się wszędzie. Kłóci się między sobą "Dobra Zmiana". Kłóci się też opozycja. Jako zwolennik pluralizmu opinii bardzo się cieszę. W "Polityce" czytam artykuł Jakuba Majmurka "Lewak vs Libek". Spór lewaków z libkami ostro się ujawnił, kiedy Lewica dogadała się z PiS-em w sprawie głosowania nad przyjęciem Funduszu Odbudowy, czyli w kwestii praktycznej: wziąć pieniądze Unii czy stawiać warunki. Majmurek to, jak mi się wydaje, publicysta lewicowy, więc kręci nosem na ten dziwny sojusz, ale nie wypada to przekonująco, bo w gruncie rzeczy lewica dokonała sprytnej kombinacji politycznej, do której dorobiono potem ideologię. Jak w życiu. Zresztą w polityce interesowność często ukrywa się za wielkimi słowami, a ideologia maskuje interesy. Ideologie zawierają też obietnicę zbudowania ludziom szczęśliwej przyszłości. To jest oczywiście obietnica bez pokrycia, bo raju na ziemi zbudować się nie da. Możliwe są tylko różnice w stopniu szczęścia lub nieszczęścia.
Zagadnienie to rozważał Leszek Kołakowski w swojej słynnej, choć krótkiej rozprawce "Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą?". Na zakończenie wielki filozof pisał, że Międzynarodówka o takim programie nigdy nie powstanie ponieważ: "nie może obiecać ludziom, że będą szczęśliwi". I w tym rzecz. Politycy obiecują ludziom, że jak na nich zagłosują, to będą szczęśliwi. Tak robi Jarosław Kaczyński i ludzie w to wierzą. Przeciwnicy Kaczyńskiego po lewej stronie robią to samo, liberałowie też to robią. Wszyscy obiecują: idźcie za nami, a będziecie szczęśliwi. Szczęśliwi nie będą, może będą mniej nieszczęśliwi. To i tak jest już dużo.
Na tym polega słabość demokracji: nie obiecuje wiecznej szczęśliwości. Takie obietnice to domena politycznych oszustów. W demokracji zawsze ktoś będzie czuł się poobijany, jak owa aktorka w serialu o Osieckiej. Robić zaś trzeba tak, żeby poobijanych było jak najmniej.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24