Koncepcja wywiadu jest dla mnie problematyczna. Nie uskuteczniam mówienia o sobie w ten sposób na co dzień - mówi Matylda Damięcka w rozmowie z portalem tvn24.pl - Muszę przyznać, że w przypadku naszego materiału zaskoczyła mnie emocjonalność opinii na jego temat. Część ludzi mówi o wzruszeniu, o sile, a nawet życiowych przełomach - dodaje Radek Łukasiewicz.
"Boję się, że przeoczę moment, kiedy zacząć żyć. Po sześciu latach twoja matka znowu zacznie pić. Że już do końca będzie mi się chciało wyć, że przy tobie będę zawsze tylko półkrwi"– tak rozpoczyna się "Matka" tytułowa piosenka z albumu duetu Matylda/ Łukasiewicz, który po miesiącach oczekiwania ukazał się 17 maja 2024 roku.
Matylda Damięcka zapytana o tę piosenkę przyznaje, że czasami słuchaczom ciężko jest rozróżnić podmiot liryczny od wykonawcy. Zdarzyły się nawet sytuacje, że ktoś tak dosłownie potraktował śpiewany przez nią tekst, że wpłynęło to na prywatną znajomość, podczas gdy zarówno dla niej, jak i Radka Łukasiewicza słowa utworów z ich debiutanckiego albumu mają szerszy, znacznie bardziej społeczny i pokoleniowy wydźwięk.
- Niedawno w innej rozmowie opowiadaliśmy o "Matce" i tłumaczyliśmy, że zwrotki napisała Matylda, a ja refren – wspomina Radek. – Na co usłyszeliśmy odpowiedź: jak to, przecież on jest w formie żeńskiej? I to było szczere pytanie – śmieje się.
Autor tekstów, kompozytor, muzyk, producent i realizator dźwięku znany jest publiczności jako współzałożyciel zespołu Pustki, współtwórca duetu Bisz/Radex czy Polskie Znaki.
– A tak poważnie, mam doświadczenie w pisaniu testów z innej niż własna perspektywa. Wchodzę w emocje innych osób i - co ciekawe - częściej właśnie w damskie niż męskie. Staram się, aby to, co piszę, było wiarygodne w ustach konkretnej osoby i sukces takiego utworu i jego wiarygodność zależą oczywiście od wielu czynników, ale przede wszystkim od spotkania – mnie, jako autora i osoby, która będzie ten tekst śpiewać. Jeśli piszę piosenkę, którą zaśpiewa Matylda, to piszę z myślą o niej. Nie potrafię za bardzo pisać tekstów "in blanco" – tłumaczy artysta.
Z aktorką, wokalistką i ilustratorką Matyldą Damięcką poznali się przed laty i - jak wspomina muzyk - od początku wiedział, że muszą coś razem stworzyć. – Ona jest wielkim charakterem, a ja w sztuce zawsze szukam mięsa, a Matylda jest idealnym rzeźnikiem – podkreśla.
- Jedynce, co mogę do tego dodać, to kwestia tego, że z racji swojego zajęcia od najmłodszych lat miałam styczność z interpretacją tekstów – mówi Matylda, która w 1995 roku, mając 10 lat, zadebiutowała w spektaklu telewizyjnym "Różany zamek" reżyserii Wojciecha Molskiego.
– Takie doświadczenia sprawiają, że podczas śpiewania pewne mechanizmy uruchamiają się we mnie już bezwiednie. Tak jest w przypadku wielu aktorów i wielu wokalistów, ludzie często się dziwią, że ktoś, kto gra, zaczyna śpiewać lub na odwrót, podczas gdy te dwie dziedziny naprawdę nie są od siebie oddalone. Chodzi o pewną świadomość tekstu, ale żeby móc go zinterpretować, to najpierw trzeba mieć taki, który jest o czymś i zawiera w sobie treść dającą możliwość interpretacji – zauważa.
Radek dodaje, że piosenkę tworzą według niego trzy warstwy. – Podstawa tekstowa, muzyka, czyli tempo, tonacja, nastrój utworu, a trzecia warstwa to właśnie wokal, który jest przekaźnikiem treści i emocji całokształtu. Dopiero odpowiednie proporcje tych trzech czynników wpływają na jakość piosenki – tłumaczy.
"Od kiedy mam serce, liczyłam na więcej. Od kiedy pamiętam, mam marzenia ściętej. Od kiedy krzyczałam, to kazali szeptem. Się boję, choć nie chcę" ("Matka", Matylda/ Łukasiewicz).
Jeśli chodzi o "Matkę", która ukazała się jako pierwszy singiel duetu, na rok przed oficjalną premierą albumu, to powstawała w pandemii i - jak zgodnie twierdzą autorzy - stanowi zlepek różnych ludzkich lęków, które w tamtym czasie przybierały na sile. Cała płyta, jej treść i prezentacja podczas koncertów to dla nich przede wszystkim pretekst do tego, aby budować w słuchaczach poczucie wspólnoty, pewnej społeczności.
Matylda zwraca uwagę na to, że żyjemy w czasach, w których ludziom trudno jest otworzyć się na innych. Dla przykładu przywołuje sytuację, gdy podczas spaceru ze swoim adoptowanym psem musiała popychać zwierzę na specjalnym wózku, którego potrzebuje ze względów zdrowotnych. Szli parkową ścieżka i mimo widocznych trudności z manipulowaniem kołami pojazdu nikt nie ustąpił im drogi, nie zaproponował pomocy, a zdarzyły się wręcz pomruki oburzenia, gdy wózek przeciął czyjś kurs.
- A może jest też tak, że tylko nam się wydaje, że żyjemy w świecie egotyków, nastawionych wyłącznie na "ja, ja, ja, ja" – zastanawia się wokalistka. – W czasie promocji naszej płyty poznałam nowe zjawisko, jakim są wywiady "lifestylowe", co samo w sobie wskazuje na to, o czym będzie rozmowa. Nie chodzi mi o to, żeby kogoś teraz krytykować, ale dla mnie jest to ciekawe zjawisko, bo świadczy, bo zakłada, że ktoś uznaje się za na tyle ciekawą osobę, by przez godzinę opowiadać o sobie i swoim życiu – tłumaczy.
- W moim odczuciu, jeśli miałbym przeczytać wywiad po prostu o człowieku, bez kontekstu jakiegoś jego dzieła, to musiałby to być chyba filozof. Człowiek, który ma poukładane przemyślenia na konkretne tematy, a nie tylko opiewa swoją codzienność, opowiadając o tym, jak fajnie mu się żyje – dodaje Radek.
Matylda przyznaje, że promocja płyty polegająca na rozmowach z dziennikarzami jest jednym z mniej lubianych przez nią aspektów pracy artystycznej. – Koncepcja wywiadu jest dla mnie problematyczna. Nie uskuteczniam mówienia o sobie w ten sposób na co dzień. Każdy z nas ma swój mały najbliższy świat, który powinien być dla nas najważniejszy i na nim chcę się skupiać. To nie jest z mojej strony fałszywa skromność lub krygowanie samej siebie, po prostu tak czuję – zaznacza.
- Parę lat temu podczas wywiadu dziennikarka powiedziała do mnie coś, co siedzi we mnie do dziś. Nagle w czasie rozmowy powiedziała, że przed naszym spotkaniem zapytała osoby, z którymi pracuje, jak by mnie określiły. To byli ludzie, którzy nie znali mnie osobiście, a podobno większość z nich odpowiedziała, że wydaję się być bardzo samotna – wspomina.
Artystka przyznaje, że taka opinia mocno ją zaskoczyła. – Początkowo przyjęłam to na zasadzie: OK, czyli w ten sposób odbierają mnie inni, ale później zaczęłam się nad tym zastanawiać, chociaż oczywiście takie opnie niczego w moim życiu nie zmieniają i nie sprawiają, że nagle mogłabym zapragnąć coś w sobie zmieniać. To, co ktoś o mnie myśli, jest jego sprawą i oczywiście każdy może wypowiadać swoje zdanie na głos, choć może polecałabym raczej zachować je dla siebie, bo naprawdę nie każdą myśl trzeba oznajmiać wszem wobec – podkreśla.
- Tym bardziej że do dziś nie do końca rozumiem, co to miało na celu. Czy miało mnie zaciekawić, wzbudzić moje emocje, zmusić mnie do ustosunkowania się do tych komentarzy? – zastanawia się Matylda. – Zdaję sobie sprawę z tego, że moja chemia mózgowa nie obdarzyła mnie zbyt dużą ilością serotoniny i z tym będę borykać się przez całe życie, musząc znajdować sobie sposoby, aby ją uzupełniać. Jestem świadoma , że to może wpływać na postrzeganie mnie na zewnątrz, ale tak naprawdę, co to kogo w ogóle obchodzi? Cała ta sytuacja pokazała mi tylko, jak szybko ludzie dochodzą do pewnych konkluzji mimo braku podstawowych danych – zaznacza.
Jako kolejny przykład mylnych wyobrażeń Matylda wskazuje na swoje grafiki. Jak przyznaje, po wyborach parlamentarnych w 2023 roku przyszedł czas, gdy potrzebowała odpocząć od rysowania, skupiając się na innych sprawach, ale wtedy zaczęła otrzymywać komentarze, w których zarzucano jej stronniczość i brak obiektywizmu w komentowaniu polityki, co uzasadniano ciszą z jej strony po zmianie rządu. Niewiele myśląc, artystka otworzyła swój profil społecznościowy i wykonała proste ćwiczenie matematyczne polegające na podliczeniu wszystkich prac i odjęciu od nich tych, które bezpośrednio komentowały politykę. Jak wyszło z jej obliczeń, na ponad tysiąc prac liczba tych stricte politycznych nie przekroczyła kilkunastu.
- Każdy z nas ma natrętne myśli. Koleżanka mi kiedyś opowiadała śmieszną anegdotę, jak pojechała z rodziną na wakacje i poszli zobaczyć jakiś klif. Stali przy krawędzi otoczonej barierkami, ale w jednym miejscu ich nie było i nagle jej dziewięcioletni syn zapytał: a co by było, gdybym cię teraz popchnął? Każdy z nas ma czasami takie myśli i to nie świadczy o nas dobrze ani źle, po prostu tak jest. Istotne jest to, aby zrozumieć, że nie każda nasza myśl jest ważna, nie każdą trzeba za wszelką cenę ogłaszać światu – podsumowuje.
"Mężczyźni wciąż objaśniają mi świat i żaden jeszcze nie przeprosił za rzeczy, na których lepiej się znam. Jak długo mam to jeszcze znosić?" ("Mężczyźni", Matylda/ Łukasiewicz)
Podczas rozważań na temat opinii i ich wyrażania w pewnej chwili pojawiła się też kwestia sformułowania "moim zdaniem". – Jeśli z kimś rozmawiam i ta osoba coś do mnie mówi, to nie myślę o jej wypowiedzi inaczej niż jako o jej zdaniu, ale zauważyłam, że to się ostatnio często powtarza. Ludzie nie mówią już po prostu "ta płyta jest niedobra" lub "ten rząd jest fajny", muszą dodać tę formułkę, która ma podkreślić, że jest to ich opinia, jakby sam fakt tego, że ją wypowiadają, o tym nie świadczył – mówi Matylda.
- Może chodzi o pewną zachowawczość. Może tego i podobnych sfomułowań używają osoby, który tak naprawdę nie są do końca przekonane co do własnych poglądów, zwłaszcza że mamy dziś do czynienia z dużą chwiejnością opinii – zastanawia się Radek.
Autor tekstów wskazuje na to, że takie zwroty mogą świadczyć o braku pewności samego siebie. – Na pewno są osoby, które wyniosły taką zachowawczość z domu, na przykład jeśli czyjś ojciec zawsze narzucał domownikom swoje zdanie. Dostrzegam pewne sygnały, że stosowanie takich zwrotów może mieć swoje korzenie w młodości, kiedy czyjaś opinia była lekceważona przez środowisko w domu lub szkole – tłumaczy.
- Niedawno zostaliśmy zaproszeni do dyskusji na temat kryzysu męskości w naszych czasach i po zakończeniu tego spotkania doszliśmy do wniosku, że tematem powinien być raczej kryzys mężczyzn, nie męskości. A jeszcze bardziej precyzyjnie byłoby mówić na przykład o kryzysie mężczyzn urodzonych po 1989 roku – mówi muzyk.
- I tak będziemy się cackać z tym tematem, szukając poprawności – zauważa Matylda.
- Ale myślę, że ma to znaczenie, jeśli zakładamy, że chcielibyśmy dojść do jakiegoś wniosku i znaleźć konkretne rozwiązania. W takim wypadku pytania muszą być stawiane w sposób precyzyjny, bo żeby znaleźć lek, najpierw trzeba zdiagnozować chorobę – przekonuje Radek.
- Ciekawe jest w ogóle to, w jaki sposób różne osoby wrzucane są do tego typu rozmów. My, bo wydaliśmy płytę, ktoś inny opublikował książkę, a jeszcze inny po prostu dawno nie pokazywał się w telewizji. I jak mamy ze sobą rozmawiać, jeśli między nami nie ma ustalonej podstawowej siatki pojęć? Co dla kogo oznacza męskość i kobiecość, czym jest gender, a czym biologia? – zauważa Matylda.
Zgadza się z nią Radek. – Ja w ogóle jestem skrzywiony, bo na co dzień mam kontakt ze środowiskiem akademickim, gdzie nie dywaguje się o sprawach, o których nie ma się pojęcia. Albo się znasz, wykonałeś badania, masz twarde dane, którymi możesz się podzielić, albo po prostu na dany temat się nie wypowiadasz – mówi. – Natomiast wiadomo, że media rządzą się trochę innymi prawami i koniec końców ta debata nie była wcale taka zła, a najbardziej cieszy fakt, że takie tematy w ogóle poruszane są publicznie - podkreśla.
"Daj radę ze mną, daj na to słowo, ja nie chcę końca świata, nie z tobą. Trzymaj moją głowę nad wodą" ("Trzymaj moją głowę nad wodą", Matylda/ Łuksiewicz)
28 maja ukazał się kolejny singiel duetu pod tytułem "Trzymaj głowę nad wodą". Podobnie jak przy "Matce" i poprzednich dwóch teledyskach do utworów "Nudny rok" i "Kastet", reżyserią i montażem, a w przypadku ostatniego z wymienionych również scenografią w postaci masek zajęła się Matylda.
- Ta nasza samowystarczalność ma też swoje złe strony, bo jest mieczem obusiecznym - przyznaje Radek. – Z jednej strony jest to nasza ogromna siła, bo wszystko, co powstaje jest naprawdę nasze – od pierwszego dźwięku, przez słowa, wykonanie, po okładkę, teledyski. Wszystko jest dosłownie nasze, ale mamy tylko cztery ręce – tłumaczy.
- Bywa upierdliwe – dodaje Matylda.
- Tak. Wiadomo, że jest jeszcze nasz manager i inne osoby, które nam pomagają, ale sama praca twórcza jest nasza i jest jej tak dużo, że większość artystów raczej zleciłaby część tych zadań innym. W przyszłości pewnie też będziemy musieli ułożyć te kwestie, żebyśmy się nie zajechali – komentuje Radek.
Oboje podkreślają, że dopasowali się nie tylko pod względem artystycznym, ale również w podejściu do pracy. Matylda wspomina, że Radek był pierwszą osobą, od której usłyszała bardzo ważne dla niej słowa: cokolwiek zrobimy, to musi być dobre, bo ja z tego żyję. Podkreśla, że będąc od wczesnej młodości związaną z działalnością artystyczną, przez lata często gubiła ten pragmatyczny, zawodowy aspekt twórczości.
- Wtedy zrozumiałam, jak poważnie do tego podchodzimy, chociaż ja staram się poważnie podchodzić do wszystkiego, co robię, ale wtedy poczułam, że mogę zaufać temu procesowi, bo to, że ufamy sobie nawzajem, na szczęście nie wymagało od nas dużo pracy. Natomiast chodzi mi o zaufanie w to, że takie słowa pozwoliły mi ufać, że warto inwestować nasz czas, najbliższą przyszłość zawodową i moce twórcze – wyjaśnia.
- Mamy ze sobą sympatyczny układ, w którym nasz dwuosobowy zarząd jest jednogłośny – śmieje się Radek. – Każda zmiana, czy to w procesie twórczym, czy już na etapie manufaktury, będzie musiała odpowiadać nam obojgu, a oboje jesteśmy bardzo wybredni i wymagający. Wiemy, czego chcemy – podkreśla.
- Oboje też nie odpuszczamy, ale nie w znaczeniu takim, że "moje musi być na wierzchu", tylko w kontekście jakości – zgadza się Matylda.
Zgodnie twierdzą też, że podzielenie obowiązków na więcej osób to temat dopiero na kolejną płytę. – Oczywiście, na pewno będą jeszcze rzeczy, które porobię sama, przede wszystkim dla siebie. Będę siedziała po nocach, żeby nauczyć się czegoś nowego, ale to będzie zżerało czas. Jestem ogromnie wdzięczna mediom społecznościowym, które stały się moim narzędziem do znajdowania tutoriali, ale również ludzi, którzy są naprawdę dobrze w swoich dziedzinach, a o których bez social mediów mogłabym się nigdy nie dowiedzieć – mówi artystka
Na pytanie o to, jak ważne są dla niej sztuki wizualne, bez wahania odpowiada, że stanowią przedłużenie jej samej. – Aktor jest naczyniem, jest tworem i efektem końcowym, bo to on wzbudza emocje publiczności, poprzez ruchy ciała, mimikę czy ton głosu. Plastyką twarzy można osiągnąć pewien efekt podobny do rzeźby, ale cały czas to człowiek staje się tą ruchomą rzeźbą. Dlatego lubię maski, dlatego je robię, bo mają w sobie element interaktywny, grają też ze światłem i cieniem, mogą osiągnąć wiele efektów, przy ich tworzeniu można korzystać w wielu technik. Natomiast nie rozdzielam jakoś form wyrazu artystycznego na wokalną, plastyczną czy graficzną. Wszystko to jest wyrażaniem siebie – tłumaczy.
- Jeśli chodzi o słowo, to w podpisach moich rysunków często korzystam z tego, że mam dysleksję. Zdarza się, że używam pewnych błędów podświadomie, a czasami kompletnie nieświadomie, kiedy zjem jakąś literkę i mój mózg nawet tego nie zauważy. Korzystam też ze słowotwórstwa, ale to wszystko jest efektem tego, że przy tej przypadłości musiałam się nauczyć, jak sobie radzić w życiu – śmieje się.
Artystka dodaje, że rysunki pojawiają się czasami od słów, ale bywa też tak, że tekst przychodzi dopiero po grafice. – Nie macie nawet pojęcia, ile kartek zmarnowałam przez same słowa albo dlatego, że mi się faktura strony nie podobała. Staram się być ekologiczna, ale obawiam się, że w tym temacie mi się to nie udaje – przyznaje.
- Tak naprawdę trochę zazdroszczę Radkowi muzyki, ale już mu ją zostawię, nie będę jej zgłębiać, tym bardziej że mam sporo innych rzeczy do zgłębienia – kończy.
- A ja cię będę do tego jednak namawiać. Tego saksofonu ci nie odpuszczę – wtrąca się muzyk.
- Grałam na saksofonie i myślałam o tym, żeby do tego wrócić – wyjaśnia Matylda.
- I ja chcę, żebyś to zgłębiała i przeniknęła.
- No, dobrze, to przeniknę.
"Pytasz, czego chcę naprawdę, chcę nudnego roku. Chwilę postać z boku, w końcu móc rozluźnić gardę, rozejść się z okopów. Zgodzić się na pokój" ("Nudny rok", Matylda/ Łukasiewicz)
Spotkaliśmy się cztery dni po premierze albumu i pierwszych recenzjach, komentarzach, ale również opowieściach, które przywołały piosenki Radka i Matyldy, nie tylko podczas odsłuchania płyty, ale może nawet przede wszystkim podczas koncertów, których jeszcze przed fonograficznym debiutem duet zagrał pięćdziesiąt, wiele wyprzedanych.
- Radek jest tym, który zbiera informacje i komentarze – zaznacza Matylda.
- Przekazuję jej co dziesiątą – odpowiada jej śmiechem.
- A potrzebna mi jest może co trzydziesta. Zupełnie tego nie potrzebuję. Do momentu wydania czegoś na świat jestem poddenerwowana i spięta, ale z chwilą, gdy już wyjdzie, trochę przestaje dla mnie istnieć – tłumaczy wokalistka.
Radek podkreśla, że reakcje ludzi go cieszą. – Dobrze, że to jest, bo dzięki temu mam pewność, że będziemy mogli robić dalej to, co robimy. Dlatego to sprawdzam i muszę przyznać, że w przypadku naszego materiału zaskoczyła mnie emocjonalność opinii na jego temat, które do mnie docierają – mówi.
- Większość tych wiadomości nie ogranicza się do stwierdzenia, że płyta jest fajna lub nie, są zdecydowanie głębsze. Część ludzi mówi o wzruszeniu, o sile, a nawet życiowych przełomach. Jedna taka reakcja była dla mnie mocno osobista i teraz możemy się umówić, że to będzie jedna na tych trzydzieści, które ci opowiem – zwraca się do koleżanki. – Spotkałem w radiu pana Marka Niedźwieckiego, który pierwszy raz poprosił mnie, żebym napisał mu na naszej płycie dedykację!
- Gratuluję!
- Prosił też, żeby cię pozdrowić i podziękował za album. Dla mnie to wiele znaczy, bo do tej pory funkcjonowaliśmy raczej w innych bajkach muzycznych, a przy "Matce" faktycznie czuję, że wszedłem na nowe dla siebie tereny, dzięki czemu mam okazję dotrzeć do nowej grupy odbiorców i - jak się okazuje - jest wśród nich Marek Niedźwiecki – opowiada.
A czy zdarzały się negatywne opinie? – Na razie nic takiego do nas nie dotarło – przyznaje Radek.
- Ale to ciekawe pytanie, czy tę płytę w ogóle da się "hejtować" – zastanawia się Matylda i po chwili sama odpowiada. – Pewnie tak, chociaż wydaje mi się, że byłyby to osoby, które tak naprawdę nigdy nie chciały poświęcić czasu, żeby faktycznie ją przesłuchać. Może teraz generalizuję, ale mówię o ludziach, którzy nie czytali książki, ale chętnie się na jej temat wypowiadają – wyjaśnia.
- Oczywiście, mogą pojawić się też kwestie estetyczne, na przykład "nie podoba mi się ten głos" albo ktoś woli muzykę gitarową, a u nas słyszy syntezatory, ale tutaj nawet nie ma rozmowy. Po prostu nie jest to w zakresie zainteresowań tej osoby – dodaje Radek.
"Czytałem poradnik 'Wszystko o dobrych mężach', nic tam nie ma o kredycie ani jak grać na giełdzie. Bądź gotowa, że czasem się poddam. Pozwól mi nie nadążać, nie mieć siły na wojnach" ("Czuły barbarzyńca", Matylda/ Łukasiewicz)
Z kolei w komentarzach pod teledyskami duetu najczęściej pojawiające się komentarze to te odwołujące się do silnych przeżyć związanych z ich koncertami.
- I to jest super. Bardzo się cieszę, że nasze koncerty wywołują tyle emocji w publiczności, bo zawsze marzyłem, by do czegoś takiego doprowadzić – przyznaje Łukasiewicz.
Co Matylda kwituje słowami "mój największy koszmar".
- Jest naprawdę wielu zdolnych, dobrze grających artystów, którym nie udaje się wzbudzić takich reakcji – zwraca uwagę Radek. – A u nas ważna jest też konferansjerka, która jest improwizowana i często wymyka się spod kontroli, zajmując jedną czwartą koncertu, ale dodając też większy kontekst do utworów. Regularnie zdarza się, że ludzie na widowni płaczą – dodaje.
Dużą grupą, która po występach podchodzi do artystów, są kobiety w okolicach trzydziestu lat opowiadające o tym, że żałują, że nie zabrały ze sobą na koncert partnera. – Niektórzy dziękują, ale są też tacy, którzy głośno się buntują i to jeszcze podczas naszego grania – przyznaje muzyk.
Co wywołuje w publiczności największy bunt?
- Po "Czułym barbarzyńcy" często mówię, że ta piosenka jest do chłopaków: nie pijcie, idźcie na terapię, to do was. Parę razy zdarzyły się wtedy okrzyki: "grajcie, nie gadajcie". Ktoś poczuł się wywołany do tablicy i dobrze, bo te kwestie chcemy nazywać po imieniu – tłumaczy Radek.
- To też jest ciekawe, bo siedzą sobie na koncercie, chcą się bawić, czują się świetnie, a tu nagle ktoś mówi coś takiego i to pewnie wywołuje sprzeciw: i co, pewnie będę musiał później jeszcze o tym rozmawiać, jeśli taki pan przyszedł akurat z partnerką – śmieje się Matylda.
- Natomiast poza tymi paroma sytuacjami zarówno mężczyźni, jak i kobiety nie boją się z nami rozmawiać po koncertach, kiedy podpisujemy płyty. Dzięki temu na bieżąco możemy się od nich dowiedzieć, czy warto robić dalej to, co robimy, i chyba warto, bo słyszmy, że nasza twórczość naprawdę ludzi porusza.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Materiały prasowe