Do czasu tej kampanii opowiadałam o tym, co mnie spotkało. Teraz dołączyłam obraz. Nie dla pieniędzy czy sławy, tylko po to, żeby pomóc kobietom katowanym przez oprawców, takich samych, jakim był mój mąż - mówi w rozmowie z Magazynem TVN24 Karolina Piasecka.
O Karolinie Piaseckiej zrobiło się głośno w 2017 roku. Przez 10 lat była ofiarą przemocy ze strony swojego męża Rafała, byłego już radnego Prawa i Sprawiedliwości. Sprawa ujrzała światło dzienne, kiedy kobieta opublikowała wstrząsające nagrania. Słychać na nich, jak jest bita, poniżana. W sierpniu 2019 roku sąd skazał byłego męża za znęcanie się nad żoną na dwa lata pozbawienia wolności. Orzekł także zakaz zbliżania się do niej przez pięć lat i wypłatę nawiązki w wysokości 75 tysięcy złotych. Sprawa jest w trakcie apelacji. Dziś o kobiecie znów zrobiło się głośno, tym razem przy okazji reklamy rajstop, w której wzięła udział. Na zdjęciu na wielkim billboardzie widać przerażoną, kulącą się kobietę z wyraźnymi śladami pobicia na twarzy. Obok hasło: "Walcz o siebie. Ja to zrobiłam". Kampania wzbudziła kontrowersje. Jedni chwalą Piasecką za odwagę, inni krytykują za spłycanie problemu przemocy domowej i pogoń za popularnością. Czy reklama trywializuje przemoc domową, a może skłania do mówienia o niej głośno?
Katarzyna Zdanowicz: Znów siedzisz skulona i pobita, z siniakami na twarzy, potarganymi włosami. Tym razem to nie mąż cię skatował, teraz to robota charakteryzatora przed sesją zdjęciową do reklamy rajstop. Co czułaś, kiedy spojrzałaś w lustro?
Karolina Piasecka*: - Najgorsze momenty życia stanęły mi przed oczami. Przywołałam wspomnienia, o których chciałam zapomnieć.
Jakie?
Wyświetliła mi się noc. Właśnie w nocy czułam się najbardziej bezradna. Dziewczynki, nasze córki, szły spać, zostawałam z nim sam na sam, śpiący świat nas nie słyszał. To wtedy najczęściej zaczynała się gehenna. Wielogodzinne seanse nienawiści, przemocy, pogardy, pod byle pretekstem. Równie dobrym powodem do bicia była niezmieciona pajęczyna gdzieś na suficie, czy moja odmowa współżycia seksualnego. Byłam wielokrotnie bita. Zadawał ciosy tak, żeby nie było widać sińców. Wykręcał mi nadgarstki. Potrafił uderzyć z głowy w nos, co natychmiast powodowało krwawienie. Dusił mnie. Modliłam się, żeby przeżyć do rana.
Więc po co, tym razem na własną prośbę, przywołujesz we wspomnieniach tamten koszmar?
Moja najważniejsza motywacja to dodać odwagi kobietom, które nadal żyją w przemocowych związkach. Tą sesją chcę im powiedzieć: "Walczcie o siebie! Uwolnijcie od kata, nie jesteście same!".
Tylko czy do tego manifestu potrzebny jest udział w kontrowersyjnej sesji reklamowej rajstop?
Jeśli chociaż jedna ofiara przemocy spojrzy na te zdjęcia i powie: "czas skończyć z koszmarem", to było warto. Rozmawiamy na ten temat dzięki tej reklamie. Temat przemocy wobec kobiet ożył w mediach, a więc jest szansa, że jakaś młoda, aktywna zawodowo, zadbana kobieta, której otoczenie jest pewne, że żyje w szczęśliwym związku, a tak naprawdę tkwi w piekle, postanowi zmieni swoje życie. Wiem, o czym mówię, bo sama to przeszłam. Kiedy w naszym domu była rodzina, koledzy męża, nasi przyjaciele, wyglądałam jak z obrazka, zbierałam pochwały. A kiedy drzwi się za nimi zamykały, kat zmieniał mnie w ofiarę z tego reklamowego billboardu, którym tak wiele osób się oburza.
Nie dziw się, wielu nie rozumie, dlaczego dałaś się ucharakteryzować na ofiarę. To jeden z krytycznych cytatów: "Nie potrzebujemy udawania przemocy domowej – mamy policyjne archiwa, mamy zdjęcia Piaseckiej. Potrzebujemy prawdy, a nie szopki. Charakteryzacja na ofiarę maltretowania nie jest w dobrym guście, nie jesteśmy w teatrze".
Nie mam oporów, żeby o tym opowiedzieć. Sesja była krótka. Wokół mnie - dużo życzliwych osób. Pozwoliłam namalować sobie siniaki, wiedziałam, że za chwilę je zmyję. I po kilkunastu minutach wrócę do normalnego świata, bez przemocy. Ja już mam ten komfort, że od prawie trzech lat jestem bezpieczna, ale tysiące innych kobiet jeszcze tkwi w matni. Zrobiłam tę sesję dla nich. Żeby zrozumiały, gdzie są. Do tego potrzebny jest wstrząs, drastyczne zdjęcie.
Monika Młynarczyk z Centrum Praw Kobiet powiedziała na antenie radia Tok FM, że kiedy zobaczyła ciebie w tej reklamie, czuła dysonans. Na zdjęciu widzi kobietę pobitą, za to pończochy są w całości..
Trafiła w sedno. Ja tak właśnie wyglądałam. W ciągu dnia chodziłam w szpilkach, spódnicy, a kiedy wracałam do domu, stawałam się zupełnie inną kobietą. Byłam poniżana, wyzywana, płakałam, miałam rozmazany makijaż. Skulona, chciałam schować się przed całym światem.
Może trzeba było pokazać siebie inaczej. Jako silną kobietę, w eleganckim ubraniu, która stanęła na nogi, wyszła z przemocowego związku. Jak kogoś, kto ma ważną lekcję do przekazania. Zobaczcie – jestem, żyję, wyszłam z tego.
Ładne zdjęcie nie przykułoby uwagi. Forma musi szokować, żeby dotarła do adresata. Moje życie było piekłem. Niektóre kobiety jeszcze w takim piekle tkwią. Gdyby zobaczyły mnie ładnie pomalowaną, przeszłyby obojętnie. To zdjęcie ma być odbiciem lustrzanym ich stanu.
Trzy lata temu cała Polska poznała twoją historię. Ujawniłaś nagrania męża, wtedy prominentnego polityka PiS, katującego ciebie psychicznie i fizycznie. Co się zmieniło przez ten czas?
Wszystko. Żyję inaczej, mój mąż został skazany na więzienie i po uprawomocnieniu się wyroku trafi tam, gdzie od dawna jest jego miejsce. Dzisiaj już wiem, że wówczas nie byłam przygotowana na medialną burzę. W pewnym momencie miałam już dość udzielania wywiadów, bo przecież moim celem nie było zaistnienie medialne. Chciałam pokazać światu prawdę nie tylko o naszym dramacie, moim i dzieci. Miałam wewnętrzne przekonanie, że to jest prawda o znaczeniu szerszym, problem dotykający wielu kobiet mojego pokolenia. Małżeństwo uważane za wzorcowe. On – ważny pan, miły, towarzyski. Ja – miła i grzeczna żona, cicha, pokorna, skrupulatna. Dwoje dzieci, zadbane, ładnie ubrane, często trzymające się za ręce. Idealny model katolickiej rodziny. A kiedy zachodzi słońce, zaczyna się piekło i wszyscy wychodzą ze swoich ról. W moim życiu nie ma już tego teatru. Czuję spokój. Pozbyłam się przenikliwego strachu, że on za chwilę stanie w drzwiach. Od kiedy został odseparowany, prawie zawsze normalnie zasypiam. Chodzę wypoczęta do pracy, zajmuję się dziećmi. Przywróciłam w swoim życiu równowagę. Nabrałam pewności i wiary w siebie. Łatwiej mi rozmawiać również o tym, co było koszmarem. Czas leczy rany.
Który moment był najgorszy?
Kiedy musiałam publicznie się otworzyć i szczerze opowiedzieć całą prawdę. Wyłożyć swoje życie, w tym to intymne, na stół po to, by każdy mógł sobie je zobaczyć. To straszne uczucie. Niestety, w tym przypadku to było konieczne. Każde zdanie bolało, otwierało na nowo rany. Po przeprowadzce z Bydgoszczy, gdzie mieszkaliśmy przez całe małżeństwo z mężem i dziećmi, do Warszawy, nadal czułam strach. Nie wiedziałam, co może mnie spotkać z jego strony. Bałam się o życie swoje i dzieci. Ten strach tak całkowicie jeszcze się nie skończył, ale jednak jest już dużo, dużo mniejszy.
Kto ci pomógł?
Najbardziej rodzina. Moja mama zawsze stała za mną murem. Przyjechała do stolicy razem ze mną i dziewczynkami. Przez cały czas byłyśmy razem. Znosiła mój każdy trudny dzień, a tych, co oczywiste, była większość. Pomagała w tych najważniejszych sprawach bieżących. Nowe miasto, nowa szkoła, masa obowiązków, oprócz tego moja praca, zainteresowanie mediów, wywiady, sprawa rozwodowa, sprawa karna męża w sądzie itp. Sama bym tego nie zniosła. Dużą pomoc otrzymałam też od swojej byłej szefowej. Kiedy dowiedziała się o moim koszmarze, nie biadoliła, tylko zaczęła działać. Skontaktowała mnie z instytucją pomagającą ofiarom przemocy domowej, znalazła prawnika. Nakłoniła do zmiany, otworzyła oczy.
W jaki sposób się dowiedziała?
Uważnie mnie obserwowała. Zauważyła, że zaniedbuję swoje obowiązki, a wcześniej się to nie zdarzało. Przychodziłam do pracy spóźniona, nie było ze mną kontaktu. Nie mogła się do mnie dodzwonić, oczywiście nie miała pojęcia, że moją kartę SIM mąż pociął w drobny mak, w ramach kary za jakieś urojone przewinienie. Zauważyła też, że mam zniszczony laptop. Zaczęła dopytywać, co się dzieje. Próbowałam ją zbywać, nie odpuszczała. Powoli, krok po kroku, dotarła do mojego wnętrza. Podała rękę, dzięki niej zrobiłam pierwszy krok. Jestem jej za to bardzo wdzięczna, choć wtedy bardzo się bałam. Dosłownie umierałam ze strachu. Jak się okazało – te obawy nie były nieuzasadnione. Nie wiem, czy dzisiaj byśmy rozmawiały, gdyby nie ochrona osobista, którą wtedy zapewnił mi prawnik.
Uważasz, że uratował ci życie?
Tak. Mój były mąż dwa razy próbował wtargnąć do mojego wynajętego mieszkania, ale został zatrzymany przez ochroniarza. Sprawa skończyła się na policji. Sama świadomość, że nie musiałam zmierzyć się z nim osobiście, stanąć twarzą w twarz, była dużą ulgą. Równolegle podjęłam terapię. Zrozumiałam, że warto było walczyć o siebie i dzieci.
Kiedy jeszcze byliście małżeństwem, próbowałaś je ratować?
Zdecydowanie za dużo razy. Pierwszy raz uderzył mnie, kiedy byłam w ciąży. Nigdy za to nie przeprosił. Wybaczyłam. Dzisiaj wiem dlaczego – panicznie bałam się zostać sama z dzieckiem. Byłam naiwna, myślałam, że kiedy córka się urodzi, wszystko wróci do normy. Było tylko gorzej. W 2013 roku uciekłam do rodziców. Zadzwonił, prosił, żebym wróciła. Z zemsty pomazał sprayem auta moich rodziców: "Pomagacie rozbijać rodzinę córki, ukradliście dzieci". Zgłosiłam sprawę na policję i po raz pierwszy założono nam Niebieską Kartę. Poprosiłam o wsparcie zaprzyjaźnionego księdza. Podjął się mediacji. Poszliśmy wspólnie na konsultacje psychologiczne. Zauważyłam poprawę, znów dałam się nabrać.
Po zamknięciu Niebieskiej Karty znowu bił, wyzywał, poniżał. Kiedy pakowałam mu torbę na wycieczkę do Strasburga, gdzie jako asystent europosła PiS jechał oprowadzać młodzież po Parlamencie Europejskim, zapomniałam o jego ulubionym zagłówku, który zawsze z sobą zabierał. Wpadł w furię. Wyrzucił z szafy wszystkie nasze ubrania, darł się, kazał mi i dzieciom wynosić się z domu. Starsza córka wzięła walizkę i szybko zaczęła się pakować. Wykonywała jego polecenie. Czułam, że coś we mnie pęka, że już nic nie będzie takie samo. Po tej awanturze stan córki bardzo się pogorszył. W szkole potrafiła nagle rozpłakać się bez powodu. Byłam wzywana przez nauczycielkę. Postawiłam mężowi ultimatum, że odejdę, jeśli chociaż raz użyje wobec nas przemocy. Zaatakował mnie jeszcze trzy razy, w tym urządził nocną jatkę po wieczerzy wigilijnej. Tę wielogodzinną awanturę nagrałam. To go pogrążyło.
Dzieci już wróciły do równowagi?
Starsza córka ma 13 lat, młodsza - osiem. Są radosne, zadowolone, w szkole nie ma problemów. Obawiały się przeprowadzki, czy poradzą sobie w nowej szkole, znajdą przyjaciół. Dużo o tym rozmawiałyśmy. Pomogły wizyty u psychologa. Przez półtora roku porządkowałyśmy sprawy. Teraz świetnie sobie radzą, dobrze się uczą.
Pytają o ojca?
Prawie w ogóle. Czasami wracają wspomnienia, zdarza się, że się rozklejają, płaczą, zwłaszcza starsza córka. Ma więcej przykrych wspomnień.
Jak często się z nim widzą?
Za chwilę będzie rok, kiedy go nie widziały. Były mąż odwołuje spotkania. Na początku walczył o dzieci, próbował udowodnić przed sądem, że jest dobrym ojcem. Kiedy sąd przyznał mi opiekę, a jemu dwa widzenia w miesiącu w obecności kuratora, odpuścił. Ostatni raz dzwonił do córek pod koniec czerwca ubiegłego roku. Nie płaci też alimentów.
Został skazany na dwa lata więzienia za znęcanie się nad tobą. Co czułaś, kiedy sędzia odczytywał wyrok?
Ulgę. Ten wyrok był zamknięciem pewnego rozdziału w moim życiu. Dopiero po czasie zdałam sobie sprawę, że zabrakło w nim skierowania Rafała na obligatoryjną terapię dla przemocowców. To ważne, więc złożyłam taki wniosek i sprawa się toczy. On musi się leczyć, zrozumieć, że krzywdzi innych. Do tej pory nikogo nie słuchał, z nikim się nie liczył. Wyrok nie zmieni jego zachowania. Odbędzie karę i z kolejnej kobiety zrobi kolejną ofiarę?
Jak córki przyjęły, że ich tata został skazany na więzienie?
Wiedzą o tym, ale to nie jest przedmiot naszych rozmów. Przyjdzie czas, kiedy wszystko zrozumieją.
Na pewno zauważą też burzę wokół reklamy rajstop, w której wystąpiła mama. Nie obawiasz się tego?
Dla mnie to nie jest reklama, tylko kampania społeczna. Sprawą drugorzędną jest fakt, że tę kampanię, ważną i potrzebną, finansuje producent rajstop. Gdyby pojawiła się propozycja od producenta słodyczy, też bym powiedziała "tak!".
Manuela Gretkowska nie zostawiła na tej akcji suchej nitki. Napisała, że rajstopy nie uchronią przed siniakami.
Nie zgadzam się z nią. Poznałam właścicielkę firmy. Szanuję, że chce poruszyć kolejny ważny społecznie temat w sposób bezkompromisowy. Przecież wcześniej w innej ich kampanii wystąpiła Anna Grodzka. Wtedy nie słyszałam takiej krytyki.
Ale Grodzka była w tej kampanii sobą, nie grała ucharakteryzowanej ofiary.
Do czasu tej kampanii opowiadałam o tym, co mnie spotkało. Teraz dołączyłam obraz. Chcę dotrzeć do tysięcy kobiet, które wahają się, czy odejść od oprawcy, czy może dać mu kolejną szansę. Jeśli zdjęcie przykuwa ich uwagę, mogą poszukać w sieci mojej historii, dowiedzieć się, jakimi etapami wychodziłam z przemocowego związku. Tylko dlatego się zgodziłam.
Nie dla pieniędzy?
To nie są jakieś wielkie stawki, a od początku część wynagrodzenia postanowiłam przeznaczyć na instytucje wspierające kobiety.
Niektóre z nich piszą w Internecie wprost, że czują się przez ciebie zdradzone.
Z jakiego powodu?
Byłaś dla nich symbolem walki o godność. Teraz – jak piszą – sprzedałaś swoje cierpienie.
Nikt nie ma prawa tak mówić, nikt nie ma prawa mnie potępiać. Zapłaciłam wielką cenę za zbyt późne uwolnienie się od męża. Dziś ostrzegam kobiety w podobnej sytuacji, żeby nie popełniły moich błędów. Kat zawsze jest katem. Nie można skusić się na czułe słówka. Trzeba ratować siebie, póki można. Ta kampania jest moim krzykiem.
Nie sądzisz, że problem przemocy wobec kobiet został wykorzystywany w celach czysto komercyjnych? Że reklama trywializuje przemoc, robi sobie z niej teatrzyk, a tak naprawdę chodzi tylko o rajstopy? To one mają się sprzedać.
Nie wiem, czy to dobra reklama dla rajstop. Patrząc na komentarze w sieci, producent nie sprzeda ich więcej. Niektóre kobiety wprost piszą: tym rajstopom mówię "nie". A jednak właścicielka firmy zaryzykowała. Przy moim udziale nagłośniła problem zamiatany pod dywan.
Mogła pójść dalej. Bardziej uwiarygodnić przekaz, ogłosić na przykład, że z każdej pary kupionych rajstop jakiś procent przekaże dla ofiar przemocy domowej.
Nie wiem, jakie kroki firma podejmie dalej. Czy będzie kontynuowała temat, czy przekaże część zysku na organizacje wspierające kobiety. To pytania do nich. Jak dla mnie już zrobili wystarczająco dużo. Pokazaliśmy wspólnie, że świat nie zawsze jest kolorowy, ale potrzeby kobiet są podobne. Każda z nas chce ładnie wyglądać, czuć się kochana. Nie każda ma to szczęście. Ważne, by zauważyły, że żyją w chorych relacjach. Zgłosiły się po pomoc. Zapisywały wszystkie formy agresji psychicznej i fizycznej w notesie. Stworzyły pamiętnik, który później, podczas rozpraw, uwiarygodni ich przekaz.
Konsultowałaś udział w reklamie z córkami?
Nie, ale porozmawiam z nimi na ten temat. Wierzę, że będą mnie wspierały.
Autor: Katarzyna Zdanowicz