Od prawie pół roku społecznie redaguję z kolegą internetowy serwis o dzielnicy Ursynów, w której obaj od bez mała 30 lat mieszkamy. Społecznie, czyli za darmo, poświęcając czas, nerwy i czyniąc – jak to zarzucają nam niektórzy internauci – gwałt na HTML, czyli tworząc stronę na prostym edytorze graficznym. Początki opisywałem w sierpniu w odcinku „Redagować każdy może”. Stronę powiesiliśmy wówczas na serwerze, daliśmy anonsik na dzielnicowym forum internetowym i tak sobie oglądaliśmy, jak kwitnie. A kwitła pięknie acz powoli. Pięćdziesiąt odwiedzin dziennie i raz na kilka dni ktoś coś nam przysłał. Projekt jest bowiem otwarty – stronę tworzą sami internauci, przysyłając do redakcji (znaczy: do nas) stare zdjęcia, plany, foldery i wspomnienia z 30 lat życia na warszawskim Ursynowie, I tu słówko wyjaśnienia – stron dzielnicowych jest sporo, ale akurat Ursynów (podobnie jak na przykład Nowa Huta) jest dzielnicą nietypową, bo stworzoną od zera na polach żyta i kapusty. Nie przymierzając - jak w SimCity. Takie miejsca mają to do siebie, że o ile w starych dzielnicach miejskich człowiek dorasta, nasiąkając lokalną historią i atmosferą, to na Ursynowie sami mieszkańcy tworzą ją od zera – od sprowadzenia się na błotnisty wygon z betonowymi pudłami z wielkiej płyty. Oni zmieniają osiedle, a osiedle zmienia ich.Trzydzieści lat to wystarczająco długo, aby takich historii i wspólnych doświadczeń zebrało się sporo – na tyle dużo, aby wypełnić lokalną stronę internetową. Tak więc mozolnie pół roku ją wypełnialiśmy publikując kolejne historie.Nasza redaktorska sielanka skończyła się, gdy stronę internetową na stronach papierowych opisała po Świętach w lokalnym wydaniu Gazeta Wyborcza. Kiedy drżącymi rękami sięgaliśmy po artykuł, spodziewaliśmy się zainteresowania – ale takiego? Nasz limit przesyłu danych na serwerze wyczerpał się w połowie dnia, po tysiącu wejść. Pod wieczór rachunek za łącza wyniósł 150 złotych, więc i my się wynieśliśmy – na tańszy serwer. A potem zasypała nas lawina zdjęć, wspomnień i materiałów i poczuliśmy się trochę jak autorzy „Naszej Klasy” – oczywiście w naszej klasie, czyli lidze okręgowej. Po kilku dniach wygrzebujemy się spod sterty megabajtów elektronicznej korespondencji, witamy gościa numer 35000, publikujemy, zbieramy cięgi i gratulacje – no i wreszcie mam chwilę na bloga. Proszę o wybaczenie i namawiam do naśladownictwa. Kto bowiem powiedział, że starych znajomych można spotkać tylko w Naszej Klasie – przecież byli też chłopaki i dziewczyny z podwórka, znajomi z bloku i placu zabaw. Kiedy nagle okazuje się, że ktoś z drugiego końca osiedla pamięta, jak to w 1986 kupowało się pierwsze rurki z kremem i w dodatku też ma zdjęcie tego placu zabaw z połamanymi huśtawkami, to naprawdę robi się miło. Swoją drogą ciekawe, czy socjalistyczni inżynierowi społeczni spodziewali się, że projektowane przez nich z takim mozołem różne kluby osiedlowe i domy kultury rozkwitną trzydzieści lat później w formie wirtualnej?A, zapomniałbym o najważniejszym. Adres. http://www.ursynow.org.pl