Monika nie pamiętała, jak tam trafiła. Ich było trzech, ona sama. - Cierpiała tak bardzo, jak tylko może cierpieć człowiek - mówi matka nieżyjącej już 26-latki. Tylko jej córka zdążyła powiedzieć, co działo się przez 10 dni, kiedy była w piekle.
"Samounicestwienie to jakieś rozwiązanie,
Zdecyduj rozważnie mądrości ty moja"
Wszystko ją bolało. Była półnaga, leżała na podłodze. Wiedziała, że zaraz przyjdzie jeden z nich. Szarpnie za włosy, napluje w twarz. Dwóch pozostałych zacznie rechotać. Jeżeli nie zrobi tego, co każą, to znowu padną ciosy.
Znowu ją zgwałcą.
Monika nie wiedziała, jak się tu znalazła. Przez okno jednak widziała sklep, do którego regularnie chodziła, dopóki jeszcze była wolna.
W tym mieszkaniu wszystko zlewało się w jedno.
Ból.
Ciosy.
Zapach wódki.
Ich śmiech.
Poniżenie.
I tak w kółko. Jak zacinająca się płyta.
Tamtych było trzech. Tomek, Grzesiek, Sebastian. Jednego z nich znała tylko z widzenia. W życiu z nim nie rozmawiała.
Pilnowało ją dwóch, którzy siedzieli w mieszkaniu cały czas. Trzeci co jakiś czas wychodził.
Monika była oszołomiona. Nawet już nie błagała o litość. Czekała na koniec gehenny. Nieważne, jak ten koniec miałby wyglądać.
"Lecz gdy mnie zabraknie?... Już nad tym boleję,
Zapanuje tedy smutek, potok łez się poleje"
Darek pojawił się na komendzie. Dyżurnemu zgłosił, że jego przybrana córka zaginęła.
- Ktoś po pana zaraz zejdzie - usłyszał od dyżurnego. Po kilkunastu minutach funkcjonariusz zabrał go na górę, wyjął formularz i zaczął notować:
Zaginiona: Monika R.
Lat: 26
Ostatnio widziana na osiedlu Łódź Dąbrowa
- Córeczka znikała już wcześniej? - zapytał policjant.
- Tak. Córka miała wcześniej problem z alkoholem. - Miała. Czyli już nie ma! Ostatnio jakoś jej się zapomniało zadzwonić. A my jej szukaliśmy - wtrącił policjant. Trochę rozbawiony, trochę rozdrażniony.
- Córka już nie pije. Była na odwyku. Tu coś jest nie tak.
Darek chciał wyjaśnić, że 26-letnia córka nie jest żadnym "elementem". Opowiedzieć, że to dobra, wrażliwa dziewczyna. W używki przecież wpadła przez chorobę.
Najpierw toczeń, czyli choroba antyimmunologiczna. Potem problemy z chodzeniem, kłopoty z nauką i zapamiętywaniem.
Monika dostawała silne leki, które łagodziły objawy choroby, ale jednocześnie osłabiały resztę organizmu.
Miała zaledwie 21 lat, kiedy dostała udaru. Dzięki rehabilitacji udało pokonać się problem z bezwładnością jednej ręki i paraliżem mięśni twarzy.
Potem terapia sterydowa i zmiana wagi z czterdziestu pięciu kilogramów do ponad osiemdziesięciu. Dla młodej dziewczyny to było zbyt wiele.
Załamanie nerwowe, izolacja od świata, alkohol.
Darek nie zdążył niczego wytłumaczyć policjantowi. On wiedział swoje.
- Jak córeczka się zgłosi, to niech pan da znać - powiedział na pożegnanie.
"Żyć na tym świecie niesprawiedliwym;
Dla Ciebie, dla innych – nie dla mnie"
Monika ciężko wdychała powietrze. Wcześniej czuła ból. Teraz już nie nazwałaby tego bólem. To było tak, jakby była polewana przez cały czas wrzątkiem. Tamci już nie musieli pilnować, żeby po mieszkaniu chodziła na czworaka - jak pies. Nie miała już sił wstać.
Od kilku dni już jej nie gwałcili. Miała ropiejące rany.
Jeden z nich wziął kija od mopa. Dziki rechot. Dźwięk włączanego aparatu w telefonie. Płacz.
Karuzela piekła.
Czuła, że zaczyna się im już nudzić. Nie szarpali jej dla zabawy za włosy, kiedy leżała bez ruchu na podłodze.
Z jej wyliczeń wynikało, że jest w niewoli co najmniej tydzień. Dni jednak się rozpływały. W końcu oni wyszli z mieszkania. Kazali jej iść ze sobą.
- Wypierdalaj - usłyszała. Stwierdzili, że zaczęła za bardzo śmierdzieć.
Poczuła przypływ adrenaliny. Teraz albo nigdy.
- Jak komuś o tym powiesz, to cię zajebiemy. I twoją rodzinę też - usłyszała. Potem był jeszcze cios otwartą ręką w głowę. Takie "do widzenia".
Wyszła z klatki schodowej. Do mieszkania, w którym mieszkała z kolegą poznanym na odwyku, miała niecałe trzysta metrów.
"Cud" - tak potem lekarze określą to, że była w stanie utrzymać się na nogach. Miała obrażenia wewnętrzne i stan zapalny całego organizmu. W części jej ciała zaczął się proces gnilny.
Cud się dokonał. Monika zadzwoniła do drzwi. Otworzył je współlokator.
- Gdzie ty, do cholery, byłaś? Wszyscy cię szukali! Policja cię szuka! - krzyczał Robert.
- Na imprezie - powiedziała krótko. I poszła do swojego pokoju.
Robert pokręcił głową z niezadowoleniem. Wybrał numer jej matki, Katarzyny.
"Mam spętaną kulą nogę,
Upadam wciąż na grób Boga"
Mamo, nie możesz wrócić do domu. Oni tam będą na ciebie czekać Pierwsze słowa Moniki do matki po ucieczce
Miała zaledwie 21 lat, kiedy dostała udaru. Dzięki rehabilitacji udało pokonać się problem z bezwładnością jednej ręki i paraliżem mięśni twarzy.
Potem terapia sterydowa i zmiana wagi z czterdziestu pięciu kilogramów do ponad osiemdziesięciu. Dla młodej dziewczyny to było zbyt wiele.
Załamanie nerwowe, izolacja od świata, alkohol.
Darek nie zdążył niczego wytłumaczyć policjantowi. On wiedział swoje.
- Jak córeczka się zgłosi, to niech pan da znać - powiedział na pożegnanie.
"Żyć na tym świecie niesprawiedliwym;
Dla Ciebie, dla innych – nie dla mnie"
Monika ciężko wdychała powietrze. Wcześniej czuła ból. Teraz już nie nazwałaby tego bólem. To było tak, jakby była polewana przez cały czas wrzątkiem. Tamci już nie musieli pilnować, żeby po mieszkaniu chodziła na czworaka - jak pies. Nie miała już sił wstać.
Od kilku dni już jej nie gwałcili. Miała ropiejące rany.
Jeden z nich wziął kija od mopa. Dziki rechot. Dźwięk włączanego aparatu w telefonie. Płacz.
Karuzela piekła.
Czuła, że zaczyna się im już nudzić. Nie szarpali jej dla zabawy za włosy, kiedy leżała bez ruchu na podłodze.
Z jej wyliczeń wynikało, że jest w niewoli co najmniej tydzień. Dni jednak się rozpływały. W końcu oni wyszli z mieszkania. Kazali jej iść ze sobą.
- Wypierdalaj - usłyszała. Stwierdzili, że zaczęła za bardzo śmierdzieć.
Poczuła przypływ adrenaliny. Teraz albo nigdy.
- Jak komuś o tym powiesz, to cię zajebiemy. I twoją rodzinę też - usłyszała. Potem był jeszcze cios otwartą ręką w głowę. Takie "do widzenia".
Wyszła z klatki schodowej. Do mieszkania, w którym mieszkała z kolegą poznanym na odwyku, miała niecałe trzysta metrów.
"Cud" - tak potem lekarze określą to, że była w stanie utrzymać się na nogach. Miała obrażenia wewnętrzne i stan zapalny całego organizmu. W części jej ciała zaczął się proces gnilny.
Cud się dokonał. Monika zadzwoniła do drzwi. Otworzył je współlokator.
- Gdzie ty, do cholery, byłaś? Wszyscy cię szukali! Policja cię szuka! - krzyczał Robert.
- Na imprezie - powiedziała krótko. I poszła do swojego pokoju.
Robert pokręcił głową z niezadowoleniem. Wybrał numer jej matki, Katarzyny.
"Mam spętaną kulą nogę,
Upadam wciąż na grób Boga"
Mamo, nie możesz wrócić do domu. Oni tam będą na ciebie czekać Pierwsze słowa Moniki do matki po ucieczce
- Halo, pani Kasiu. Wróciła - mówił głos w słuchawce.
- Dziękuję, Robert. Dzięki Bogu. Wszystko okej? Co się z nią działo?
- Mówi, że piła ze znajomymi. Jest w średnim stanie. Niech pani da jej jeszcze chwilę, chyba musi się ogarnąć.
Katarzyna czekać nie zamierzała. Zadzwoniła na policję.
***
Do mieszkania na łódzkiej Dąbrowie został wysłany dwuosobowy patrol. Monika wiedziała, że teraz musi się skupić na sto procent. Musi powiedzieć policjantom, że nie stało się nic złego. Potem tylko się wyleczyć i o wszystkim zapomnieć.
- U kolegów byłam. Piłam alkohol. Nic więcej - tłumaczyła. Marzyła, żeby tamci już sobie poszli. Zamiast tego wyciągnęli kartkę i kazali jej wszystko zapisać. Monika zapisała półtorej kartki A4. Podkreśliła, że nikt jej nie robił krzywdy. Na koniec się podpisała. Dopiero wtedy przedłużająca się w nieskończoność wizyta policji się skończyła.
"Teraz jestem już czarnym aniołem,
Co życia szuka na świecie"
Katarzyna była pod blokiem córki. Weszła na klatkę schodową. Poczuła zapach, który dobrze znała ze szpitala. Pracowała jako salowa. Sprzątała sale na oddziale, w którym byli pacjenci w stanie agonalnym.
Zapach rozkładającego się ciała.
Modliła się, żeby zapach nie pochodził z mieszkania córki. Nadzieja gasła z każdym krokiem. Weszła do środka. Przez głowę przeszła jej myśl, która już jej nie opuści - że córka umrze.
Monika była wykończona spotkaniem z policją. Nie miała już sił udawać. Mówiła cicho i z wyraźnym bólem.
- Mamo, nie możesz wrócić do domu. Oni tam będą na ciebie czekać – to były jej pierwsze słowa.
- Ktoś ci, córuś, zrobił krzywdę. Kto? - pytała najspokojniej, jak umiała. Córka tylko kręciła przecząco głową.
"Upadłam po raz trzeci
Kto mi teraz pomoże po stromych zboczach się wspinać?"
Poszła pod prysznic. Matka chciała pomóc jej się umyć. Kiedy zobaczyła jej rany, kazała natychmiast się położyć. Wezwała karetkę.
- Mamo, jak coś powiesz, to będziesz musiała uciekać - ostrzegała Monika.
Potem, już przy ratownikach medycznych, znowu udawała. Sama poszła do karetki. Kolejny cud, bo przecież nie powinna była chodzić o własnych siłach. W szpitalu już nikt nie dał się oszukać. Lekarze podjęli decyzję o operacji. Monika miała być podłączona do respiratora. Trzeba było ratować jej życie.
- Kto? Jak? Powiedz! - matka błagała córkę.
W końcu opowiedziała. Podała adres. Katarzyna zadzwoniła na policję.
***
Siedzieli we trzech w niewielkim parku. Spomiędzy drzew doskonale było widać mieszkanie Tomasza. Odziedziczył je po wujku. Wprowadził się, jak on jeszcze żył. Teoretycznie miał mu pomagać. Ale to wujek pomógł jemu i szybko zmarł.
Od tego momentu co weekend organizował u siebie imprezy. A poza tym prowadził w miarę normalne życie. Zarabiał tyle, że wystarczało mu na hobby, czyli picie z kumplami.
To u niego przez 10 dni przetrzymywana była Monika.
Ani on, ani kompani nie myśleli, żeby się ukrywać. Byli zaskoczeni, kiedy pojawili się policjanci. Przyszli pomiędzy jednym a drugim kieliszkiem.
Noc spędzili na komendzie. Następnego dnia przesłuchiwał ich prokurator. Wszyscy usłyszeli zarzut gwałtu.
- Ona była tam z własnej woli. Przyszła do nas na libację. Współżyliśmy z nią, ale ona tego chciała - tłumaczyli.
Dwóch trafiło za kratki. Trzeci - ten, który miał co jakiś czas wychodzić z mieszkania - dostał tylko dozór i mógł wyjść na wolność. Dlaczego? Bo – według wstępnych ustaleń – najmniej przyczynił się do cierpienia Moniki.
Ta decyzja wywołała burzę. Pisaliśmy o niej na tvn24.pl.
Następnego dnia po medialnych publikacjach wiceszefowa prokuratury Łódź Widzew została odwołana. To ona miała nadzorować śledztwo w sprawie. Prokurator referent miał mieć za to dyscyplinarkę.
"Wsłucham się w głuche szczekanie psów;
Ostatnie dźwięki mijającego dnia;
Zapłaczę cicho nad tym smutnym światem"
Lekarze walczyli o życie Moniki przez tygodnie. Matka przychodziła do niej codziennie. Wiedziała, że córka jest świadoma, tylko nie może nic mówić.
- Cierpiała tak, jak tylko można cierpieć za życia. Któregoś dnia lekarz poprosił mnie o numer telefonu. Powiedział, że "powinnam wiedzieć jako pierwsza" - mówi Katarzyna.
Telefon zadzwonił następnego dnia. Monika zmarła 19 sierpnia 2017 roku.
***
Wioletta Skorupska była prokuratorem, która na nowo poprowadziła śledztwo. Zaczęła od wniosku o areszt dla trzeciego z podejrzanych.
Po siedmiu miesiącach zakończyła pracę. Oprawcom Moniki zarzuciła gwałty zbiorowe ze szczególnym okrucieństwem, pozbawienie jej wolności ze szczególnym udręczeniem i spowodowanie obrażeń ciała, które doprowadziły do zgonu.
- Kilka dni przed popełnieniem przestępstwa podwyższono maksymalną karę za to ostatnie przestępstwo. Dzięki temu będziemy mogli domagać się kary dożywotniego pozbawienia wolności dla podejrzanych– mówi prokurator Skorupska.
Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej prokuratury informuje, że Monika najpewniej dobrowolnie weszła do mieszkania ze swoimi późniejszymi katami.
- Bez żadnych wątpliwości należy stwierdzić, że została potem pozbawiona wolności. Upajano ją alkoholem i stosowano brutalną przemoc - mówi.
Ze względu na drastyczność ustaleń nie chce podawać innych szczegółów sprawy. Przyznaje tylko, że ustalenia zakończonego właśnie śledztwa "były porażające". Jeden z oskarżonych miał robić Monice zdjęcia.
- Fotografie są szokujące. Nic więcej nie mogę powiedzieć - ucina prokurator.
Ale nie tylko to szokuje.
- Chyba nikt nie podejrzewałby tych ludzi o to, że mogą być takimi potworami. Wyglądają i zachowują się normalnie. Jak każdy z nas - dodaje anonimowo osoba zbliżona do śledztwa.
Akt oskarżenia w tej sprawie trafi do sądu w przyszłym tygodniu.
- Biegli psychiatrzy orzekli, że w momencie popełniania przestępstw oskarżeni byli w pełni poczytalni i mogą odpowiedzieć za swoje czyny – zaznacza Kopania.
Prokuratorzy badali też, czy policja mogła dopuścić się nieprawidłowości podczas pracy nad sprawą Moniki. Po kilku miesiącach zabezpieczania dowodów okazało się, że funkcjonariusze nie popełnili przestępstwa.
*Wersja Moniki została odtworzona na podstawie relacji, którą zdążyła przekazać matce. Znajduje ona potwierdzenie w zabezpieczonym przez prokuraturę materiale dowodowym.
Śródtytuły to fragmenty wierszy, które pisała Monika.
Autor: Bartosz Żurawicz / Źródło: TVN24 Łódź