Pamiętają Państwo słynny odcinek „20. stopień zasilania” serialu „Alternatywy 4”? Inżynier tłumaczy tam dyrektorowi elektrociepłowni, że na magistrali na Ursynów straty ciepła przekraczają sto procent, więc trzeba podjąć jedynie słuszną decyzję… Odłączyć, natychmiast odłączyć – trafnie wnioskuje dyrektor. Zastanawiam się, czy w podobny sposób nie powinno się podchodzić do odśnieżania ulic.
Powiem tak: serce się kraje, jak widzę topniejące na ulicy podatki. Tej zimy (a do końca zdaje się jeszcze trochę zostało) Warszawa wydała na akcje odśnieżania już 50 milionów złotych. Za takie pieniądze na moim osiedlu można wybudować dwie średniej wielkości szkoły i rozładować tłok w istniejących. A to robi wrażenie. Do przemyśleń skłonił mnie też burmistrz Bytomia Odrzańskiego, który odmówił wydawania pieniędzy na odśnieżanie i solenie ulic – ograniczył się tylko do trasy przelotowej, którą zresztą utrzymuje starostwo. Szczerze mówiąc, z kosztujących majątek akcji „zima” nikt nie jest zadowolony. Kierowcy narzekają i narzekać będą, bo nie są w stanie zrozumieć, że jak pada śnieg w godzinach szczytu to drogi utrzymać w czerni mogłyby tylko czołgi nie zważające na korki i miażdżące stojące auta. Miejski księgowy narzeka, bo mu kasa topnieje a efekty mizerne. Piesi narzekają, bo śnieg z odgarniętych ulic trafia na chodniki i utrudnia przejście. Ekolodzy protestują, bo sól niszczy przydrożną zieleń. A na wiosnę, kiedy zasychająca sól weżre się w samochodowe blachy i buciane cholewki, znajdą się kolejne powody do narzekania. Zadowoleni są chyba tylko inkasujący ogromne sumy właściciele firm odśnieżających.
Co robić? Ograniczyć się do odgarniania głównych ulic i chodników oraz wprowadzić obowiązek jazdy z łańcuchami? Sypać piaskiem zamiast solą? A co wtedy wiosną, gdy piasek z topniejącego śniegu zatka uliczną kanalizację? A może po prostu ograniczyć narzekania na służby miejskie i przyjąć do wiadomości, że jak jest zima… to wiadomo. Dwudziesty stopień zasilania.