Zrobiła wszystko, żeby kierowcy ją widzieli. Założyła kamizelkę, jej rower miał wymagane oświetlenie. Zginęła potrącona przez samochód kierowany przez pijanego kierowcę - ledwie 300 metrów od domu. Wykrwawiała się całą noc. Nie mogła wezwać pomocy, bo jej telefon spadł za daleko.
- Jak była ładna pogoda, to lubiła wracać rowerem. Tego dnia zmartwiła się, że ma dyżur popołudniowy, bo był Dzień Matki - opowiada Andrzej, jej mąż.
Było po godz. 23.00, kiedy założyła kamizelkę odblaskową, włączyła lampy i ruszyła rowerem do domu. Z Grabowa (woj. łódzkie), gdzie pracowała do rodzinnej miejscowości miała blisko 10 kilometrów. Mąż czekał na nią do północy, potem położył się spać. Żona często wracała późno...
Już po północy skręciła na nieoświetloną drogę prowadzącą do Nowej Sobótki.
- Wszystko stało się 300 metrów od domu. Minutę drogi rowerem - kręci głową mąż.
Wtedy na drodze pojawił się samochód. Uderzył rowerzystkę przednim prawym zderzakiem. Uderzona kobieta spadła do rowu. Uszkodzony rower, razem z oderwanymi fragmentami samochodu, leżał przy drodze.
Bez pomocy
Nie wiadomo, czy 55-latka była przytomna po wypadku. Wiadomo za to, że miała otarte złamanie nogi i silnie krwawiła. Nie miała szans dotrzeć do torebki, w której był telefon. Tego dnia, po wyjściu z pracy, go nie włączyła.
Pan Andrzej ocknął się po piątej. Bezskutecznie próbował dodzwonić się do żony. W końcu zaczął jej szukać. Było po 8.00, kiedy zobaczył jej rower leżący przy drodze.
- Leżała po lewej stronie. Ja mam zaćmę w lewym oku, a i tak ją zobaczyłem. Czemu nikt wcześniej jej nie zauważył? - pyta zrozpaczony.
Jeszcze żyła, kiedy do niej dobiegł.
- Przyjechało pogotowie. Reanimowali ją przez godzinę i dziesięć minut. Nic z tego - opowiada. Ciało zmarłej dzisiaj trafi do zakładu medycyny sądowej w Łodzi. Prokuratorzy chcą poznać przyczynę śmierci.
- Niewykluczone, że kobieta się wykrwawiła. Lekarze podejrzewają też uraz głowy - wyjaśnia Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Piliśmy wódkę
Kilka godzin po wypadku w rękach policji było już trzech braci, w wieku 46, 33 i 42 lat. Wszyscy byli pijani. Ostatecznie zarzuty usłyszał tylko ten ostatni.
- Jest podejrzany o spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym pod wpływem alkoholu i ucieczkę z miejsca wypadku - tłumaczy prokurator Kopania.
Mężczyzna nie przyznaje się do winy. Sąd aresztował go na trzy miesiące.
- Tego dnia byłem w garażu. Razem wypiliśmy ze trzy butelki wódki. Potem on zniknął, a ja położyłem się spać - opowiada brat zatrzymanego.
- Wszystko bym oddała, żeby ta kobieta żyła. Sama chciałabym umrzeć, byle nie doszło do tej tragedii. I byle mój syn nie musiał siedzieć - płacze matka aresztowanego.
***
Pani Mieczysława wraz z mężem przeniosła się pod Łęczycę siedem lat temu. Zawsze chciała mieszkać na wsi. W Jaworznie (woj. śląskie) zostały dwie córki.
- Niedługo miała zostać babcią po raz trzeci. Mogła nią zostać, gdyby ten sprawca nie odjechał - kończy mąż zmarłej.
Autor: bż/gp/jb / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź