Na pół roku bezwzględnego więzienia skazał łódzki sąd 64-letniego Stanisława R. Mężczyzna najpierw bił tępym narzędziem swojego psa, a potem zakopał zwierzę żywcem. Diany, kilkuletniej suczki, nie udało się uratować. Jej dramat zbulwersował miłośników zwierząt w całej Polsce.
Oskarżonemu o znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem łodzianinowi groziło do trzech lat więzienia. Sąd skazał go na niższy wyrok, ale nie będzie on warunkowo zawieszony. Stanisław R. ma trafić za kratki na pół roku. Oprócz tego ma zapłacić 2 tys. złotych nawiązki na rzecz łódzkiego schroniska.
- Oskarżony chciał zabić schorowane zwierzę, które mógł leczyć. Postąpił okrutnie. Najpierw uderzał psa szpadlem potem zakopał żywcem. Kara ma uzmysłowić oskarżonemu, że jego działanie było moralnie naganne - uzasadniała sędzia.
Dodała, że 64-latek dostał niższy wyrok, bo wyraził skruchę i nie był wcześniej karany. Oprócz tego sąd wziął pod uwagę ciężką chorobę jego żony.
Wyrok jest nieprawomocny. Na razie nie wiadomo, czy pełnomocnik Stanisława R. będzie się od niego odwoływać.
"Zwyrodnialec"
We wtorek przed łódzkim sądem pojawiło się kilkadziesiąt osób protestujących przeciwko przemocy wobec zwierząt.
- Ten człowiek powinien dostać wysoką karę, bo dopuścił się nieopisanego okrucieństwa. To okropny zwyrodnialec - mówi jedna z protestujących kobiet.
Diana została skatowana w listopadzie ubiegłego roku. Suczka dostała kilka ciosów tępym narzędziem. Prawdopodobnie straciła przytomność. Właściciel był przekonany, że zwierzę nie żyje. Diana została zakopana żywcem.
- Po pewnym czasie Diana zaczęła piszczeć. Jej wołania usłyszeli przypadkowi ludzie - mówi tvn24.pl Łukasz Berliński z Animal Patrolu, specjalnej jednostki straży miejskiej, która od początku zajmowała się sprawą.
Weterynarze przez kilka dni walczyli o życie suczki. Bezskutecznie.
Nie było dla niej miejsca
Historia Diany zbulwersowała opinię publiczną. Ludzie oferowali pomoc w ratowaniu psa. Także łódzka policja przyznaje, że otrzymała wiele informacji na temat tego, kto mógł być właścicielem suczki. W ten sposób udało się zatrzymać 64-latka.
Mężczyzna tłumaczył policjantom, że przeprowadza się do mniejszego mieszkania i nie ma już warunków do posiadania psa.
- Funkcjonariusze pojawili się przed jego miejscem pracy. 63-latek nie krył zaskoczenia. Mężczyzna już w rozmowie przyznał się, że pies należał do niego. Początkowo twierdził, że przeprowadził się z domku jednorodzinnego do bloku. Uważał, że te warunki w mieszkaniu są niewystarczające dla tak dużego czworonoga, w związku z tym postanowił się go pozbyć - mówi kom. Adam Kolasa z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź