Pił alkohol i prowadził tramwaj. W centrum Łodzi spowodował wypadek, w którym zginęły trzy kobiety. Sąd pierwszej instancji skazał go na 13,5 roku więzienia, a apelacyjny wypuścił zza krat jeszcze przed wyrokiem. Wszystko przez opinię jednego z biegłych. Te ustalenia podważyli właśnie inni biegli.
Był 2014 rok, święto Trzech Króli. Piotr M., wtedy 34-latek pracujący jako motorniczy pił alkohol na pętlach. Potem jeździł tramwajem po mieście. Na skrzyżowaniu ul. Piotrkowskiej i Brzeżnej zignorował czerwone światło, uderzył w bok samochodu osobowego i zmiótł z drogi trzy kobiety, które przechodziły przez przejście dla pieszych - wszystkie zginęły. W dniu tragedii trafił za kratki. W sierpniu 2015 roku zapadł wyrok, skazujący go na 13,5 roku więzienia. Sam wystąpił wtedy do aresztu śledczego, żeby przyznać mu status skazanego, a nie aresztanta. Nie chciał tymczasowości, bo za kratami miał być do 2028 roku…
Potem rozpoczął się proces apelacyjny, podczas którego doszło do prawnego trzęsienia ziemi.
W zeszłym roku sąd otrzymał ekspertyzę biegłego neurologa i psychologa. Stwierdził on, że motorniczy przed wypadkiem stracił przytomność - ale nie przez wypity alkohol, tylko niezdiagnozowaną dotąd padaczkę typu absence. Adwokat motorniczego zwrócił wtedy uwagę, że jego klient nie powinien być za kratkami, bo nie ma ku temu przesłanek. Argumentował wtedy, że Piotr M. był już wtedy za kratkami ponad 20 miesięcy, czyli de facto odsiedział już karę za jazdę po alkoholu. A wypadek – jak wynikało z opinii biegłego – mógł z piciem na pętlach nie mieć niczego wspólnego.
Sąd przychylił się wtedy do argumentacji mec. Pawła Kozaneckiego i stało się coś, czego jeszcze niedawno nikt się nie spodziewał. Motorniczy wyszedł na wolność.
Przełomowa opinia biegłego spotkała się z krytyką prokuratury i oskarżycieli posiłkowych. Zażądali oni powołania kolejnych biegłych, którzy mieli odnieść się do opinii, dzięki której Piotr M. wyszedł na wolność. Efekt? Kolejny przełom.
Biegli: to nie padaczka
Lekarze, którzy podpisali się pod najnowszą opinią (dwóch psychiatrów, neurolog i psycholog) nie dopatrzyli się podstaw do mówienia o tym, że Piotr M. stracił przytomność z powodu choroby na podłożu neurologicznym.
Stwierdzili przy tym, że „z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością” należy uznać, że motorniczy zapadł w głęboki sen z powodu wypitego wcześniej alkoholu.
Jak ta opinia wpłynie na proces? Zapytaliśmy o to obrońcę motorniczego. Mec. Paweł Kozanecki mówi w rozmowie z tvn24.pl, że "z pewnością jest to niekorzystna ekspertyza dla jego klienta". Zapewnia jednak, że na nowa opinia nie kończy sporu o to, co doprowadziło do tragedii.
- Pragnę podkreślić, że nad najnowszą opinią nie pracował żaden toksykolog. Trudno zatem stwierdzić, żeby w pełni znosiła wcześniejsze ustalenia biegłego, który jest ekspertem również w tej dziedzinie - wyjaśnia Kozanecki.
Dodaje, że podczas kolejnej rozprawy (termin nie został jeszcze wyznaczony) zawnioskuje o powołanie jeszcze jednego biegłego - który oceni stan Piotra M. z perspektywy toksykologa.
Zostanie na wolności?
Czy obrońca motorniczego spodziewa się, że jego klient wróci za kratki?
- Nie, bo polski system prawny nie pozwala na aresztowanie kogoś, jeżeli nie pojawią się nowe przesłanki wskazujące na konieczność stosowania takiego środka - wyjaśnia Kozanecki.
Tuż po wypadku Piotr M. trafił do aresztu na podstawie trzech przesłanek:
- obawy matactwa;
- ryzyka ukrywania się;
- wysokiej kary, która mu groziła.
Rok temu, kiedy sąd drugiej instancji wypuszczał Piotra M. na wolność pierwsza przesłanka była już nieaktualna - bo w tej sprawie dawno już został zebrany cały materiał materiał dowodowy.
Druga przesłanka - jak można się spodziewać – również dla sądu może być nieaktualna. Piotr M. po zwolnieniu zza krat regularnie pojawiał się na rozprawach i nie zaczął się ukrywać.
Kwestią sporną jest trzeci argument. W zeszłym roku właśnie na niego powoływała się prokuratura, kiedy nieskutecznie zażaliła się na decyzję sędziego o zwolnieniu Piotra M. do domu.
Dziś śledczy zachowują w tej sprawie dużą powściągliwość.
- Prokurator prowadzący tę sprawę zapoznał się z opinią. Czekamy na termin rozprawy - ucina Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź