Dotarliśmy do ratownika medycznego, który jako pierwszy miał styczność z mężczyzną podejrzewanym o zakażenie wirusem ebola. - Bardziej przypominał pijanego niż chorego. Kiedy zobaczył nas w kombinezonach, nie wiedział, co się dzieje - mówi w rozmowie z tvn24.pl Rafał Skoneczko, pracownik pogotowia. Już wiadomo, że 38-latek nie był chory na ebolę. Postępowanie epidemiologiczne w tym przypadku zostało zakończone.
W poniedziałek około godz. 11. do dyspozytorki pogotowia w Pabianicach zadzwonił mężczyzna, który twierdził, że źle się czuje i miał wcześniej kontakt z osobami zakażonymi wirusem ebola. Niedługo potem zapadła decyzja, żeby do pacjenta spod Warty (Łódzkie) wysłać specjalnie wyposażoną karetkę i przewieźć go do szpitala zakaźnego w Łodzi.
Rozmawialiśmy z Rafałem Skoneczką, ratownikiem z Łodzi, który po potencjalnego pacjenta pojechał.
- Około 13. dostałem informację, że mam jechać po osobę z podejrzeniem eboli. Zanim weszliśmy do domu chorego założyliśmy kombinezony - opowiada.
Skoneczko miał też kombinezon dla mężczyzny, który miał chorować na gorączkę krwotoczną. Na miejscu okazało się, że dom był otwarty, a 38-latek leżał w łóżku.
- Mężczyzna dość mocno się zdziwił, widząc dwie osoby w kombinezonach. Ja natomiast od razu wiedziałem, że to pic na wodę, a nie ebola - przyznaje ratownik.
Mimo to ratownik zaznacza stanowczo, że akcja nie była niepotrzebna: - Skoro jest cień podejrzenia, to zawsze trzeba działać. Lepiej zrobić za dużo, niż za mało - argumentuje.
"Wyglądał na pijanego"
Zanim okazało się, że zespół najpewniej nie ma do czynienia ze śmiercionośną chorobą, było trochę stresu i dużo przygotowań.
- Pacjent był spowolniały, nie do końca wiedział, co się dzieje. Nie potrafił się ubrać w kombinezon, który mu przynieśliśmy. Ale poruszał się o własnych siłach, był w dobrym stanie. Pomogliśmy mu go założyć i po chwili pacjent był już w karetce - opowiada ratownik. Transportowany był w specjalnej komorze.
Przypuszczenia, że mężczyzna był nietrzeźwy potwierdził na antenie TVN24 Szef Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego - Państwowego Zakładu Higieny, prof. Mirosław Wysocki.
38-latek trafił do szpitala im. Biegańskiego w Łodzi, a nie do Sieradza. Tam bowiem personel nie był przygotowany do przyjęcia pacjenta z objawami choroby zakaźnej.
Akcja przed szpitalem w Łodzi wyglądała na perfekcyjnie zorganizowaną. Strażacy przygotowali kordon sanitarny, karetka i jej obsługa od razu została zdezynfekowana, a pacjent w bezpiecznej kapsule przeniesiony do izolatki.
We wtorek po południu sanepid poinformował, że po konsultacji z konsultantem krajowym ds. chorób zakaźnych zdecydowano się na zakończenie procedury epidemiologicznej.
Od początku problemy z kontaktem?
O tym, jak przebiegało zgłoszenie mężczyzny opowiedział nam Aleksander Hepner z firmy Falck, która odpowiada za działanie karetek pogotowia pod Wartą.
- Mężczyzna powiedział dyspozytorce, że czuje się bardzo źle. Objawy miały się nasilać od poprzedniego dnia - relacjonuje dla tvn24.pl Hepner.
- Mówił, że był w Niemczech i miał kontakt z osobami, które mogły być zarażone wirusem ebola - opowiada Hepner.
Na pytanie dyspozytorki, czy spożywał alkohol, zgłaszający przyznał, że pił dzień wcześniej. Mówił też, że ma gorączkę i "jest mu zimno".
Nie był jednak w stanie stwierdzić, jak wysoka jest to gorączka. Uskarżał się też na biegunkę i wymioty.
Rzecznik pogotowia Falck podkreśla, że podczas całej rozmowy "mężczyzna był mało kontaktowy" i miał problemy z wysłowieniem się.
Zamieszanie w Warszawie
Główny Inspektorat Sanitarny niemal od początku bagatelizował zagrożenie z Łódzkiego i dyskredytował decyzję lekarza w Sieradzu, który poprosił o przewiezienie pacjenta nie do ich szpitala, ale do Łodzi. - Widać, że nie każdy lekarz w terenie wie, kiedy jest to podejrzenie i jakie są kryteria - mówił Jan Bondar, rzecznik GIS, w rozmowie z Radiem Zet. - Podstawowym jest powrót z Afryki w ciągu ostatnich 21 dni - tłumaczył z kolei dziennikarzom TVN24.
Takie podejrzenie jednak było. Według komunikatu, który można znaleźć na stronach łódzkiego sanepidu, pacjent powiedział, że był w Gwinei około dwa tygodnie temu.
Sprawę podsumowuje dyrektor łódzkiego szpitala, do którego trafił 38-latek. - Pacjent nie ma obowiązku wiedzieć, czy dane objawy są związane z wirusem ebola, czy nie. Od tego są odpowiednie służby - mówi Zbigniew Bednarkiewicz.
"Pije, od miesiąca nie wyjeżdżał"
TVN24 była z kamerą w miejscowości, gdzie mieszka 38-latek, którego podejrzewano o zakażenie wirusem ebola. Sąsiedzi, z którymi rozmawialiśmy twierdzą, że od początku nie wierzyli w całą historię.
- To człowiek, którego zostawiła jakiś czas temu żona. Dużo pije i wymyśla dziwne historie - mówi jedna z sąsiadek. Dodaje, że mężczyzna "co najmniej od miesiąca nie wyjeżdżał z kraju".
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl
Autor: bż,bieru/i,rzw / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź