Na "skok" wziął kamień. Ruszył proces w sprawie brutalnego napadu

Oskarżonemu grozi dożywocie (wideo archwialne)
Oskarżonemu grozi dożywocie (wideo archwialne)
Źródło: TVN 24 Poznań

W Sądzie Okręgowym ruszył proces Patryka K. Mężczyzna jest oskarżony o usiłowanie zabójstwa ekspedientki, której, jak ustaliła prokuratura, zadał w głowę co najmniej 50 ciosów kamieniem wielkości pięści. Za usiłowanie zabójstwa grozi mu dożywocie.

Do napadu doszło w jednym z poznańskich sklepów.

Patryk K. ma 27 lat i jest zawodowym kucharzem. W czasie rozprawy inaugurującej jego proces nie przyznał się do winy.

- Nie chciałem tego zrobić, zadziałał w tym momencie impuls. Bardzo przepraszam, jeśli to możliwe chciałbym wynagrodzić te krzywdy - mówił na sali rozpraw.

Tłumaczył, że do przestępstwa pchnęły go długi. W sądzie wyznał, że się zadłużył na ok. 50 tys. zł w parabankach. Jego finansowe zobowiązania były też powodem kłótni i nieporozumień z jego rodzicami.

Oskarżony odmówił w środę składania wyjaśnień, ale odpowiadał na pytania. We wcześniejszych wyjaśnieniach - odczytanych przez sąd - Patryk K. podkreślał, że był w amoku. "Kobietę biłem w głowę odruchowo. Jak upadła na ziemię przestałem" - zaznaczył.

- Nie chciałem zabić tej pani. W tym dniu na życie zostało mi 2-3 złote. Chciałem zdobyć pieniądze, ale nie myślałem racjonalnie. Wierzyciele na mnie naciskali, ja byłem strzępkiem nerwów. Moje wynagrodzenie nie starczało na pokrycie rat - wyjaśniał oskarżony.

On - bez łupu; ona - ciężko ranna

Prokuratura w akcie oskarżenia wskazuje, że 27-latek usiłował na początku maja zabić ekspedientkę pracującą w sklepie, który stał się jego celem. Według ustaleń śledczych wchodził do sklepu przy ul. Jaśkowiaka w Poznaniu kilkukrotnie. Dwa razy próbował coś kupić - za trzecim razem - zaatakował.

Śledczy ustalili, że chcąc zdobyć pieniądze ze sklepowej kasy, "uderzył poszkodowaną co najmniej 50 razy w głowę i okolice karku kamieniem wielkości pięści". Kiedy skatował kobietę, próbował przy użyciu noża otworzyć kasę - bezskutecznie. Po zdarzeniu Patryk K. uciekł ze sklepu.

Urszula D. przez tydzień po napadzie przebywała w szpitalu; nadal jest na zwolnieniu i leczy się u specjalistów. W środę i ona zeznawała przed sądem. Kobieta mówiła o przebiegu napadu. Wskazała, że oskarżony dwa razy próbował kupić napój i pudełko herbaty - ale za każdym razem transakcja z jego kart była odrzucana.

- W tym dniu nie było takiego ruchu. Oddaliłam się na zaplecze, żeby wprowadzić faktury. Kiedy tam byłam, zauważyłam kątem oka, że ten pan ponownie wchodzi do sklepu i podchodzi do regału. Wziął tę herbatę, a ja udałam się za ladę. I w pewnym momencie poczułam silne uderzenie w głowę - mówiła Urszula D.

Kobieta opowiadała, że przed ciosami próbowała zasłaniać się ręką.

- On cały czas bił, cały czas uderzał. W końcu upadłam na podłogę, ale jeszcze otrzymywałam jakieś uderzenia. Na koniec jeszcze zostałam kopnięta w żebro - relacjonowała.

Dodała, że po tamtym napadzie nadal jest na zwolnieniu.

- Obecnie jestem pod opieką psychologa, neurologa i psychiatry. Nie mogę wrócić do pracy, to miejsce źle mi się kojarzy, mam lęki. Jeżeli gdzieś wychodzę dalej, poza najbliższą okolicę, to zawsze w towarzystwie rodziny - powiedziała.

Pełnomocniczka poszkodowanej złożyła w środę w sądzie wniosek o zasądzenie na rzecz Urszuli D. zadośćuczynienia w wysokości 60 tys. zł.

"Tego się nie zapomina"

Sąd przesłuchał także w środę pierwszych świadków, w tym funkcjonariusza policji, który był na miejscu zdarzenia chwilę po napadzie.

- Kojarzę oskarżonego, takich interwencji się nie zapomina - powiedział na sali rozpraw policjant Milan S. Mówił, że został skierowany na interwencję do sklepu przy ul. Jaśkowiaka.

- Usłyszeliśmy, ze kobieta miała zostać zaatakowana w sklepie. Jak weszliśmy, lada cała była zakrwawiona. Na zapleczu była pani Urszula, bardzo krwawiła, udzieliliśmy jej pierwszej pomocy, założyliśmy opatrunek. Z panią Urszulą przebywał jej mąż. Udostępniono nam też monitoring - mówił przed sądem.

Świadek relacjonował, że niedługo potem dowiedział się, że napastnik jest ujęty.

- Informacja była taka, że ujął go syn, lub pracownik. Wtedy niezwłocznie udaliśmy się na wskazane miejsce, pozostawiając panią pod opieką jej męża do czasu przyjazdu pogotowia - dodawał.

Funkcjonariusz wychodząc z sali rozpraw przywitał się z pokrzywdzoną. Podając jej rękę powiedział: "pani Urszulo, wszystkiego dobrego".

Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź/PAP

Czytaj także: