Dziesięcioletnia Kinga do Będzelina pod Koluszkami (woj. łódzkie) przyjechała na wakacje. Zabił ją 44-letni, kompletnie pijany kierowca. Potrącił też własną córkę. Prokuratura skończyła właśnie śledztwo w tej sprawie.
Kinga do Będzelina przyjeżdżała co lato. Tutaj jej dziadek ma dom rodzinny. Przed śmiercią jeździła na rolkach, razem z młodszą o rok przyjaciółką.
- Zachowywały się bardzo rozważnie. Słyszałam, jak wzajemnie ostrzegały się, jak jechał jakiś samochód. Były czujne, nie urządzały niebezpiecznych zabaw - mówi pani Anna, mieszkanka wsi.
Dziewczynki odpoczywały na poboczu drogi. Wtedy pojawił się samochód, za kierownicą którego siedział 44-letni Andrzej Ch.
- Podczas przesłuchania zeznał, że po pracy wypił z kolegami dwa litry wódki i po cztery piwa - opowiada Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Był koło domu, kiedy próbował wyminąć samochód stojący na poboczu. Stracił panowanie, zjechał z drogi.
I wpadł w siedzące po drugiej stronie jezdni dziewczynki: Kingę i swoją córkę.
Pierwsza zginęła, druga z rozległymi obrażeniami trafiła do szpitala.
Śledztwo w tej sprawie się skończyło. 44-letni kierowca został oskarżony o spowodowanie wypadku śmiertelnego ze skutkiem śmiertelnym w stanie nietrzeźwości.
- Akt oskarżenia został już wysłany do sądu - mówi Kopania.
Ucieczka na czworaka
Dziesięciolatkę po wypadku próbował ratować Sławomir Klimek, sołtys w Będzelinie.
- Upadła w nienaturalnej pozycji, nie dawała oznak życia. Miała poważne obrażenia głowy. Zacząłem reanimację - opowiada.
Pamięta, że na miejscu szybko pojawili się inni mieszkańcy. Krzyczeli o "nieszczęściu".
Andrzej Ch. wyszedł wtedy z pojazdu.
- Przewrócił się, szedł przez chwilę na czworaka. Chyba nie wiedział, co się stało - opowiada pani Anna, która po wypadku wybiegła na drogę.
Kingi nie udało się uratować. Jej dziewięcioletnia koleżanka została przetransportowana do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi.
44-latek został zatrzymany przez policję. Okazało się, że miał w organizmie 2,8 promila alkoholu. Policja informuje, że sprawca niedzielnej tragedii nie posiadał prawa jazdy.
- Tajemnicą poliszynela jest, że nie miał uprawnień. Ale tu jest wieś. Dlatego nikt go nie zatrzymał i nie wezwał policji - opowiadają miejscowi.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź