30-letni mężczyzna został zabrany do radiowozu i porzucony kilka kilometrów dalej w lesie. Następnego dnia spacerowicze znaleźli jego ciało. Status podejrzanych w śledztwie ma dwoje - wyrzuconych już ze służby - byłych funkcjonariuszy policji z Piątku (woj. łódzkie). O dotychczasowe ustalenia dopytywała Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która informuje o treści odpowiedzi otrzymanej od policji i prokuratury.
O tej sprawie na tvn24.pl pisaliśmy wielokrotnie. 2 kwietnia 2021 roku wieczorem policjanci zostali wezwani do jednego z domów w Piątku (woj. łódzkie), żeby interweniować w sprawie awantury rodzinnej. Pomocy potrzebowała kobieta, która informowała, że jej 30-letni syn jest pijany i agresywny. Dom, w którym doszło do awantury, był dobrze znany miejscowej policji – w ciągu ostatnich dwóch lat było tam kilkanaście interwencji, a członkowie rodziny byli objęci procedurą niebieskiej karty. 30-latek trafił do radiowozu. Potem - jak ustalili śledczy - policjant miał spowodować u niego ciężkie obrażenia, które doprowadziły do zgonu mężczyzny. Następnego dnia ciało 30-latka znaleziono w pobliżu znajdującego się kilka kilometrów dalej lasu.
33-letni policjant usłyszał zarzuty spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, które następstwem jest śmierć człowieka. Ma odpowiedzieć też za przekroczenie uprawnień, bezprawne pozbawienie wolności i naruszenie nietykalności cielesnej.
- Status podejrzanej ma też 34-letnia funkcjonariuszka, której przedstawione zostały zarzuty dotyczące niedopełnienia obowiązków, poświadczenia nieprawdy oraz narażenia 30-letniego mężczyzny na bezpośrednie ryzyko utraty zdrowia lub życia – przekazał wkrótce po zdarzeniu rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania.
Byty policjant w celi, była policjantka na wolności
Niedługo po nagłośnieniu tragedii decyzję o zwolnieniu funkcjonariuszy podjął komendant wojewódzki policji w Łodzi. Jak podkreślała jego rzeczniczka młodszy inspektor Joanna Kącka, decyzja została podjęta "ze względu na ważny interes służby".
- Podejmując decyzję, opieraliśmy się na dotychczasowych ustaleniach prokuratury – przekazywała Kącka.
Byli policjanci trafili do aresztu. Wobec funkcjonariuszki nie jest już stosowany najsurowszy ze środków zapobiegawczych. Na zakończenie śledztwa w tej sprawie w celi czeka natomiast mężczyzna, który jeszcze niedawno był wskazywany przez przełożonych jako wzór do naśladowania. Niedługo przed śmiercią 30-latka odebrał nagrodę za bohaterską postawę, razem z partnerem ze służby ugasił pożar samochodu na jednej z posesji. Teraz grozi mu nawet dożywocie.
Policja odpowiada Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i mówi o zmianach
Sprawą śmierci 30-latka z Piątku zainteresowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Jej przedstawiciele przytaczali w pismach do komendanta wojewódzkiego i prokuratora okręgowego standardy wynikające z orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, z których wynika, że w przypadku śmierci osoby znajdującej się pod kontrolą państwa Trybunał domyślnie przyjmuje, że doszło do niej w wyniku działań funkcjonariuszy i to na państwo spada obowiązek wykazania, że było inaczej.
Do pytań HFPC o okoliczności sprawy i podjęte przez policję działania odniósł się nadinspektor Sławomir Litwin, komendant wojewódzki policji w Łodzi. Podkreślił, że po wydarzeniach z 2 kwietnia przeprowadzono zmiany personalne i "wzmożono nadzór nad pełnieniem służb patrolowych i obchodowych". Zaznaczył, że po śmierci 30-latka konsekwencje dyscyplinarne spotkały też dwóch innych policjantów - jeden został zwolniony, drugi został zawieszony.
Komendant zaznaczył też, że kadra kierownicza jest "w większym stopniu zaangażowana w kwestie odpraw i rozliczania służby". Wszystko po to, żeby - jak pisał komendant w odpowiedzi dla Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka - w przyszłości nie dochodziło do podobnych tragedii.
Prokuratura w piśmie do HFPC przekazała, że w postępowaniu sporządzony został plan śledztwa. Ze względu na tajemnicę nie chciała ona informować o szczegółowych ustaleniach.
Standardowe działanie?
Tomasz Patora, reporter "Uwagi!" TVN, ustalił, że zwyczaj wywożenia podchmielonych lub awanturujących się mieszkańców Piątku był dość powszechny. Przed kamerą opowiedziało mu o tym kilka osób.
Taki los spotkał między innymi brata 30-latka, który zmarł po policyjnej interwencji.
- Mnie też (policja – red.) wywiozła i dostałem po oczach gazem. I wracałem do domu piechotą. To było jakieś trzy tygodnie temu - mówił wówczas mężczyzna.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24