Była za kratkami, nie widziała się z mężem, a zaszła w ciążę. Katarzyna P., była szefowa Amber Gold, nie chciała jednak opowiadać, kto jest ojcem jej córki i w jakich okolicznościach nim został. Już po porodzie przerwała milczenie. Wskazała, że w ciążę zaszła z funkcjonariuszem Służby Więziennej, który "wykorzystał jej stan psychiczny". Czy mówi prawdę? Wyjaśnić mają to badania DNA, do których - jak dowiedział się tvn24.pl - dzisiaj został zmuszony były strażnik.
O seksaferze za murami łódzkiego aresztu głośno jest od marca 2015 roku. Katarzyna P. podejrzana o kierowanie piramidą finansową Amber Gold czekała wtedy na proces w areszcie przy ul. Beskidzkiej w Łodzi.
Tam zaszła w ciążę. W jakich okolicznościach? Dyrekcja aresztu chciała wyjaśnić tę sprawę. Wszystko wskazywało na to, że ojcem może być jeden z funkcjonariuszy Służby Więziennej. A skoro tak - to strażnik musiał złamać obowiązujące go prawo zabraniające wchodzenia w intymne relacje z osadzonymi.
Sprawa trafiła do prokuratury i tu szybko utknęła. Dlaczego? Bo Katarzyna P. podczas przesłuchania nie chciała wskazywać, kto jest ojcem. Mówiła jedynie, że "nie czuje się ofiarą żadnego przestępstwa".
Zmuszony do badań
Bezradni śledczy zdecydowali się umorzyć śledztwo, co nie spodobało się pełnomocnik byłej szefowej Amber Gold. Złożyła zażalenie w którym podkreślała, że śledczy nie wystąpili o próbkę DNA i na tej podstawie nie stwierdzili, kto jest ojcem. Sąd uwzględnił jej stanowisko i nakazał prokuratorom ponowne otwarcie śledztwa.
W zeszłym roku ruszyło na nowo i są większe szanse na wyjaśnienie sprawy. Bo w międzyczasie Katarzyna P. zdecydowała się więcej powiedzieć o okolicznościach poczęcia.
P. zeznała, że ojcem dziecka jest kapitan Tomasz R., były wychowawca w areszcie przy ul. Beskidzkiej. Funkcjonariusz miał "wykorzystać jej stan psychiczny i sytuację, w której się znalazła".
Wersji Katarzyny P. nie udało się potwierdzić, mimo że kilka miesięcy temu w Gdańsku ruszył proces cywilny o ustalenie ojcostwa jej córki. Wcześniej praw do dziecka zrzekł się jej mąż - Marcin P. W momencie poczęcia dziecka czekał na proces w areszcie w Piotrkowie Trybunalskim i nie miał z żoną żadnych intymnych spotkań.
Gdański sąd chciał porównać DNA dziecka z DNA Tomasza R. Były strażnik do teraz unikał jednak poddania się badaniom. Dlatego prokuratorzy z Łodzi zdecydowali się go przymusić do oddania próbki śliny, aby porównać jego materiał genetyczny z dzieckiem Katarzyny P.
- Były funkcjonariusz pojawił się we wskazanym terminie i doszło do pobrania próbki - informuje tvn24.pl Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Dodaje, że próbki DNA będzie porównywał biegły powołany z Instytutu Genetyki Sądowej w Bydgoszczy. Wyniki jego pracy mają być znane w połowie czerwca.
Skazany, już nie pracuje
Tomasz R. był funkcjonariuszem SW 12 lat. Już nie służy za kratkami. W zeszłym roku został skazany za podżeganie do poświadczenia nieprawdy na cztery miesiące pozbawienia wolności (kara została warunkowo zawieszona). W 2014 roku namawiał pracownicę administracji w areszcie o przyjęcie korespondencji od Katarzyny P. do sądu ze zmienioną datą.
- Funkcjonariusz odszedł ze służby, zanim dyrekcja podjęła decyzję o jego wydaleniu w związku z wyrokiem - informuje kpt. Jakub Białkowski, rzecznik prasowy Dyrektora Okręgowego Służby Więziennej w Łodzi.
Wcześniej zakończyło się wewnętrzne postępowanie wyjaśniające zlecone przez szefostwo aresztu. Dziewięciu funkcjonariuszy (w tym Tomasz R.) otrzymało karę nagany. Funkcjonariuszom "dostało się" m.in. za to, że wiedzieli o romansie Katarzyny P., ale nie poinformowali o nim przełożonych.
Najpoważniejsze konsekwencje spotkały jednak ówczesnego szefa zakładu karnego przy ul. Beskidzkiej, który został odwołany ze stanowiska za niewłaściwy nadzór.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź