Dziś został aresztowany na najbliższe trzy miesiące. 44-latek, który zabił samochodem dziesięcioletnią Kingę, może spędzić w celi do dwunastu lat. O tym, że "lubił wypić", wiedzieli sąsiedzi. Wiedzieli też, że jeździł bez prawa jazdy. Kompani, z którymi pił tragicznego dnia, też byli bierni. - Ponoszą odpowiedzialność moralną, ale niestety nie prawną - mówią eksperci.
Kinga i Milena jeździły na rolkach, po nowym asfalcie. W Będzelinie pod Koluszkami (woj. łódzkie) nowa nawierzchnia została wylana w zeszłym tygodniu. Według ustaleń policji, były na poboczu, kiedy pojawił się rozpędzony opel. Za kierownicą siedział 44-letni ojciec Mileny.
Pracował na budowie, raptem kilkaset metrów dalej. Z kolegami wypił - jak sam opowiada - dwa litry wódki. Do tego po cztery piwa. Według świadków, był tak pijany, że nawet mógł nie zorientować się, że zabił Kingę i ranił dziewięcioletnią córkę.
Sąd w Brzezinach aresztował go właśnie na trzy najbliższe miesiące.
- Powinien odpowiadać, jak za zabójstwo - mówi babcia Kingi. Podobnie myślą inni w Będzelinie.
Tyle że - jak przyznają miejscowi - wszyscy wiedzieli, że Andrzej Ch. lubił wypić. Niektórzy pamiętają, jak kompletnie pijany prowadził rower.
- Jeździł bez prawka. Ale nikt nie reagował. Tak to na polskiej wsi jest - mówią sąsiedzi.
Współwinni?
Czy kompani, z którymi Ch. pił alkohol, widzieli, jak kompletnie pijany wsiada za kierownicę? A jeżeli tak, to czy popełnili przestępstwo?
Zdaniem mecenasa Bronisława Muszyńskiego - nie.
- Prawo nie nakazuje nam interweniowania w takich sytuacjach. Chyba że jesteśmy policjantami - tłumaczy.
W polskim prawie istnieje pojęcie współsprawstwa. Osobie, która się go dopuści, może grozić taka sama wina, jak osobie popełniającej przestępstwo.
- Do współsprawstwa dochodzi, jeżeli ktoś na przykład namawia osobę wyraźnie nietrzeźwą do jazdy - tłumaczy prawnik.
Jeżeli jednak ktoś zdecyduje się, żeby zareagować, to może liczyć na wsparcie państwa. Mecenas Muszyński opowiada historię jednego ze swoich klientów, który chciał powstrzymać ledwo trzymającego się na nogach mężczyznę przed jazdą samochodem.
- Kierowca próbował go zignorować, zamknął drzwi i chciał odpalić silnik. Wtedy mój klient wybił szybę i zabrał kluczyki. W takiej sytuacji działamy w stanie wyższej konieczności i z pewnością nie będziemy musieli płacić za uszkodzenie mienia - zapewnia prawnik.
Trzy powody
Odpowiedzialny za śmierć małej Kingi mężczyzna to - jak twierdzą miejscowi - "dobry człowiek".
- Lubił wypić, to fakt. Ale nikt się nie spodziewał, że dojdzie do czegoś takiego - opowiadają.
Niektórzy mu współczują. Podkreślają, że "nie miał lekko".
- Ma chore dziecko. Teraz będzie jeszcze gorzej - tłumaczą.
Profesor Krzysztof Wielecki, socjolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, podkreśla, że bierność sąsiadów w ogóle go nie dziwi.
- W Polsce, zwłaszcza w małych miejscowościach, występują mechanizmy społeczne, które potem doprowadzają do tragedii - tłumaczy rozmówca tvn24.pl.
Opowiada, że pierwszym mechanizmem jest solidarność grupowa.
- W naszej kulturze ciągle pokutuje przekonanie, że dzwonienie na policję jest uderzeniem w kogoś z naszej grupy. Jest jak wbicie komuś noża w plecy, zdrada. Utrudnienie niełatwej już egzystencji - mówi prof. Wielecki.
Dodaje, że w społeczeństwie rozpowszechniona jest też niechęć, żeby dzwonić na policję. - Zgłaszający boi się, że komplikuje komuś życie - tłumaczy rozmówca tvn24.pl.
Opowiada, że takie podejście do instytucji strzegących prawa jest charakterystyczne dla krajów, których mieszkańcy nie czują się obywatelami.
- Na przykład w Szwajcarii jest zupełnie inaczej. Tam mieszkańcy mają silne przekonanie, że państwo nie jest czymś obcym. Czują, że to oni je tworzą i chcą być za nie odpowiedzialni - zaznacza prof. Wielecki.
Podkreśla jednak, że w Polsce świadomość społeczna jest coraz większa.
- Dużą rolą mediów jest pokazywanie, do czego może doprowadzić bierność i przyzwalanie na jeżdżenie po alkoholu. Kto wie, może Kinga by żyła, gdyby ktoś nie machnął ręką na narastający problem - mówi rozmówca tvn24.pl.
Mariusz Sokołowski z Katedry Nauk o Bezpieczeństwa na Uniwersytecie Warszawskim i były rzecznik policji mówił na antenie TVN24, że funkcjonariusze nigdy nie ignorują zgłoszeń o tym, że ktoś po alkoholu siada za kierownicą.
- To jest czas na reagowanie. Bo po zdarzeniu już nic nie wróci życia ofierze kierowcy - zaznaczał Sokołowski.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź