Jeden z kontrolerów NIK zaalarmował przełożonych, że czuje się zagrożony - ukradziono mu samochód, próbowano włamać się do kolejnego auta i był śledzony. Podejrzewa, że może mieć to związek z jedną z kontroli, którą prowadził. Dostał już policyjną ochronę: - Nie możemy dopuścić, żeby osoby działające w imieniu państwa były zastraszane - podkreśla prezes NIK.
W Najwyższej Izbie Kontroli ma opinię "człowieka od zadań specjalnych". To on często zajmuje się najtrudniejszymi sprawami.
We wtorek zaalarmował swoich przełożonych, że jest ofiarą "negatywnego zainteresowania osób, których istotne interesy biznesowe naruszył".
Inspektor w oficjalnym piśmie skierowanym do prezesa NIK Krzysztofa Kwiatkowskiego informuje o potencjalnym zagrożeniu "dla niego i jego najbliższych". - Mogę potwierdzić, że prezes NIK został zaalarmowany i informacje od inspektora potraktował bardzo poważnie – mówi Dominika Tarczyńska, rzecznik NIK.
Jak się dowiedzieliśmy, Krzysztof Kwiatkowski, szef Najwyższej Izby Kontroli, zaalarmował szefa łódzkiej delegatury ABW i wojewódzkiego komendanta policji w Łodzi. - Nie możemy dopuścić, żeby osoby działające w imieniu państwa były zastraszane - podkreśla.
Ukradli samochód, śledzili?
W swoim zawiadomieniu inspektor NIK informuje o kilku incydentach, do których miało dojść w ostatnich miesiącach. Zaczęło się pod koniec stycznia, kiedy inspektorowi skradziono samochód. - Pojazd został skradziony ze strzeżonego parkingu w Warszawie, kiedy inspektor przyjechał referować wyniki kontroli w Kleszczowie. Na szczęście nie zostawił w środku żadnych dokumentów – wyjaśnia Kwiatkowski.
Kilka tygodni temu do samochodu inspektora znowu ktoś próbował się włamać. Oprócz tego pracownik Izby jest przekonany przekonany, że był śledzony. - Trudno nie zauważyć tu pewnego związku zdarzeń, który uzasadnia pilne działanie - mówi prezes NIK.
Jak się dowiedzieliśmy, inspektor ma już zapewnioną ochronę. - Z zasady nie informujemy o szczegółach żadnych działań związanych z dbaniem o bezpieczeństwo danej osoby – ucina kom. Adam Kolasa z łódzkiej policji.
W swoim piśmie skierowanym do prezesa NIK, inspektor dzieli się podejrzeniem, że sprawa może mieć związek z jednym z wątków kontroli, jaką prowadził w Kleszczowie.
W lutym NIK poinformowała o wnioskach z kontroli przeprowadzonej w fundacji działającej w imieniu najbogatszej gminy w Polsce przez wystraszonego dziś inspektora. Efekt? Zawiadomienie do CBA i Prokuratury Generalnej. Kontrolerzy odkryli mechanizm, który pozwalał za bezcen przejmować prywatnym firmom cenne grunty.
Żeby przyciągnąć biznesmenów Fundacja Rozwoju Gminy Kleszczów przygotowała dla nich wyjątkowo atrakcyjną propozycję. Sprzedawała działki niemal po bardzo atrakcyjnej kwocie, bo za 1/10 ich rzeczywistej wartości. W zamian inwestor musiał się zobowiązać, że na zakupionym gruncie zbuduje i uruchomi zakład, w którym będą mogli znaleźć pracę mieszkańcy gminy. Żeby nie dopuścić do nadużyć w umowach zastrzeżono, że jeśli inwestor takiego zakładu w określonym czasie nie zbuduje, będzie musiał odsprzedać ziemię, po takiej samej cenie, za jaką ją kupił.
W latach 1997-2013 Fundacja podpisała 41 takich umów. Jak wynika z kontroli przeprowadzonej przez NIK na 21 sprzedanych na preferencyjnych warunkach działkach nie powstało nic. Mimo to grunty nie wróciły do gminy. /Czytaj więcej na ten temat/
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: www.kleszczow.com | Robert Jędrzejczyk