"Była miłość jak z bajki, a potem morderstwo jak z najgorszego horroru"

Oskarżonemu grozi dożywocie
Oskarżonemu grozi dożywocie
Źródło: TVN24 Łódź

Opiekował się ciężko chorą żoną. - Dopóki nie pił, to był z niego złoty człowiek - mówią bliscy Dariusza Ch. W listopadzie zeszłego roku wypił. - Wpadłem w jakiś szał. Zadawałem ciosy pięścią - zeznał oskarżony. Dziś ruszył jego proces, odpowiada za zabójstwo żony.

Oskarżony i jego późniejsza ofiara wielokrotnie się przeprowadzali.

- W końcu kupili domek pod Kutnem. Jak go zobaczyłam, to pomyślałam, że to miejsce jak z horroru. I faktycznie horror się wydarzył - mówią przed salą członkowie rodziny.

Dom stoi wśród pól. Do najbliższych zabudować było kilkaset metrów. Nikt nie mógł słyszeć, co działo się w nocy z 29 na 30 listopada.

A to, przez co przed śmiercią musiała przejść 52-letnia Beata, to koszmar. W czasie sekcji jej zwłok okazało się, że miała złamane wszystkie żebra. Oprawca doprowadził też do pęknięcia wątroby oraz kreski jelita cienkiego.

W dniu, w którym zmarła, jej mąż zadzwonił na numer alarmowy 112. Dyżurnemu powiedział, że żona "chyba nie żyje". Został przełączony na pogotowie.

- Narozrabiałem. Żonę zabiłem - mówił dyżurnemu.

- Jak to pan zabił? - zapytał dyżurny. - No, zimna już jest - wyjaśnił.

To nagranie zostało zabezpieczone przez śledczych i będzie ważnym dowodem w procesie, który właśnie rozpoczął się w łódzkim sądzie okręgowym.

Bo oskarżony niedługo po zatrzymaniu zmienił wersję: tłumaczył, że żona przewróciła się w łazience i uderzyła głową o umywalkę. Potem miała spaść z łóżka.

"Nie wiem, czemu tak powiedziałem dyspozytorowi. Chyba się wystraszyłem" - twierdził potem Ch. w czasie śledztwa.

"Dzióbnąłem parę razy"

Żona oskarżonego niemal nie chodziła. Po trzecim udarze była w pełni zależna od męża.

- Kochała go nad życie. A on kochał ją - mówiła przed sądem córka nieżyjącej kobiety.

Dariuszowi Ch. grozi dożywocie. Za zabójstwo i wieloletnie znęcanie się nad bliskimi.

- Był jej ratunkiem i zgubą. Była miłość jak z bajki. Z poświęceniem, bo przy żonie miał mnóstwo pracy. I jednocześnie, jak wypił, to się nad nią pastwił. A w końcu było morderstwo jak z najgorszego horroru - dodają bliscy oskarżonego.

Dariusz Ch. w sądzie chciał odpowiadać tylko na pytania swojego obrońcy. Wcześniej, w czasie śledztwa, mówił o tym, że przerastała go opieka nad chorą.

"Nie wytrzymywały mi nerwy. Dzióbnąłem ją cztery, pięć razy. W sensie uderzyłem pięścią w brzuch" - czytał zeznania oskarżonego przewodniczący składu sędziowskiego.

Dwie twarze kata

Dariusz Ch. utrzymywał rodzinę z prac dorywczych. Z żoną mieli dwóch synów i dwie córki. Ostatnio regularnie widywali tylko swoje najmłodsze, osiemnastoletnie dziecko. Kiedy syn wracał na weekendy z internatu.

Starsze dzieci, po tym jak się usamodzielniały, oddalały się od rodziców.

- Kiedy ojciec pił, to był innym człowiekiem. Zmieniał się w potwora. Dlatego chcieliśmy zacząć żyć swoim życiem - tłumaczą.

Najstarsza z córek tłumaczy, że nie mogła wybaczyć ojcu, że pije. Do matki miała z kolei pretensje o to, że nie chce zostawić męża.

- To było tak, że po naszym zgłoszeniu założona została niebieska karta. Ale mama potem ją wycofała - opowiada.

Dariusz Ch. twierdzi, że wydzwaniał do dzieci i prosił ich o pomoc. Ale one nie chciały mieć z pijącym ojcem do czynienia.

- Chodziłem na zakupy, kąpałem, ubierałem, karmiłem żonę. Nie było mi łatwo, ale kochałem swoją żonę - tłumaczył pytany przez obrońcę.

"Będzie tragedia"

Na rozpoczęcie procesu przyszła rodzina, która szybko podzieliła się na trzy obozy: rodzina oskarżonego, rodzina zabitej i dzieci pary. Wszyscy mają do siebie pretensje. Wzajemnie zarzucają sobie bierność i brak zainteresowania problemami pary.

Mieszkańcy niewielkiej wsi pod Kutnem podkreślają, że oskarżony dał się poznać jako wzorowy mąż.

- Widać było, że chce dla żony jak najlepiej. To wszystko stało się w sposób niespodziewany - mówi miejscowy proboszcz.

- W tamtym roku zebrało mu się na rozmowę, bo na ogół był milczący. Powiedział, że u niego w domu będzie tragedia, bo on nie ma już siły tego wszystkiego ciągnąć. Odpowiedziałam, żeby nie gadał głupot. Bo przecież pomożemy - tłumaczy znajoma rodziny.

Kilka tygodni przed dramatem w zachowaniu Darka i Beaty coś się zmieniło. Przestali przychodzić do lubianej sąsiadki.

- Zadzwoniłam, żeby pomógł nam przyczepę wciągnąć. Odmówił bez powodu - wspomina.

Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź

Czytaj także: