- To gigantyczny sukces - tak o rekordowej popularności roweru publicznego mówili urzędnicy w Łodzi. Dlaczego zatem żadna z firm nie chce dłużej prowadzić tego systemu? - Bo w Polsce się to średnio opłaca. Zysk z reklam na rowerach jest niewielki, a miasta zabierają pieniądze od użytkowników systemu - mówi Hubert Barański, społecznik.
Zarząd Dróg i Transportu - już po raz drugi - ogłasza początek przetargu na firmę, która ma prowadzić system roweru publicznego w Łodzi. Pierwsze podejście - z października zeszłego roku - zakończyło się fiaskiem, bo... nie było chętnych do podjęcia się zadania.
Jeżeli tym razem udałoby się kogoś wybrać, to rowery miejskie na nowo będą dostępne dopiero latem.
Problem ze znalezieniem chętnych na dostarczenie rowerów i odpowiedniego zaplecza jest o tyle zaskakujące, że dotychczasowy system bił w Łodzi rekordy popularności.
W 2016 roku Łódzki Rower Publiczny zanotował najlepszy debiut w historii samoobsługowych systemów rowerowych w Polsce. Był drugim największym - ustępując tylko dwukrotnie ludniejszej Warszawie - systemem tego typu w kraju.
Bez motywacji
Skoro jest tak dobrze, to czemu nikt nie chce prowadzić systemu? Hubert Barański, społecznik z fundacji Fenomen Normalne Miasto mówi, że chodzi między innymi o to, jak dzielone są pieniądze.
- Ile korzyści ma firma obsługująca rower miejski z dużej liczby wypożyczeń? Zero, bo pieniądze od użytkowników nie idą do firmy, tylko do kasy miasta. Na operatora spadają tylko koszty. Tym większe, im więcej wypożyczeń - mówi Barański.
Najwięcej kosztuje tak zwane relokowanie rowerów - przewożenie ich ze stacji, gdzie jest ich za dużo tam, gdzie jest ich mało. Do tego dochodzą koszty związane z serwisowaniem rowerów i całej niezbędnej infrastruktury.
- Dochodzi do tego, że - chociaż brzmi to paradoksalnie - popularność rowerów miejskich może tylko odstraszać potencjalnych operatorów - mówi Barański.
Ten problem dostrzegli też łódzcy urzędnicy, którzy - przy drugim podejściu do znalezienia operatora - zmienili kluczowe zapisy na takie, dzięki którym firma odpowiedzialna za działanie systemu wypożyczeń będzie dostawała pieniądze. Wcześniej na podobny ruch zdecydowali się urzędnicy we Wrocławiu.
- Ma to być motywacją dla operatora do robienia wszystkiego, co w jego mocy, żeby system działał sprawnie i był popularny - mówi Andrzejewski.
Wcześniej operator dostawał tyle pieniędzy, ile zaoferował podczas przetargu. I tak, za poprzednią edycję roweru publicznego magistrat zapłacił około 15 milionów złotych. Firma Nextbike mogła zarabiać dodatkowo sprzedając powierzchnię reklamową na rowerach.
Urzędnicy i ich tempo
W tym, że wiosną roweru miejskiego w Łodzi nie będzie jest też - zdaniem Huberta Barańskiego - sporo winy urzędników.
- Warszawscy urzędnicy potrzebują nowego podmiotu odpowiedzialnego za rower publiczny w przyszłym roku. Dlatego już od dwóch lat trwają prace związane z jego wskazaniem - mówi.
W Łodzi natomiast czekano do ostatniej chwili. Prezydent Hanna Zdanowska wiosną 2019 roku zapowiadała, że przetarg zostanie rozpisany w lipcu. Ostatecznie udało się to dopiero w październiku. Dlaczego?
- Chcieliśmy bardzo dokładnie przygotować ofertę. Tak, żeby nikt nam nie zarzucił nieprawidłowości - mówi Tomasz Andrzejewski z Zarządu Dróg i Transportu w Łodzi.
Po ogłoszeniu przetargu, do magistratu napłynęło ponad sto zapytań ofertowych.
- Odpowiedzi zajęły sporo czasu. Nie spodziewaliśmy się, że ostatecznie nikt nie przystąpi do przetargu - tłumaczy Andzejewski.
Hubert Barański przypomina, że wyłonienie zwycięzcy przetargu w poprzedniej edycji roweru publicznego trwało blisko osiem miesięcy.
- Dlaczego nikt nie wziął na to poprawki? Nie potrafię tego zrozumieć. Znamienne jest to, że tym razem magistrat już nie zaprosił strony społecznej do pracy nad systemem roweru publicznego. Przykre - komentuje Barański.
Hamowanie w innych miastach
Łódzcy urzędnicy tłumaczą, że na problemy z wyłonieniem nowej firmy nałożyła się trudna sytuacja firm oferujących systemy rowerów publicznych.
- Borykają się one z trudnościami finansowymi i logistycznymi. Przykładem jest Gdańsk, który wypowiedział umowę, Kraków w którym firma zrezygnowała z działalności, czy Poznań w którym nałożono duże kary finansowe - mówi Tomasz Andrzejewski z Zarządu Dróg i Transportu w Łodzi.
Firmy wpadają w tarapaty, bo jak ocenia Barański, w Polsce nie mogą zarabiać tak, jak robią to firmy w innych krajach.
- Wartość przestrzeni reklamowych na rowerach w Polsce jest nieporówynywalnie niższa, niż na przykład we Francji. Dlaczego? Chodzi o dostępność powierzchni, która może być pokryta reklamami. W całym Paryżu jest około dwóch tysięcy billboardów, w Warszawie około dwustu tysięcy. Nadmierna podaż redukuje ceny - mówi Barański.
Dodaje, że to nie jest przypadek, że do Polski nie wchodzą największe firmy zajmujące się prowadzeniem systemów rowerowych.
- Są de facto pozbawione możliwości zarabiania na siebie. Kruchość systemu widać właśnie teraz, kiedy już opadła radość z tego, że wreszcie doczekaliśmy się systemów wypożyczania rowerów - kończy rozmówca tvn24.pl.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Urząd Miasta Łodzi