Przed łódzkim sądem okręgowym zakończył się proces Grzegorza Łuczaka, oskarżonego o udział w grupie przestępczej odpowiedzialnej za kradzież blisko ośmiu milionów złotych w Swarzędzu (woj. wielkopolskie). Członkowie tej grupy - w tym fałszywy konwojent - są już prawomocnie skazani, niektórzy wyszli na wolność.
Grzegorz Łuczak (zgodził się na pokazywanie wizerunku i podawanie danych osobowych) w 2015 roku był wiceprezesem firmy ochroniarskiej Servo. Zniknął we wrześniu 2015 roku, dwa miesiące po kradzieży . Ukrywał się na tyle skutecznie, że wiele osób badających sprawę poważnie brało pod uwagę, że nie żyje. Niektórzy policjanci zajmujący się sprawą zaczęli nazywać go "duchem".
Prokurator: kara musi być surowa
Łuczak został zatrzymany w 2017 roku na Ukrainie. Oskarżono go o "udział w zorganizowanej grupie przestępczej mającej na celu popełnienie przestępstwa przywłaszczenia w dniu 10 lipca 2015 r. w Swarzędzu, wspólnie i w porozumieniu z czterema innymi osobami, pieniędzy w kwocie 7 mln 700 tys. zł, stanowiących mienie znacznej wartości oraz innego mienia na szkodę banku PKO BP".
W poniedziałek na sali rozpraw sąd wysłuchał mów końcowych. Autor aktu oskarżenia, prokurator Łukasz Biela domagał się siedmiu lat więzienia dla Łuczaka. Wskazywał, że "wyrok musi być surowy i sprawiedliwy". W swoim finalnym wystąpieniu przed Sądem Okręgowym w Łodzi podkreślał, że do ustalenia prawdziwej roli byłego wiceprezesa "Servo" przyczyniły się zeznania innego ze skazanych, Adama K.
- To on wskazał rolę Grzegorza Łuczaka, wskazał go jako pomysłodawcę kradzieży. To oni dwaj zostali nagrani przez monitoring w łódzkim sklepie, kiedy kupowali telefony, które potem wykorzystano w czasie akcji – mówił Biela.
Wskazywał, że Łuczak ukrywał się za granicą. Po tym, jak wpadł, składał - w opinii prokuratora - wyjaśnienia pasujące do ustaleń ujawnionych publicznie podczas procesu jego kompanów.
- Wyjaśnienia były złożone w momencie, kiedy w gąszcz nieprawdy wmieszane zostały prawdziwe aspekty. Gdyby Łuczak wpadł wcześniej, jego tłumaczenia wyglądałyby zupełnie inaczej – mówił prokurator.
Obrońca: tylko jeden człowiek obciążał rzekomego "architekta"
Mecenas Jarosław Masłowski, obrońca Łuczaka wskazywał z kolei, że jego rola jako obrońcy jest "niewykonalna". Dlaczego? Bo, jak tłumaczył prawnik w mowie końcowej, narracja prokuratury została oparta o wiedzę pozyskaną przez prokuraturę od Adama K., który już - jako osoba współpracująca ze śledczymi - wyszedł zza krat.
- Obrona na żadnym etapie nie mogła sprawdzić niczego, co dotyczyło tego człowieka. A mówimy o człowieku, którego wyjaśnienia są sprzeczne z tym, co o przebiegu zdarzenia i roli poszczególnych uczestników mówili pozostali członkowie grupy – mówił mec. Masłowski.
Przypominał, że tylko wspomniany Adam K. mówił o jakimkolwiek udziale Grzegorza Łuczaka w przestępstwie.
- Nie potwierdzono udziału mojego klienta w przestępstwie inaczej, niż cytując zeznania innego oskarżonego. Procedura jest jednak taka, że tylko kategoryczne dowody dają podstawy do sprawiedliwego wyroku – mówił mecenas.
"Prokuratorska klęska"
Mecenas Maciej Trociński, pełnomocnik okradzionej firmy ochroniarskiej "Servo" przyłączył się do stanowiska prokuratury. Zaznaczył, że kradzież doprowadziła do tarapatów firmę ochroniarską i odbiła się na życiu wielu jej pracowników.
Jarosław Kur, prezes okradzionej firmy przypominał z kolei, że chociaż od kradzieży minęło sześć lat, to śledczy do tej pory nie odzyskali skradzionych pieniędzy (zabezpieczono ledwie około 300 tysięcy).
Kur bardzo krytycznie ocenia zaangażowanie prokuratury. Wskazuje, że była bierna: jego zdaniem zadowoliła się wersją składaną przez Adama K. i ignorowała wszystkie aspekty, które do tej wersji nie pasowały.
- Do zatrzymań w znacznej mierze przyczyniliśmy się sami. Prokuratura nie zrobiła nic, żeby zabezpieczyć skradzione środki. Była głucha na mnóstwo zgłaszanych przez nas wątków. Ta sprawa to jest klęska prokuratury i - przy okazji - wszystkich pracowników firmy, którą reprezentuję – zaznaczył Kur.
Wyrok w tej sprawie zostanie odczytany 24 czerwca.
Proces w Łodzi
Akt oskarżenia w tej sprawie pierwotnie był skierowany przez śledczych do Sądu Okręgowego w Poznaniu. Tamtejsi sędziowie złożyli jednak wniosek o przekazanie sprawy do Łodzi. Sąd Apelacyjny w Poznaniu przychylił się do tego stanowiska.
Rzeczniczka Sądu Apelacyjnego w Poznaniu sędzia Elżbieta Fijałkowska tłumaczyła, że "na taką decyzję miała wpływ ekonomika procesowa". - Z 24 świadków, zawnioskowanych do bezpośredniego przesłuchania w sądzie, 21 zamieszkuje na terenie województwa łódzkiego – podkreśliła.
Postępowanie w sprawie skoku stulecia prowadziła Prokuratura Okręgowa w Poznaniu, która już w sierpniu 2016 roku skierowała (także początkowo do Sądu Okręgowego w Poznaniu) akt oskarżenia przeciwko sześciu osobom biorącym udział w tym przestępstwie. Ponieważ Grzegorz Łuczak ukrywał się, jego sprawa została wyłączona do odrębnego postępowania.
Skazani
Prawomocnie skazane za skok z 2015 roku jest sześć osób. Cztery z nich za udział w zorganizowanej grupie przestępczej i przywłaszczenie mienia o znacznej wartości. Byli to Dariusz D. i Adam K., u którego miało dojść do podziału łupu, Marek K., który miał brać udział w opracowaniu planu napadu i ubezpieczać przewożenie pieniędzy, oraz konwojent Krzysztof W.
Ten ostatni, przygotowując się do akcji, zmienił wygląd: ogolił głowę i zapuścił brodę, zażywał też środki, które sprawiły, że przybrał na wadze. Zatrudniając się w firmie ochroniarskiej, podał fałszywe dane osobowe. Dwie pozostałe osoby, tj. Agnieszka K. i Wojciech M., miały pomagać w ukryciu zrabowanych pieniędzy i wpłacić na założone konto w jednym z banków 250 tys. zł. Pieniądze miał im dać Adam K.
Wyrok w tej sprawie Sąd Okręgowy w Łodzi wydał w lipcu 2017 roku. Uznał oskarżonych za winnych przywłaszczenia ostatecznie ponad 7,7 mln zł i skazał b. konwojenta Krzysztofa W. na 8 lat i 2 miesiące więzienia, Marka K. na 7 lat pozbawienia wolności, Adama K. na 6 lat i 2 miesięcy więzienia, a Dariusza D. – na 6 lat pozbawienia wolności. Oskarżeni ukarani zostali również m.in. grzywnami w wysokości od 5 do 15 tys. zł. Sąd nakazał im także solidarnie naprawić szkodę. Wyrok w tej sprawie jest już prawomocny.
Adam K. i Dariusz D. w tym roku opuścili celę po odsiedzeniu 3,5 roku więzienia. Dlaczego? Bo Sąd Najwyższy uwzględnił kasację obrony, która wskazywała, że skazani - jako osoby współpracujące ze śledczymi - powinny mieć orzeczone nadzwyczajne złagodzenie kary.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Policja w Poznaniu