Partner wydanialogotyp Audi

logotyp tvn24

MAGAZYN TVN24

Lista tematów

  • 1
    Małgorzata Goślińska "Ktoś powinien iść siedzieć za to, że ona nie poszła siedzieć". Skazana za pedofilię znika z afisza
  • 2
    Andrzej Morozowski Zdjęcie z Wałęsą miał tylko Jarosław
  • 3
    Małgorzata Solecka Chcemy wzorować się na Brytyjczykach i Szwedach. A może spojrzeć na Czechów?
  • 4
    Bartosz Żurawicz Dwie twarze ducha. Superprzestępca czy ofiara?
  • 5
    Maciej Kucharczyk Atomowa Rozgwiazda w kosmosie. Efekt przeraził wojskowych i naukowców
  • 6
    Justyna Kobus Alkohol, antysemityzm, przemoc. Skruszony grzesznik powraca do Hollywood
logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Małgorzata Goślińska

"Ktoś powinien iść siedzieć za to, że ona nie poszła siedzieć". Skazana za pedofilię znika z afisza

Zobacz

Tytuł: Magazyn-Okladka---OLGA-W.png

Andrzej Morozowski

ZobaczZdjęcie z Wałęsą miał tylko Jarosław

Czytaj artykuł

Małgorzata Solecka

ZobaczChcemy wzorować się na Brytyjczykach i Szwedach. A może spojrzeć na Czechów?

Czytaj artykuł

Bartosz Żurawicz

ZobaczDwie twarze ducha. Superprzestępca czy ofiara?

Czytaj artykuł

Tytuł: Kim jest Krzysztof W., fałszywy konwojent? Źródło: TVN24 Łódź

Podziel się

Jest oskarżony o to, że w spektakularny sposób ukradł 8 milionów złotych. Miesiącami był nieuchwytny. Wszyscy w Polsce widzieli jego twarz, wielu zastanawiało się, kim jest. Dziś już to wiemy. Dotarliśmy do poruszającej wersji superskoku sprzed półtora roku. Opowiada ją człowiek, który miesiącami perfekcyjnie zwodził innych i gdyby nie wspólnicy, dalej byłyby na wolności. - Chciałbym powiedzieć więcej o sobie, to ważne dla sprawy - mówi Krzysztof W. Co ma do powiedzenia? Oto skok stulecia jego oczami.

I. TO DZIŚ


Krzysztof W. zeznał:

Zadzwonił do mnie Adam K. Powiedział, że to dziś.

- Nie jesteś kierowcą? - zapytał mnie Adam. - Spoko, ja to załatwię. Powiedz, że cię boli noga. Potem jeszcze zadzwonię.

Adam mówił, żebym pamiętał po sobie posprzątać. Miałem zabrać wszystkie swoje rzeczy. Miałem ze sobą proszek do wycierania śladów.

- Ile jest toreb? - pytał mnie Adam.


- Sporo, ale część jest pustych - powiedziałem.


- Dobra, robimy to - powiedział Adam i się rozłączył.

Zeznania Krzysztofa W.

Wrzuciłem swoje ciuchy do torby, potem szafkę spryskałem dezodorantem i wytarłem wszystko papierem. Na koniec poszedł proszek od Adama. Pamiętałem dobrze jego słowa. Mówił, że wie, jak będą po skoku wyglądały czynności kryminalne i czego będą szukać, jak już będę ścigany. "Rób, co mówię, a będzie ok" - mówił Adam. Więc robiłem...

Jak już byłem gotowy, to poszedłem do chłopaków, z którymi miałem jeździć w konwoju. Zapytałem, czy możemy się zamienić tylko na dzisiaj, bo będę miał problem z chodzeniem. Oni odesłali mnie do kierownika. Ten się zgodził. Pierwszy raz usiadłem za kierownicą bankowozu.

Po godz. 11 powiedziałem chłopakom z ochrony, że muszę iść się załatwić. Zjechałem na stację benzynową. W kabinie wyciągnąłem telefon, który miałem na akcję.

- Ile jest toreb? - pytał mnie Adam.

- Sporo, ale część jest pustych - powiedziałem.

- Dobra, robimy to - powiedział Adam i się rozłączył.

Ustalenia śledztwa:

Krytycznego dnia oskarżony Krzysztof W. usiadł za kierownicą bankowozu. Wcześniej do jego zadań nie należało kierowanie pojazdami. 10 lipca poprosił o zamianę, tłumacząc ją rzekomą kontuzją nogi.

Oskarżony przed wyjazdem zadbał o to, aby nie zostawić śladów. Po dokonaniu kradzieży nie udało się ustalić, jakie ma odciski palców. Nie można było również zabezpieczyć śladów biologicznych.

Sprawcy przestępstwa wybrali termin, który dawał im największe szanse na duży łup. Oskarżony Krzysztof W. kontaktował się tuż przed kradzieżą za pomocą telefonu, który dostarczył mu inny członek zorganizowanej grupy przestępczej - były policjant Adam K.

Czterech oskarżonych i jeden wielki nieobecny / Wideo: TVN24 Łódź


II. ADRENALINA


Krzysztof W. zeznał:

Podjechaliśmy pod bankomat w Swarzędzu. Konwojenci wysiedli, żeby napełnić bankomat. Wtedy zobaczyłem, że na parkingu stoi czerwony samochód. Adam mi wcześniej mówił, że mam za nim jechać.

Kiedy konwojenci zniknęli w budynku, uruchomiłem zagłuszasz GPS. Adam mówił, że jak zapalą się na nim kontrolki, to znaczy, że już mnie nie ma na mapach.

Odpaliłem samochód i ruszyłem za czerwonym samochodem. Kto był kierowcą? Nie wiem, nie znałem tego człowieka. Ale Adam mówił, żebym za dużo nie myślał. Więc robiłem swoje...

Przejechaliśmy kilkaset metrów. Samochód skręcił w prawo - w las. Szybko nawrócił, żeby być przodem do wyjazdu. Zaparkowałem obok, zaczęliśmy przerzucać kasety z pieniędzmi. To wszystko działo się niedaleko ruchliwej drogi. Bałem się, że ktoś nas zauważy, ale robiłem swoje.

Nawet nie wiem, jak to się stało, że ostatecznie nie przerzuciliśmy wszystkich worków z pieniędzmi. Chyba przez nerwy nie spojrzałem do środka...

Zanim odjechaliśmy, zabrałem do czerwonego samochodu mój hełm i kamizelkę kuloodporną. Potem zacząłem czyścić wnętrze bankowozu chlorem. To trwało kilka minut.

W końcu ruszyliśmy. Przejechaliśmy kilkaset metrów. Byłem strasznie zdenerwowany. Nagle zobaczyłem, że mam na sobie broń z magazynkiem. Przypomniałem sobie słowa Adama, który mówił, że "jak znowu coś spieprzę", to nie dostanę swojej doli. A on mi kazał zostawić broń w bankowozie...

- Zawracaj - powiedziałem do kierowcy.

On odpowiedział, że chyba zwariowałem.

- Zawracaj, mam na sobie broń. Jak jej nie zostawię - krzyknąłem.

Wtedy ten człowiek nawrócił, ja szybko wrzuciłem broń do bankowozu i pojechaliśmy dalej.

Ustalenia śledztwa:

Sprawca odjechał bankowozem spod banku w Swarzędzu. Miał ze sobą urządzenie dzięki któremu pojazd nie mógł zostać namierzony za pomocą systemu GPS. Krzysztof W. był pilotowany przez Dariusza D., który potem pomógł mu przerzucić pieniądze.

Dariusz D. został zwerbowany do tego zadania przez jednego z autorów pomysłu na przestępstwo, Marka K.

Krzysztof W. wyczyścił wnętrze bankowozu chlorem. Pojazd znaleziono na leśnym parkingu. W porzuconym bankowozie zabezpieczono część pieniędzy, która była tego dnia przewożona. Sprawcy odjechali w kierunku Łodzi.

 

III. CISZA


Krzysztof W. zeznał:

Kierowca zadzwonił do kogoś, chyba do Adama. Mówił, że jedziemy. Potem się rozłączył i mówił, żeby jak najszybciej rozebrać telefon i wyrzucić kartę SIM. Potem szybko przesiadłem się do samochodu Marka. Czekał w srebrnym samochodzie zaparkowanym przy lesie.

- Dawaj, przesiadaj się. Kładź na tylnym siedzeniu i przykryj się kocem - mówił szybko Marek.

Szybko ruszyliśmy. Marek mi powiedział, żebym darł wszystkie lewe dokumenty, które miałem ze sobą.

Jechaliśmy. W końcu zatrzymaliśmy się gdzieś w Lutomiersku. Marek wyskoczył z samochodu i gdzieś zniknął. Mi kazał się nie podnosić spod koca. Po pewnym czasie wrócił i powiedział, że mnie odwiezie. Ja go zapytałem, kiedy dostanę obiecane pieniądze. A on na to, że "jest za gorąco na razie" i mamy "przeje***e".

Zeznania Krzysztofa W.

- Tylko nie wyrzucaj karty bankomatowej i karty od broni. Jak wpadnę, to ja się wszystkiego mogę wyprzeć, ale ty będziesz miał przej***ne! - opowiadał.

Jechaliśmy. W końcu zatrzymaliśmy się gdzieś w Lutomiersku. Marek wyskoczył z samochodu i gdzieś zniknął. Mi kazał się nie podnosić spod koca. Po pewnym czasie wrócił i powiedział, że mnie odwiezie. Ja go zapytałem, kiedy dostanę obiecane pieniądze. A on na to, że "jest za gorąco na razie" i mamy "przeje***e".

- Policja już wie, jest obława. Potem do tego wrócimy, Adam przywiezie ci gotówkę, jak się trochę uspokoi - powiedział mi.

Wróciłem do domu, od razu poszedłem pod prysznic i zgoliłem brodę.

Po jakimś czasie przyjechał do mnie Adam i dał mi moje rzeczy. Powiedział, żebym je spalił.

- Dobra, a teraz ty oddaj moje rzeczy. Daj czerwoną książeczkę od broni - powiedział.

- W tych nerwach ją zniszczyłem, jak uciekaliśmy - przyznałem.

- Jak się nie znajdzie, to nie dostaniesz pieniędzy! Książeczka ma się znaleźć - krzyczał Adam.

(...)

Nigdy nie dostałem żadnych pieniędzy.

Wciąż miałem długi, a komornik nie dawał mi spokoju. Wtedy z żoną sprzedaliśmy działkę. Spłaciłem część należności. Potem chciałem po tym wszystkim zrobić coś dla rodziny. Dla mojej żony i dwóch synów. Najpierw pojechaliśmy nad morze. Potem ze starszym synem pojechałem na krótką podróż po Europie. Byliśmy w Berlinie i Paryżu. Potem na camping do Chorwacji.

Jak wróciliśmy, to bałem się, że to się wszystko wyda. Że - chociaż nic z tego nie miałem - trafię na długie lata do więzienia...

Ustalenia śledztwa:

Po kradzieży sprawcy pojechali do domu Adama K. w Lutomiersku niedaleko Łodzi. Tam doszło do podziału pieniędzy. Oskarżony Adam K. miał ze sobą maszynkę do liczenia pieniędzy. Łup - według zeznań wszystkich oskarżonych za wyjątkiem Krzysztofa W. - został podzielony na cztery części: Adama K., Grzegorza Łuczaka, Marka K. i fałszywego konwojenta.

Adam K. twierdzi, że zostawił dla siebie 250 tys. złotych. Resztę zakopał razem z częścią Grzegorza Łuczaka (jest ciągle poszukiwany, dlatego podajemy jego nazwisko) na działce jednego z sąsiadów w Lutomiersku. Potem pieniądze miały zostać przez kogoś wykopane. Pozostała kwota została wpłacona przez teścia Adama K. do jednego z banków. Między innymi w ten sposób udało się go jednoznacznie powiązać z kradzieżą.

Marek K. twierdzi, że wydał swoją część. To z "jego" pieniędzy zapłatę za udział w kradzieży dostał Dariusz D. Otrzymał 100 tys. złotych. W swoich zeznaniach twierdził on, że przy podziale pieniędzy z pewnością był Krzysztof W.

Adam K. został zatrzymany jako pierwszy z twórców skoku. Do ujęcia Krzysztofa W. doszło po tym, jak Adam K. zdecydował się na współpracę ze śledczymi. Fałszywy konwojent do lutego 2016 roku przebywał w domu jednorodzinnym, gdzie mieszkał z rodziną. Był zaskoczony obecnością policjantów, przy zatrzymaniu nie stawiał oporu.

 

IV. KIM JESTEM


Krzysztof W. zeznał:

Chciałbym powiedzieć więcej o sobie. To ważne dla sprawy.

Po skończeniu szkoły poszedłem do praktyki zawodowej w sklepie odzieżowym. W domu brakowało pieniędzy. Siostra mieszkała w internacie. Dzięki temu, że zarabiałem, mogłem im pomagać. Po zdaniu technikum zostałem mistrzem. Pracowałem najpierw w zakładach prywatnych, a potem założyłem swój własny zakład. Założyłem go ze swoją żoną, Grażyną.

Ona była po ASP. Uzupełnialiśmy się doskonale. Ona projektowała, ja – jako krawiec – szyłem.

Urodził nam się syn, Maksymilian. Wszystko się dobrze układało. Mogliśmy sobie pozwolić na normalne życie – na wakacje nad morzem, ferie w górach. Pieniędzy nie brakowało, mogłem sobie pozwolić na hobby. Zostałem myśliwym, tam poznałem Krzysztofa W. Miał on potężną firmę. Poprosił mnie o wzięcie kredytu w banku. Powiedział, żebym się nie martwił, bo chodzi tylko o to, żeby mogli na czas kupić kwiaty do swojej firmy. Nawet spisaliśmy specjalne oświadczenie. Wziąłem kredyt, a on miał go spłacać. Był 2008 rok.

W 2013 roku do mojego domu zapukali komornicy. Dowiedziałem się, że mam spłacić kredyt sprzed lat, który wziąłem dla Krzysztofa W. Okazało się, że oni go w ogóle nie spłacali. Do tego wszystkiego doszły odsetki – około 90 tys. złotych.

Zeznania Krzysztofa W.

W 2012 roku nasza firma zaczęła upadać. Niszczył nas towar z Chin. Nie byliśmy w stanie z nimi konkurować. Już po zakupie materiałów moje koszty były wyższe, niż gotowych wyrobów z Azji. Po roku zamknęliśmy firmę i zarejestrowaliśmy się jako bezrobotni. W 2013 roku do mojego domu zapukali komornicy. Dowiedziałem się, że mam spłacić kredyt sprzed lat, który wziąłem dla Krzysztofa W. Okazało się, że oni go w ogóle nie spłacali. Do tego wszystkiego doszły odsetki – około 90 tys. złotych.

Komornik zajął nasze samochody. Brakowało nam na wszystko. Przykro mi było, kiedy patrzyłem na młodszego syna, Oliwiera. Z nim już nigdzie nie mogliśmy jeździć. Nie było mnie stać nawet na to, żeby kupić mu zabawkę. Maksowi też było ciężko.

(notatka prokuratora: podejrzany zaczyna płakać)

Ustalenia śledztwa:

Oskarżony Krzysztof W. początkowo odmawiał składania zeznań. Twierdził, że boi się o bezpieczeństwo swojej żony i dwóch synów. Zaczął zeznawać w kwietniu 2016 roku. Treść jego zeznań pokryła się częściowo z wersją przedstawianą przez innych oskarżonych, którzy wcześniej zdecydowali się na współpracę z organami ścigania.

Skok wymyślił Adam K., Grzegorz Łuczak i Marek K. Dwaj pierwsi zatrudnieni byli w firmie ochroniarskiej. Marek K. zwerbował do przestępstwa Krzysztofa W.

 

V. ZNIKNĄ WSZYSTKIE PROBLEMY


Krzysztof W. zeznał:

Szukałem u kogoś pracy. Bezskutecznie. Z żoną próbowaliśmy szyć sukienki po kosztach i sprzedawać je w sieci. Miałem olbrzymi żal do siebie, że zniszczyłem życie swojej rodzinie. Wtedy w moim życiu pojawił się Marek K.

Znałem go od wielu lat. Jego żona przyjaźniła się z moją żoną. Marek powiedział, że coś wynajdzie. Po tygodniu znowu przyjechał i powiedział, że rozmawiał z właścicielem firmy ochroniarskiej. Mówił, że znikną wszystkie moje problemy. To brzmiało bardzo tajemniczo. On mówił, że jak już się zdecyduję, to nie będę miał odwrotu.

(...)

Minął grudzień, potem styczeń. Wtedy pojawił się Adam K. Wszyscy wiedzą, że u mnie nie działa dzwonek do drzwi. Trzeba mrugać długimi światłami w bramie i wtedy ktoś wychodzi.

Zaprosił mnie do samochodu. Powiedział, że wie o mnie wszystko i ma dla mnie propozycję. Szybki, prosty i bezpieczny sposób. Mówił, że mam pracować w jego firmie. I muszę powiedzieć „tak” albo „nie”.


Dodał, że jak się zgodzę to nie będzie już powrotu, bo „to zbyt poważna sprawa”. Po chwili namysłu powiedziałem „tak”.

Zeznania Krzysztofa W.

On o tym wiedział. Zaprosił mnie do samochodu. Powiedział, że wie o mnie wszystko i ma dla mnie propozycję. Szybki, prosty i bezpieczny sposób. Mówił, że mam pracować w jego firmie. I muszę powiedzieć "tak" albo "nie".

Dodał, że jak się zgodzę, to nie będzie już powrotu, bo "to zbyt poważna sprawa". Po chwili namysłu powiedziałem "tak".

Adam zaczął mi opowiadać. Mówił, że będę zatrudniony jako ochroniarz na obiekcie i w pewnym momencie wezmę pieniądze i przekaże je jemu. Adam mówił, że będę widoczny, więc muszę zmienić wygląd. Miał mi przywieźć dane człowieka, za którego będę się podawał. Tak, będzie jego zdjęcie. Moim zadaniem będzie upodobnienie się do niego.

Na początku mi powiedział, żebym zapuszczał brodę. Nic nie mówił o goleniu głowy.

Adam powiedział, że mam rzucić dotychczasową pracę. Zapytałem, za co będę utrzymywał rodzinę. A on mi na to, że będzie mi płacić 1500 złotych miesięcznie. Zapytałem, ile dostanę za udział w tym jego planie. Powiedział, że  dostanę 100 tys. Adam mówił, że to dużo, bo w zasadzie tylko pokażę twarz i tyle.

W lutym przestałem chodzić do pracy. Rodzinie powiedziałem, że dostałem zwolnienie lekarskie. Wtedy do żony powiedziałem, że chyba zapuszczę brodę. Ona na to: a zapuść sobie. Po pewnym czasie miałem już zarost. Adam pojawiał się u mnie regularnie. Pod koniec marca mi powiedział, że mam ogolić głowę. Zapytałem go, jak ja to wytłumaczę rodzinie. A on na to, że teraz wszyscy tak chodzą. I jak nie wierzę, to żeby sobie włączył telewizję. "Co drugi łysy z brodą" – mówił.

Ustalenia śledztwa:

Oskarżeni ukradli tożsamość istniejącej osoby. Na potrzeby przestępstwa przygotowali sfałszowane dokumenty. To na ich podstawie Krzysztof W. został zatrudniony w firmie ochroniarskiej. Zatrudnił go Grzegorz Łuczak, wiceprezes firmy ochroniarskiej. Do dziś nie został zatrzymany, jest poszukiwany listem gończym.

Oskarżony Krzysztof W. na potrzeby przestępstwa zaczął brać medykamenty, dzięki którym szybko przybierał na wadze. Zapuścił brodę, zgolił głowę, dodatkowo zaczął nosić okulary.

 

VI. PIENIĄDZE


Krzysztof W. zeznał:

Niedługo potem byłem już zatrudniony w firmie XXX [red.] Dostałem grafik i miałem pracować. Po jednym z dyżurów zapomniałem zostawić w pracy transpondera i wziąłem go do domu. Zadzwoniłem do Adama z telefonu, który mi dał. Powiedziałem, że chyba wszystko spieprzyłem. On mi na to: uspokój się ku***a.

Ja mu powiedziałem, że się jednak do tego nie nadaję. Adam mówił, żebym był spokojny. Że to potrwa jeszcze kilka dni i będzie po wszystkim.

Każdego ranka wyjeżdżałem z domu – niby do starej pracy. Potem się przebierałem w inne ciuchy i jechałem do pracy jako ochroniarz. Któregoś dnia na obiekcie widziałem moich znajomych. Byłem pewny, że mnie poznali. Wieczorem powiedziałem Adamowi, że rezygnuję. On mi powiedział, że w takim wypadku mam mu oddać 100 tys. złotych, które we mnie już zainwestował.

Zeznania Krzysztofa W.

Każdego ranka wyjeżdżałem z domu – niby do starej pracy. Potem się przebierałem w inne ciuchy i jechałem do pracy jako ochroniarz. Któregoś dnia na obiekcie widziałem moich znajomych. Byłem pewny, że mnie poznali. Wieczorem powiedziałem Adamowi, że rezygnuję. On mi powiedział, że w takim wypadku mam mu oddać 100 tys. złotych, które we mnie już zainwestował.

Powiedział, że następnego dnia dostanę telefon, że mam się przenieść do Poznania. Mam powiedzieć, że mam tam chorego ojca i tam mieszka moja narzeczona. Adam mówił, że to już końcówka i żebym wytrzymał.

Następnego dnia zadzwonili z firmy ochroniarskiej i powiedzieli, żebym przyszedł do biura. Tam był Robert N. Powiedział, że mogę iść do tej roboty w Poznaniu. Do końca tygodnia miałem być w Łodzi, a potem miałem jechać do Wielkopolski. Rodzinie powiedziałem, że jadę na szkolenie do Niemiec. Mówiłem, że będę się uczył obsługi wtryskarek…

W czwartek po majówce byłem w Poznaniu. Adam mówił mi, że będą mnie prowadziły trzy osoby. Ja mu na to, że nie poradzę sobie chyba z obsługą broni. On odpowiedział, że mam mówić o tym, że strzelałem do tej pory Waltherami, a tam są Cezetki. Adam dał mi 400 złotych na nocleg i zostawił w Poznaniu.

Mi żal było tych pieniędzy. Chciałem je zostawić dla rodziny, więc nocowałem w samochodzie.

***

Adam tłumaczył mi, że inni ochroniarze będą na mnie patrzeć jak na szpicla. Że niby przyjechałem z centrali na przeszpiegi. Ja za to miałem być cichy i smutny – bo mam chorego ojca. Plan był taki – miałem być kierowcą bankowozu. W pewnym momencie miałem po prostu odjechać… Ja na to, że to będzie trudne, bo policja przy pierwszej kontroli mnie nakryje… Adam na to mi powiedział, że ja tam nie jestem od myślenia.

Adam co chwilę przywoził mi nowe zestawy telefonów. W piątki wieczorami przywoził mnie do Łodzi. Leżałem na tylnej kanapie przykryty kocem albo kurtką. Adam się bał, że nagrają go jakieś kamery.

Ustalenia śledztwa:

Oskarżony Krzysztof W. przez kilka dni przebywał w hotelu w Poznaniu. Za pobyt zapłacił kartą Adam K. Potem grupa wynajęła lokal niedaleko poznańskiej siedziby firmy ochroniarskiej. Mężczyzna był regularnie transportowany przez oskarżonych z Poznania do Łodzi na weekend. Potem K. był przewożony do Poznania.

Fałszywy konwojent został przeniesiony pod pretekstem rzekomej choroby ojca. W Poznaniu zaczął pracować w maju 2015 roku.

Oskarżeni kontaktowali się za pomocą jednego modelu telefonu komórkowego. W czasie śledztwa ustalono, że urządzenia były kupowane przez Adama K. w jednym z łódzkim marketów. Jego identyfikację umożliwił fakt, że podczas płacenia podawał obsłudze imienną kartę stałego klienta. Podczas jednej z takich transakcji towarzyszył mu Grzegorz Łuczak.

 

VII. NA SMYCZY


Krzysztof W. zeznał:

Po weekendzie znowu zawiózł mnie do Poznania. Znowu leżałem na tylnej kanapie. Pytałem, ile to jeszcze potrwa. Słyszałem, że lada dzień się to wszystko skończy. Adam kazał mi patrzeć, gdzie są bankomaty. Wtedy pojechaliśmy do hotelu,  za który on zapłacił.  Jak chciałem od niego pieniędzy na życie, to mnie zapytał, czemu mi żona nie dała. Potem wyjął 50 złotych i mi dał. Powiedziałem, że chyba żartuje. A on, że jakby mi dawał więcej, to jeszcze by mi się spodobało i przestałbym być posłuszny. A mam być jak na smyczy.

Któregoś dnia jechałem bankowozem, ale jak zwykle nie jako kierowca. Mieliśmy stłuczkę. Byłem przerażony, zadzwoniłem do Adama. A on do mnie, żebym się uspokoił, bo nie siedziałem za kierownicą i nic nie widziałeś.

- A jak mnie zapytają o dowód? – zapytałem.

- Powiedz, że zapomniałeś. K**a, ile razy mam ci powtarzać, że poważni ludzie cię kryją – odpowiedział.

Po kilku dniach znowu doszło do wypadku bankowozu. Ktoś w nas wjechał. Znowu zadzwoniłem do Adama. On powiedział, że to załatwi. Jeszcze zanim przyjechała policja, na miejsce przyjechała inna furgonetka firmy ochroniarskiej i mnie zgarnęła. Wtedy uwierzyłem, że ci ludzie mogą wszystko.

Mijały kolejne dni. Już nie wytrzymywałem psychicznie, byłem wykończony ciągłym strachem. Znowu Adamowi powiedziałem, że rezygnuję, jak mnie przywoził na weekend do domu. Tym razem byłem nieugięty, powiedziałem, że to koniec.

Wieczorem przyjechał pod mój dom samochód. Mrugnął długimi światłami, więc wyszedłem do bramy. Samochód nagle odjechał. Z boku ktoś mnie uderzył w głowę. Zobaczyłem, że to ten łysy człowiek, który kiedyś razem z Adamem oglądał u mnie sukienki.

- Widzisz ochroniarzu, jak cię ściągnąłem? To samo mam zrobić z twoją żoną i dziećmi?! – zapytał.

Potem byłem kopany. Wróciłem do domu, udawałem, że wszystko jest OK. Niedługo potem rozmawiałem z Markiem K. On powiedział, że też się boi i że wdepnęliśmy w coś bardzo złego. W niedzielę przyjechał Adam, żeby mnie zawieźć do Poznania.

- Nie miej pretensji. Rozumiem twoją pozycję, ale ludzie, z którymi pracuję, nie akceptują słowa "nie" – powiedział mi Adam.

(dopisek prokuratora: podejrzany zaczyna płakać)

- Wytrzymaj jeszcze chwilę. Pospłacasz raty, kupisz coś żonie. Jeszcze trochę – mówił.

Znowu minęło kilka tygodni. Coś we mnie pękło. Poszedłem do szefa poznańskiego oddziału firmy i powiedziałem, że muszę odejść z pracy. Mówiłem, że znalazłem lepszą ofertę za granicą – w Anglii.

Mówiłem, że jestem wdzięczny za możliwość pracy. On był zdziwiony. Mówił, że szkoda.

Zadzwoniłem do Adama i powiedziałem, że już nie pracuję. On się wściekł. Wrzeszczał na mnie, pytał, czemu tego nie ustaliłem.

- Ciągle mnie okłamujesz. Oddam ci te 100 tys. Ja już nie mogę – powiedziałem.

Pomyślałem, że sprzedam działkę i spłacę Adama i skończy się ten koszmar. W czwartek 9 lipca jeszcze pracowałem. Wieczorem siedziałem w wynajętym przez Adama mieszkaniu, nie zamknąłem drzwi na klucz. Robiłem sobie herbatę, kiedy usłyszałem, że ktoś wchodzi do środka. Myślałem, że to właścicielka chciała się rozmówić ze mną w sprawie opłat. To był jednak znowu człowiek od Adama – chyba ten sam, co wtedy bił mnie pod domem. Uderzył mnie w twarz, potem złapał za czajnik, w którym gotowała się woda. Wylał mi wrzątek na rękę, zacząłem krzyczeć.

- Ty k***o, mam to zrobić twoim dzieciom? – pytał tamten.

Następnego dnia zadzwonił do mnie Adam. Powiedział, że to dziś...

Ustalenia śledztwa:

Zgromadzony materiał dowodowy nie wskazuje na to, żeby Krzysztof W. był ofiarą przemocy. Osoby, które z nim pracowały, również nie mówiły o tym, żeby miał jakiekolwiek obrażenia.

Nie ma też dowodów na to, żeby Krzysztof W. na którymkolwiek etapie przygotowania do kradzieży chciał się wycofać. Z zeznań świadków - m.in. kierownika poznańskiego oddziału firmy ochroniarskiej - wynika, że Krzysztof W. do końca był zadowolony z pracy.

Próba przedstawienia siebie jako ofiary jest linią obrony oskarżonego. Wersja ta nie znajduje potwierdzenia w dowodach.

 

***


- Wierzy mu pan? Gratuluję, jest pan kolejną ofiarą tego geniusza. Manipuluje ludźmi jak chce - mówili nam po rozprawie bliscy innych oskarżonych w tej sprawie.

Wiary Krzysztofowi W. nie daje też prokuratura, która chce mu udowodnić, że był tak samo ważnym i zdeterminowanym uczestnikiem kradzieży jak reszta zorganizowanej grupie przestępczej.

W to, że fałszywy konwojent był tylko narzędziem w rękach autorów planu, wątpią też policjanci, którzy go ścigali.

- Praca nad tą sprawą była bardzo "wkręcająca". Wiedzieliśmy, że mamy godnego przeciwnika, którego bardzo trudno będzie zaszachować. Tak nie działają ludzie, którzy są tylko marionetkami - opowiadają.

Fałszywemu konwojentowi Krzysztofowi W. grozi do 10 lat pozbawienia wolności. Taka sama kara grozi Adamowi K., Markowi K. i Dariuszowi D.

Podziel się
-
Zwiń

Maciej Kucharczyk

ZobaczAtomowa Rozgwiazda w kosmosie. Efekt przeraził wojskowych i naukowców

Czytaj artykuł

Tytuł: Test Starfish Prime. Efekty zaskoczyły wojskowych i naukowców

Justyna Kobus

ZobaczAlkohol, antysemityzm, przemoc. Skruszony grzesznik powraca do Hollywood

Czytaj artykuł
Poprzedni weekend 11-12.02.2017
2 tygodnie temu 04-05.02.2017
3 tygodnie temu 28-29.01.2017
4 tygodnie temu 21-22.01.2017
5 tygodni temu 14-15.01.2017
Zobacz wszystkie