Koronawirus u noworodków może objawiać się brakiem apetytu i nudnościami, gorączki czasami nie ma w ogóle. Nastoletni pacjenci często przy przyjęciu najpierw są załamani tym, że ich plany runęły w gruzach. Dopiero potem zaczynają się martwić o swoje zdrowie. Ekipa "Uwagi!" TVN odwiedziła jedyny w Małopolsce szpitalny oddział zakaźny, do którego trafiają dzieci i młodzież.
W Małopolsce jest tylko jeden oddział szpitalny, który leczy zakażone dzieci. Pod opieką lekarzy w Szpitalu im. Stefana Żeromskiego w Krakowie jest ich już 150. Lidia Stopyra jest lekarzem kierującym oddziałem chorób infekcyjnych i pediatrii w szpitalu im. Żeromskiego.
Reporterce "Uwagi!" TVN mówiła, że sześcioro dzieci ma pozytywny wynik testu na koronawirusa. Kilkanaścioro innych małych pacjentów ciągle na wynik czeka. - Jak tylko stan poprawia się na tyle, że dziecko nie musi przebywać w oddziale, to natychmiast dziecko wypisujemy. Niestety, nie jest tak, że jak ktoś ma wynik ujemny, to na pewno nie zaraża. Mamy kilku takich pacjentów, wobec których ciągle podejrzewamy zakażenie, mimo negatywnego wyniku testu - opowiada dr Stopyra.
Dodaje, że COVID-19 nie musi się objawiać gorączką, dusznościami i kaszlem:
- Niemowlęta często chorują w ten sposób, że przestają jeść. Jest to najpewniej związane z zaburzeniami węchu i smaku. Dość częstym objawem u dzieci są objawy z przewodu pokarmowego, czyli wymioty i biegunka. W przebiegu choroby dzieci się odwadniają - mówi lekarz.
Chorych przybywa
Na oddziale zakaźnym przebywają nie tylko zakażeni koronawirusem. Dzięki organizacji pracy szpitala, pacjenci są bezpieczni, a ryzyko rozniesienia wirusa jest minimalne. Podejrzani o zakażenie nie wchodzą wejściem głównym. Ich opiekunowie kontaktują się z oddziałem telefonicznie i dostają instrukcje, jak postępować.
- Pacjentów z podejrzeniem zakażenia przyjmujemy osobnym wejściem, prosto z parkingu. Nie ma możliwości, żeby w naszym szpitalu zetknęły się osoby z innymi chorobami. Jest bezpiecznie epidemiologicznie – przekonuje dr Stopyra.
- Zajmujemy się także rodzicami. Niekiedy zdarza się, że zostają przewiezieni do innego szpitala, ale jeśli zostają, to są także pod naszą opieką – dodaje Katarzyna Owczarczyk–Woźniczka, pielęgniarka oddziałowa.
Każdego dnia, na oddział zakaźny Szpitala im. S. Żeromskiego trafia kilkanaście kolejnych osób. Lekarze alarmują i przypominają o obowiązku noszenia maseczek i zachowania dystansu.
Oddzieleni
Córka pani Marii jest zakażona koronawirusem. Dziewczynka zakażenie przechodziła łagodnie, dlatego lekarze nie widzieli potrzeby hospitalizacji. Do szpitala im. Stefana Żeromskiego w Krakowie trafiła z mamą i młodszym bratem po kilku dniach, kiedy u niego pojawiły się niepokojące objawy i wysoka gorączka.
- Synek nie chce przyjmować żadnych leków doustnie. Nie było innego wyjścia, jak po prostu przyjechać na kroplówkę - opowiada pani Maria. - Podziw dla tych pań (z personelu - red.), które się nie boją po prostu - mówi łamiącym się głosem.
Przymusowa separacja od reszty rodziny sprawia, że pacjenci często mają trudności z adaptacją. Tak, jak pani Marta, która ze swoim czteromiesięcznym synem była na oddziale krakowskiego szpitala przez tydzień.
- Na początku był bardzo duży strach. Jak się okazało, że mam jechać do szpitala to, nie ukrywam, było bardzo źle. Bałam się, że w tej izolatce po prostu nie dam rady - mówi przez telefon.
Tak jak syn miała pozytywny wynik testu na koronawirusa. Bała się, że zaostrzą się u niej objawy i będzie oddzielona od syna. - Bałam się, że zostanie sam w izolatce. Że panie do niego będą wchodziły w tych kombinezonach i nikt go nawet nie przytuli. Że będzie tylko płakał, jadł i płakał - opowiada.
W krytycznym momencie - jak mówi - zadziałała potęga macierzyństwa: pani Marta poczuła się silniejsza. Dopiero kiedy jej syn poczuł się lepiej, sama dała sobie czas na regenerację.
- Jak mój Nataniel zaczął zdrowieć, to ja osłabłam. Przynajmniej on już miał taki etap, że musiał dużo spać. Razem odsypialiśmy to zakażenie - mówi.
Choroba, która "podobno nie istnieje”
Na krakowskim oddziale zakaźnym leczona jest też Julia, nastoletnia dziewczyna, która zmagała się z białaczką. Ponieważ jest w grupie ryzyka, unikała kontaktów ze światem zewnętrznym. Nie wiadomo, jak się zakaziła. Chora poprosiła o anonimowość. Boi się, że będzie "wyśmiewana w szkole". - Już wcześniej tego doświadczyłam, kiedy miałam cięższą chorobę - tłumaczy.
Młoda pacjentka apeluje: jeśli ktoś ma jakiekolwiek niepokojące objawy, niekoniecznie charakterystyczne dla koronawirusa, niech się skontaktuje z lekarzem. - Ja akurat miałam utratę smaku i węchu. Trzeba się zgłaszać, bo można zaszkodzić sobie i innym - mówi Julia.
Przekonuje, że dobrze znosi izolację od świata zewnętrznego - z bliskimi kontaktuje się przez internet. Opiekuje się nią też szpitalny psycholog.
- Młodzież, która do nas trafia, jest pełna nadziei, że to nie koronawirus. Są środowiska, gdzie jest cała teoria, że tego wirusa nie ma. I nagle dziecko otrzymuje wynik i widzi, że nie tylko wirus jest, ale też będzie musiało spędzić sporo czasu w szpitalu. Pojawia się obawa o swoje zdrowie - opowiada dr Lidia Stopyra.
Źródło: "Uwaga!" TVN/TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga! TVN