Policji brakuje rąk do pracy. Problem jest ogólnopolski, ale to łódzki komendant miejski napisał do szefów podległych komisariatów - albo znajdą rekrutów, albo będą mieli mniejsze szanse na premię. Policja informuje, że polecenie zostało już odwołane.
Pismo zostało wysłane 10 października. Nadawcą jest Komendant Miejski Policji w Łodzi, odbiorcą - komendanci ośmiu podległych mu komisariatów oraz naczelnik wydziału patrolowo-interwencyjnego.
Przełożony przypomina w piśmie podwładnym, że w łódzkiej policji jest 121 wakatów. I trzeba to szybko zmienić. Jak? Poprzez - jak pisze autor - "podjęcie efektywnych działań ukierunkowanych na pozyskiwanie kandydatów do służby".
Przełożony nie precyzuje przy tym, o jakie dokładnie działania mu chodzi. Jednocześnie zaznacza, że osobiście sprawdzi nadesłane przez podległych mu komendantów "harmonogramy działań doborowych".
W tym miejscu warto podkreślić, że komisariaty wśród swoich obowiązków - przynajmniej w teorii - nie powinny zajmować się rekrutowaniem policjantów.
- To zadanie należy do obowiązków Wydziału Kadr i Szkolenia Komendy Miejskiej Policji w Łodzi - informuje mł. insp. Joanna Kącka, rzecznik łódzkiej policji.
To jednak nie wynika z pisma komendanta miejskiego do podwładnych. Czytamy w nim tylko, że kadry "służą wszelką pomocą w zakresie działań doborowych". Przypomina też, że wydział kadr i szkolenia ma być poinformowany o wykazie osób, do których dotarli podwładni.
Przełożony zadbał też o odpowiednią motywację dla szefów podległych mu komisariatów. Dał bowiem jasno do zrozumienia, że nieskuteczne szukanie rąk do pracy odbije się na kieszeni policjantów:
"Stopień realizacji polecenia - dotyczącego efektywnego wykonywania działań ukierunkowanych na pozyskiwanie kandydatów - będzie stanowił jedno z ważniejszych kryteriów oceny Państwa pracy w IV kwartale 2017 roku".
- Policjanci, w tym komendanci komisariatów, otrzymują premię motywacyjną. Jest ona zależna od oceny pracy funkcjonariusza - tłumaczy Kącka.
"O krok za daleko"
Polecenie wywołało burzę wśród policjantów.
- To pismo jest dowodem na to, jak działa spychologia w policji. Komendant główny zauważa problem, trafia to do komendantów wojewódzkich. Ci żądają rozwiązań od podległych im komendantów miejskich. A ci zrzucają odpowiedzialność niżej. I tak po łapach zawsze najbardziej dostanie ten, który jest na dole i nie jest niczemu winien - komentuje Krzysztof Balcer, przewodniczący Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Policjantów w Łodzi.
Oburzenie było na tyle duże, że o kontrowersyjnym piśmie dowiedział się nadinsp. Jarosław Szymczyk, czyli Komendant Główny Policji. Rozmawialiśmy z jego rzecznikiem.
- Łódzki komendant posunął się w swoim piśmie o krok za daleko. Dlatego też otrzymał sugestię, aby wycofać polecenie - mówi mł. insp. Mariusz Ciarka z KGP.
Zadziałało.
- Polecenie zostało unieważnione przez komendanta miejskiego miesiąc po tym, jak zostało wydane - wyjaśnia mł. insp. Joanna Kącka.
Jednocześnie zaznacza, że łódzki komendant mógł mieć "dobre intencje". Problem był jednak z formą, w jaką je ubrał.
- Komendant wyjaśnił, że zależało mu na tym, aby policjanci uczestniczyli w kampanii informacyjnej i korzystali z możliwości, jakie dają im liczne spotkania z mieszkańcami, m.in. na uczelniach czy posiedzeniach rad osiedli. Wtedy mieli przekazywać informacje o trwającym doborze do służby. Nie chodziło tu w żaden sposób, na zrzucenie obowiązku rekrutowania w ścisłym tego słowa znaczeniu - podkreśla Kącka.
Zaznacza przy tym, że komendant generalnie nie wycofuje się z pierwotnych założeń, które pchnęły go do wysłania pisma:
- Komendant w dalszym ciągu uważa, że należy wykorzystywać potencjał, jaki mają komisariaty, które przecież są najbliżej ludzi - zaznacza łódzka rzeczniczka.
Brak rąk do pracy
Z problemem wakatów borykają się nie tylko w Łodzi. To problem ogólnopolski.
- To nie chodzi o to, że nikt nie chce pracować. Problemem jest to, że kandydaci nie spełniają naszych kryteriów - mówi mł. insp. Mariusz Ciarka, rzecznik Komendanta Głównego.
Podkreśla, że w Polsce do służby brakuje około pięciu tysięcy osób.
- Chętnych w tym roku zgłosiło się 19,5 tysiąca. Niestety, z tej puli zdecydowana większość nie spełniała naszych wymogów - mówi Ciarka.
Zanim kandydat stanie się policjantem, musi przejść przez wielostopniową rekrutację.
Na pierwszym etapie sprawdzana jest karalność przyszłego policjanta.
Na drugim kandydat zdaje egzamin z wierzy ogólnej.
Na trzecim musi zdać egzamin sprawnościowy.
Na czwartym staje przed komisją lekarską. W jej skład wchodzą lekarze ze wszystkich specjalizacji medycznych. Sprawdzają oni, czy przyszły policjant poradzi sobie z obowiązkami.
Na piątym etapie odpada najwięcej osób. Kandydat wypełnia test, na podstawie którego psycholodzy określają jego predyspozycję do służby.
Na szóstym etapie do akcji wkraczają dzielnicowi, którzy gromadzą opinie o przyszłym policjancie.
Jeżeli wszystko jest w porządku, kandydat jest przyjmowany.
- Nie możemy sobie pozwolić na zaniżanie standardów. Niestety, z roku na rok wyniki kandydatów są coraz gorsze - przyznaje Mariusz Ciarka.
Po naborach w sierpniu i listopadzie w Łodzi udało się zatrudnić 47 policjantów (potrzebnych jest 100). Podobnie było w Gdańsku (przyjęto 56 na 87 miejsc) czy Białymstoku (zatrudniono 27 policjantów na 80 wakatów).
- Jakość kandydatów regularnie spada. Może dlatego, że atrakcyjność tego zawodu jest coraz niższa. Młody policjant po zatrudnieniu zarabia około dwa tysiące złotych. Obecnie można znaleźć mniej problemową i lepiej płatną pracę. I to bez tak skomplikowanych rekrutacji - podkreśla asp. sztab. Rafał Jankowski, Przewodniczący Zarządu Głównego Związków Zawodowych Policjantów.
Mimo wszystkich tych problemów rzecznik KGP podkreśla, że z wakatami kiedyś było jeszcze gorzej.
- Na początku tego roku o tysiąc zwiększono nam ilość wakatów. Liczymy, że na początku przyszłego roku będziemy mieć tylko 3 proc. nieobsadzonych etatów. Jeżeli to się uda, to będziemy mieć najmniejsze braki w zatrudnieniu od 27 lat - kończy Ciarka.
Autor: bż//ec / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź