Zarzut m.in. spowodowania obrażeń głowy ze złamaniem kości czaszki postawiła w poniedziałek prokuratura w Łodzi ojcu dwumiesięcznego chłopca, który z licznymi obrażeniami na ciele w sobotę trafił do szpitala. Rodzice Igora tłumaczyli, że chłopiec spadł z wersalki. Lekarze stwierdzili jednak, że ta wersja nie jest wiarygodna.
Jak poinformował rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania, podejrzanemu grozi kara do pięciu lat pozbawienia wolności. Dodał, że ojcu dziecka postawiono również zarzut spowodowania sińców twarzy i okolic ramion; obrażenia te naruszyły czynności narządów ciała na czas powyżej 7 dni.
Kopania zaznaczył, że obecnie trwa przesłuchanie ojca.
Rzecznik przekazał, że w poniedziałek w obecności psychologa w charakterze świadka została przesłuchana matka chłopca.
- Prawdopodobne jest, że w czasie gdy doszło do urazu, mogło nie być jej w domu. Wymaga to jednak weryfikacji – zaznaczył.
Dodał, że w mieszkaniu rodziców chłopca przeprowadzone zostały dodatkowe oględziny z wykorzystaniem specjalistycznego sprzętu do wykrywania krwawych plam.
W sobotę dwumiesięczny chłopiec w ciężkim stanie trafił do szpitala w Łodzi, a lekarze rozpoznali pęknięcie podstawy czaszki. Rodzice tłumaczyli, że chłopiec spadł z wersalki o wysokości ok. 40 cm.
Lekarze nie wierzą, policjanci znaleźli ślady krwi
Wersja rodziców od początku wydała się lekarzom ze szpitala im. Marii Konopnickiej w Łodzi podejrzana.
- Lekarze zakwestionowali mechanizm powstania obrażeń przedstawiony przez rodziców chłopca - mówił Krzysztof Kopania.
"Cisi, spokojni"
Rodzice chłopca, 30-letnia kobieta i jej o cztery lata młodszy mąż, zajmowali się wspólnie wychowaniem jedynego dziecka. W sobotę wieczorem, kiedy Igor trafił do szpitala, ojciec dziecka miał w organizmie 0,4 promila alkoholu, matka była trzeźwa.
Sąsiedzi podkreślają, że rodzina nie wzbudzała żadnych podejrzeń.
- Byłam zdziwiona faktem, że w tym domu było bardzo cicho. W ogóle nie było słychać tego dziecka. To mnie tylko zaskakiwało. Matka mówiła, że "syn jest spokojny" - opowiadała przed kamerą TVN24 jedna z sąsiadek.
Policja informuje, że rodzina nie miała tzw. Niebieskiej Karty.
- Nigdy nie musieliśmy interweniować w tej rodzinie - mówi asp. Aneta Sobieraj z łódzkiej policji.
Autor: bż,js / Źródło: TVN24 Łódź, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24