- Mój syn jest ciężko chory, bo ginekolog nie zorientował się, że jestem w ciąży - oskarża swojego lekarza Dorota Rośczak z Łodzi. Ginekolog na te zarzuty odpowiada: kobieta sama jest sobie winna, bo "wykazała się dużą nieodpowiedzialnością". Kto ma rację? Wyjaśnić ma to kontrola Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej.
Antek niedawno skończył rok. Nigdy nie był w domu, tuż po porodzie przez kilka miesięcy leżał w inkubatorze. Potem trafił do fundacji "Gajusz". Ciężko chorego syna (chłopiec ma problemy z układem oddychania, lekarze nie wykluczają też nieuleczalnej choroby neurodegeneracyjnej) odwiedza matka. Dorota Rośczak z Łodzi twierdzi, że za tragedię jej rodziny odpowiada ginekolog, który źle ją zdiagnozował. Na rozmowę z nami zdecydowała się, żeby - jak sama mówi - uchronić przed podobnym dramatem inne rodziny.
- Ginekolog, któremu ufałam, zniszczył nasze życie. Jak specjalista mógł przegapić ciążę, kiedy byłam już w trzecim miesiącu? - pyta łodzianka.
"Teraz już wiem, że miałam w sobie dziecko"
Dorota Rośczak w 2012 roku była już matką dwóch córek. Po narodzinach młodszej, Leny, chciała zacząć brać tabletki antykoncepcyjne. W styczniu pojawiła się u jednego z łódzkich ginekologów.
- Lekarz mnie przebadał, zapytał, czy chcę mieć więcej dzieci. Powiedziałam, że nie. Teraz już wiem, że miałam już wtedy w sobie dziecko - podkreśla kobieta.
Łodzianka mówi też, że poprosiła o pomoc w przykrej dolegliwości. Uskarżała się na problem z nietrzymaniem moczu. Dopiero później okazało się, że tak naprawdę były to wyciekające wody płodowe.
Według relacji Doroty Rośczak, lekarz miał powiedzieć, że dolegliwości kobiety są "normalne" i przepisał odpowiednie leki, oprócz antykoncepcyjnych, też te, na rzekome problemy urologiczne.
Szokująca diagnoza - to już piąty miesiąc
Kilka tygodni później, na początku lutego, pani Dorota znowu odwiedziła lekarza.
- Wciąż się źle czułam. Cały czas miałam dolegliwość, którą mój ginekolog interpretował jako nietrzymanie moczu - opowiada tvn24.pl kobieta.
Kiedy łodzianka powiedziała, że test ciążowy wykazał ciążę, ginekolog miał poprosić, żeby pacjentka przyszła tydzień później, aby "wyjaśnić tę kwestię". Jak zapewnia Dorota Rośczak, lekarz miał ją jednak zapewniać, że "ciąża jest bardzo mało prawdopodobna". Kobieta na umówione spotkanie z ginekologiem jednak już nie przyszła, bo poszła do urologa.
- Chciałam, żeby ktoś mi w końcu pomógł. Urolog nie potrafił jednak powiedzieć, dlaczego mam problem z "moczem" - rozkłada ręce kobieta.
Dorota Rośczak wciąż brała przepisane przez lekarza-ginekologa tabletki. W połowie marca poszła do innego ginekologa - kobiety, która od razu stwierdziła, że łodzianka spodziewa się dziecka.
- Lekarka złapała się za głowę i powiedziała, że jestem prawie w piątym miesiącu ciąży. Wtedy też okazało się, że moje dziecko od dawna rośnie bez wód płodowych - mówi kobieta.
Walka o życie - "Antoś wciąż jest diagnozowany"
Jeszcze tego samego dnia kobieta trafiła do szpitala. Antek przyszedł na świat na początku kwietnia - urodził się w 26 tygodniu ciąży przez cesarskie cięcie. Miał wady płuc i problemy ortopedyczne. Dziecko wymaga specjalistycznej opieki. Jest pod opieką fundacji "Gajusz" w Łodzi. Warunki w domu nie pozwalają na skuteczną opiekę nad dzieckiem.
- Na pierwszy rzut oka nie widać, z jak wieloma problemami musi sobie radzić ten mały organizm - informuje tvn24.pl Tisa Żawrocka, prezes fundacji "Gajusz".
Żawrocka informuje, że Antoś wciąż jest diagnozowany przez specjalistów.
- Prowadzona diagnostyka zmierza w kierunku nieuleczalnej choroby neurodegeneracyjnej - tłumaczy.
Choroba neurodegeneracyjna to grupa chorób, która atakuje układ nerwowy. Chory traci w jej wyniku komórki nerwowe. Do chorób neurodegeneracyjnych należy m.in. rdzeniowy zanik mięśni czy stwardnienie rozsiane.
"Nie wróciła. (...) W znacznej części przyczyniła się do tego dramatu"
Portal tvn24.pl dotarł do ginekologa, który zdaniem kobiety odpowiada za jej rodzinny dramat. Jest on doświadczonym lekarzem z 35-letnim stażem. Nie zgodził się na podawanie jego danych.
- Może jest część prawdy w słowach tej kobiety, ale nie zamierzam publicznie prowadzić na ten temat dyskusji - ucina lekarz.
Ginekolog przyznaje, że ciąża mogła zostać przez niego niewykryta, ale nie bez winy jest też łodzianka. - Być może podczas badania szyjki macicy nie wykryłem ciąży, ale na taką diagnozę mogły wpłynąć różne czynniki oraz informacje od samej pacjentki - twierdzi lekarz.
Lekarz podkreśla ponadto, że po drugiej wizycie zalecił kobiecie przyjście tydzień później, "żeby wyjaśnić wszelkie niejasności". Kobieta jednak już do niego nie wróciła.
- Wykazała się dużą nieodpowiedzialnością. Przykro mi to mówić, ale to ona w znacznej części przyczyniła się do tego dramatu - kwituje lekarz.
Szukanie odpowiedzi
Na podawanie swoich danych nie zgodziła się też lekarka, która stwierdziła ciążę u łodzianki. Podczas rozmowy z tvn24.pl powiedziała jedynie, że "nie będzie komentować pracy innych lekarzy". Dodała też, że "w biologii nie wszystko jest oczywiste, dlatego nie wolno zbyt pochopnie stawiać wyroków".
W podobnym tonie wypowiada się dr Janusz Lasota, ginekolog i ordynator położnictwa szpitala im. Rydygiera w Łodzi.
- Współczesna medycyna dysponuje techniką, która pozwala jednoznacznie stwierdzić, czy pacjentka jest w ciąży. Trudno jednak ocenić pracę innego lekarza, bo każdy przypadek trzeba rozpatrywać bardzo indywidualnie - tłumaczy dr Lasota.
Sprawę dokładnie ma zbadać Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej w Łodzi.
- Czynności sprawdzające w tej sprawie są w toku - ucina Adrianna Sikora z Okręgowej Izby Lekarskiej w Łodzi.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Dorota Rośczak