W założeniu mają być "policjantami pierwszego kontaktu". Dzielnicowi powinni znać mieszkańców swojego terenu, a mieszkańcy - ich. W Polsce jest ich prawie 8 tysięcy. Niestety, jak alarmuje NIK w najnowszym raporcie, gospodarzami swojego rejonu są często tylko w teorii.
Mają być czujni - reagować na przemoc domową, zanim dojdzie do tragedii. Interweniować, zanim młody człowiek zejdzie na złą drogę i zaczyna spotykać się z niewłaściwymi ludźmi. Sprawiać, żeby ludzie czuli się u siebie bezpiecznie.
Praca trudna i odpowiedzialna - oparta przede wszystkim na tym, że świetnie porusza się po swoim terenie. Jest tylko jeden problem: dzielnicowy w Polsce to jest trochę jak Yeti. Wielu o nim słyszało, prawie nikt go nie widział.
- Dzielnicowy? No był ktoś taki. Za "komuny" chyba - uśmiecha się Piotrek, młody łodzianin, którego spotykamy na ul. Piotrkowskiej w Łodzi.
- Głupi jesteś. Dzielnicowi są... ale chyba nie we wszystkich miastach. Jak straż miejska, czy jakoś tak? - kolega Piotrka niepewnie próbuje ratować sytuację.
Podobnych głosów jest mnóstwo. Dotarliśmy do wyników badań społecznych przeprowadzonych na zlecenie Najwyższej Izby Kontroli.
NIK w zeszłym roku przeprowadziła badania na reprezentatywnej, ogólnopolskiej próbie 1002 Polaków. Wykazały one, że aż 84 proc. pytanych nie znało osobiście dzielnicowego. Co drugi nie widział go na oczy i nie miał pojęcia, kim jest.
Jak ninja
Trudno się dziwić, że dzielnicowi są niewidzialni. Bo - jak ustalili kontrolerzy NIK - w wielu miejscach ich po prostu nie ma. Takie wnioski wyciągają po skontrolowaniu Komendy Głównej Policji i komend z sześciu garnizonów: kujawsko-pomorskiego, małopolskiego, lubelskiego, wielkopolskiego, podkarpackiego, zachodniopomorskiego.
Oczekiwania, które ma KGP wobec dzielnicowych są sprzeczne. Z jednej strony mają zdobywać zaufanie i rozpoznawać rejon. Z drugiej zmuszeni są do wystawiania mandatów i zatrzymywania poszukiwanych przestępców.
- Są zawieszeni pomiędzy dwoma funkcjami. W efekcie oczekiwania wobec dzielnicowych z jednej strony dotyczą współpracy ze społecznościami lokalnymi i budowania wzajemnego zaufania, a jednocześnie z drugiej - surowego egzekwowania przestrzegania przepisów - podkreśla Krzysztof Kwiatkowski, prezes Najwyższej Izby Kontroli.
A ponieważ komendanci nie mają pomysłu na to, jak realizować powierzone dzielnicowym zadania, wykorzystują ich jak kadry do "łatania dziur". Bo w zarządzeniu, które reguluje ich pracę są zapisy pozwalające dowolnie obciążać ich dodatkowymi zadaniami.
W czasie kontroli wykryto np. że w VII komisariacie policji w Krakowie dzielnicowi przeznaczali od 5 do nawet wszystkich 8 godzin dyżuru dziennie na prace biurowo-administracyjne.
Wszędzie, ale nie w rejonie
Policja od lat boryka się z problemami kadrowymi. Możliwość dowolnego "przerzucania" dzielnicowych do innych obowiązków skutkuje więc tym, że trafiają oni za biurka, do patroli, obsługi zdarzeń i interwencji. Doprowadzają też zatrzymanych do sądu czy prokuratury.
Np. w Komendzie Miejskiej Policji we Włocławku, z łącznej liczby 743 funkcjonariuszy realizujących w kontrolowanym okresie doprowadzenia - aż 733 stanowili dzielnicowi.
- Dzielnicowi często odciążali też inne piony i komórki organizacyjne postrzegane jako bardziej priorytetowe - zaznacza Kwiatkowski.
Efekt? Kontrolerzy NIK wykryli, że część dzielnicowych w ogóle nie bywa na swoim terenie.
- Najgorzej jest w dużych miastach: Poznaniu, Bydgoszczy czy w Krakowie, gdzie jest dużo imprez masowych - zaznacza Kwiatkowski.
Dzielnicowi z komendy Bydgoszcz-Śródmieście mieli w okresie objętym kontrolą zrealizować 419 zadań niezwiązanych bezpośrednio z ich regionem.
Jeżeli już dzielnicowy mógł odwiedzić przydzielony mu rewir, często dostawał dodatkowe zadania - na przykład miał doręczać korespondencję dla sądów czy prokuratur. Rekordzista, dzielnicowy z Przemyśla miał w kontrolowanym okresie 122 sprawy niezwiązane z jego "tradycyjnymi" obowiązkami.
Dwunastu dzielnicowych, jeden komputer
NIK przejrzała sprzęt, który do dyspozycji mają dzielnicowi. I tylko na tej podstawie już można postawić tezę, że przez przełożonych są traktowani jak funkcjonariusze drugiej kategorii.
Brakuje radiowozów (te, które są potrafią być mocno wysłużone) i komputerów. Kontrolerzy, którzy badali komendę w Kępnie (woj. wielkopolskie) ze zdumieniem odkryli, że do dyspozycji dwunastu dzielnicowych był jeden komputer. Dlatego też funkcjonariusze do pracy musieli przynosić własny sprzęt - bo przecież są zobligowani do prowadzenia dokumentacji np. dotyczącej rodzin, w których może dochodzić do przemocy.
W Gryfinie (woj. zachodniopomorskie) policjanci musieli sami organizować sobie wyposażenie miejsca pracy - używali prywatnych biurek i foteli.
Funkcjonariusze mogą narzekać zresztą nie tylko na sprzęt, ale na zarobki. Bo Komenda Główna Policji nie opracowała ścieżki awansu, która pozwoliłaby im na podwyższanie zarobków. Efekt? Mało kto chce zostać dzielnicowym. A ci, którzy nimi zostają szybko szukają ucieczki.
- Dzielnicowi przypisani do poszczególnych rejonów byli zmieniani nawet co kilka miesięcy, w sytuacji gdy samo poznanie specyfiki nowego rejonu zabiera od roku do dwóch lat - podkreśla Kwiatkowski.
I tak we Włocławku, Poznaniu, Gryfinie czy Zamościu w ciągu roku dzielnicowy w czasie trwania kontroli NIK był zmieniany trzy, cztero, pięcio a nawet siedmiokrotnie.
Gaszenie pożaru
Co zatem zrobić, żeby dzielnicowy nie kojarzył się z Yeti? Zdaniem NIK, trzeba zrezygnować ze zmuszania ich do wystawiania mandatów i nie pozwolić na to, żeby dyżurowali poza "swoim" rejonem.
- Takimi obowiązkami powinno być m.in. przybliżanie zasad pozwalających na podnoszenie stanu bezpieczeństwa, praca z młodzieżą, pomoc rodzinom, w których występują zjawiska patologii i przemocy, diagnozowanie i rozwiązywanie lokalnych problemów w zakresie porządku publicznego - zaznacza prezes NIK.
I dodaje, że jeżeli nic się nie zmieni, to sens istnienia instytucji dzielnicowego będzie stała pod znakiem zapytania.
Kierownictwo policji już dwa i pół roku temu próbowało zmienić treść zarządzenia, które reguluje prace dzielnicowych. Niestety, sprawa utknęła w martwym punkcie po konsultacjach społecznych.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź