Marta zatrzymała się na prawym pasie autostrady. Zginęła, kiedy w tył jej samochodu uderzył tir. Dotarliśmy do opinii biegłego, z której wynika, że Litwin za kierownicą ciężarówki miał wystarczająco dużo miejsca i czasu, żeby uniknąć wypadku.
O tragicznej i tajemniczej śmierci 26-letniej Marty pisaliśmy wielokrotnie. Kobieta zginęła 9 września ubiegłego roku. Po raz pierwszy informowaliśmy, kiedy zwróciła się do nas rodzina, która mimo upływu czasu nie miała pojęcia, co tak naprawdę stało się na autostradzie A2 w pobliżu Strykowa (woj. łódzkie).
- Na początku słyszałam od policji, że córka zjechała nagle pod tira. Że po prostu pękła jej opona - opowiada.
Teraz już wiadomo, że to nieprawda. Redakcji tvn24.pl udało się dotrzeć do końcowych wyników pracy biegłego, który odtwarzał okoliczności tragedii na A2 na zlecenie prokuratury. Wnioski są dwa.
Po pierwsze: do tragedii doszło, bo Marta z jakiegoś powodu zatrzymała się na prawym pasie autostrady.
Po drugie: kierowca jadącego za nią tira nie wykorzystał szansy, żeby uniknąć tragedii. Z wyliczeń biegłego jasno wynika, że mógł bez problemu wyhamować. Nie zrobił tego, bo - jak podejrzewa biegły we wnioskach końcowych - "nieuważnie obserwował drogę".
Zagadka pierwsza
Z opinii biegłego wynika, że Marta prawdopodobnie jechała sprawnym samochodem. Dlaczego zatem zatrzymała auto na autostradowym pasie? To ciągle pozostaje zagadką.
Sprawę mogły wyjaśnić zeznania Łukasza - chłopaka Marty, który w momencie wypadku był pasażerem. Niestety, nie przypomina on sobie, czy i po co Marta miałaby zatrzymać samochód. Przyznaje jednak, że z dnia wypadku pamięta niewiele. Doznał wstrząśnienia mózgu.
Przypomina sobie jedynie swoją ostatnią rozmowę z Martą. Mówili - jak zeznał śledczym - o płycie, którą dziewczyna mu podarowała.
"Rozmawialiśmy cały czas spokojnie, nie kłóciliśmy się. Marta była skoncentrowana na jeździe (...) Ja pamiętam, jak w pewnej chwili poczuliśmy uderzenie w tył" - zeznał.
Co do tego, że samochód stał, śledczy nie mają wątpliwości. Złudzeń co do tego nie pozostawiają dane odczytane z modułu rejestracji danych zdarzeniowych (z ang. EDR). Działa podobnie do czarnej skrzynki w samolocie. Rejestruje pracę samochodu tuż przed wypadkiem.
Dzięki danym z rejestratora ustalono, że żadnego wyprzedania nie było. Że Marta z jakiegoś powodu stała przez co najmniej 4 sekundy na autostradzie. Naciskała hamulec. Zapisy wskazują, że na dwie sekundy przed zderzeniem w toyocie nie pracował silnik. "Silnik zgasł lub został zgaszony przez kierującą pojazdem" - czytamy w opracowaniu, pod którym podpisał się specjalista ds. technicznych firmy Toyota. W oględzinach uczestniczyli też policjanci ze Zgierza.
Zagadka druga
Za kierownicą tira siedział Andrius, 39-letni Litwin. Przewoził tego dnia deski do prasowania, które miały trafić do Niemiec.
Biegły ustalił, że kierowany przez mężczyznę tir jechał od 70 do 85 km/h. Na jego pasie stała toyota. Z opinii jasno wynika, że miał co najmniej 4,2 sekundy na podjęcie "działań obronnych". Nie mógł zmienić pasa na lewy, bo po nim jechały inne pojazdy.
Ale - jak wskazuje biegły - przy tej prędkości bez większego problemu mógł wyhamować. Na udowodnienie tej hipotezy w opinii znajdują się wyliczenia, z których wynika, że Litwin miał dość czasu i miejsca. Nawet przy odliczeniu sekundy na podjęcie działania tir powinien zatrzymać się kilkadziesiąt metrów przed toyotą.
Stało się inaczej. Litwin na hamulec nacisnął dopiero po zmiażdżeniu samochodu osobowego. Sam kierowca przyznał zresztą, że nie widział toyoty:
- Lewym pasem ruchu jechało dużo samochodów osobowych, które mnie wyprzedzały. Nagle usłyszałem głośny huk i w tym momencie zobaczyłem, że tuż przed moim samochodem znalazł się samochód osobowy - zeznał Litwin.
Dlaczego mężczyzna nie patrzył zatem na drogę? Ewa Flasz, matka Marty, podejrzewa, że mógł korzystać z telefonu komórkowego. Dlatego jej pełnomocniczka wystąpiła do policji o zabezpieczenie danych GSM.
W odpowiedzi miała usłyszeć, żeby z wnioskiem o zabezpieczenia takich informacji zwrócić się do prokuratury. I go uzasadnić. Pod koniec stycznia śledczy nie byli jednak pewni, czy zabezpieczanie danych komórkowych będzie niezbędne.
Pierwsze relacje z miejsca wypadku - z 9 września 2018 roku:
Zgubiony dowód
Marta zginęła kilkaset metrów od punktu poboru opłat w Strykowie.
- Marta przejechała chwilę przed śmiercią przez punkt poboru opłat. Tak samo zresztą jak tir. Można by było stwierdzić, kto wjechał pierwszy na odcinek - mówi matka.
Wtóruje jej Zdzisław Gorgol, biegły sądowy zajmujący się m.in. rekonstruowaniem wypadków samochodowych.
- To mógł być ważny dowód pośredni. Film mógłby wykazać, jaka była różnica czasowa pomiędzy pojazdami. Kiedy wjechały na płatny odcinek. Za pomocą obliczeń można by było spróbować odtworzyć prędkości, z jaką się poruszały. Oczywiście, mówiąc hipotetycznie, bo teraz tylko to nam pozostaje - tłumaczy.
I dodaje, że w odtwarzaniu wypadków obowiązuje zasada: - Nie ma danych niepotrzebnych. Nic się nie stało. Filmu nie ma, bo policjantka odpowiedzialna za zabezpieczanie materiału dowodowego pomyliła godziny, kiedy wystąpiła do Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego z wnioskiem o nagranie. I te właściwe zostały skasowane.
"Funkcjonariuszka, występując o zapis monitoringu, podała we wniosku godzinę wypadku, jaka została ustalona we wstępnej notatce" - informuje podkom. Magdalena Nowacka ze zgierskiej policji w stanowisku przesłanym do redakcji tvn24.pl.
Komendant zgierskiej policji wszczął postępowanie sprawdzająco-wyjaśniające w sprawie tego, jak zabezpieczany był materiał dowodowy.
W śledztwie prowadzonym przez prokuraturę nikt nie usłyszał dotąd zarzutów.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź