Stenogramy, władza od kuchni i nagrania, które mają zapewnić przewagę w politycznej walce - to nie kolejny epizod "afery taśmowej", tylko polityczna codzienność w Łęczycy (woj. łódzkie). - Burmistrz mi groził wyrzuceniem z pracy, nagrałem wszystko - mówi prezes jednej ze spółek. Burmistrz wzrusza ramionami, komentując: "teraz wszyscy będziemy się nagrywać, przykład idzie z góry".
- Jeżeli pan Koperkiewicz (przewodniczący łęczyckiej rady miasta - red.) zostanie odwołany, (...) to pan przestaje być prezesem PEC (Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej - red.) - powiedział w zeszłym tygodniu Krzysztof Lipiński, burmistrz Łęczycy.
Słowa te były skierowane do Jana Budzińskiego, prezesa PEC. Burmistrz nie wiedział, że jego rozmówca ma schowany dyktafon.
- Nie jestem radnym, a mimo to burmistrz uzależnił moją przyszłość od głosowania rady miasta. To nadużycie władzy, dlatego poszedłem do prokuratury - informuje tvn24.pl Budziński.
Burmistrz: poniosło mnie
Głosowanie, o którym mówił nagrany bez swojej wiedzy burmistrz, już się odbyło. Przewodniczący rady miejskiej (wbrew woli burmistrza) został odwołany ze stanowiska. Lipiński jednak nie wyrzucił szefa PEC ze stanowiska. Dlaczego?
Prezes miejskiej spółki przy okazji głosowania w sprawie przewodniczącego powiedział radnym o ultimatum, które usłyszał od burmistrza. Samorządowcom rozdał stenogramy z nagrań. W Łęczycy wybuchł polityczny skandal.
- Poniosło mnie. Jestem emocjonalnym człowiekiem. Nie zamierzałem nikogo wyrzucać z pracy. Prezesa energetyki będę rozliczał z jego obowiązków - mówi dziś burmistrz Łęczycy.
Śledczy na razie nie podjęli decyzji, czy będą wszczynać śledztwo w sprawie słów burmistrza. Decyzja ma być znana w połowie sierpnia.
"Szara eminencja"
Osoby, które nie są biegłe w kulisach łęczyckiej polityki, mogą nie rozumieć, dlaczego burmistrz w ogóle dyskutował z prezesem miejskiej spółki na temat głosowania w radzie miasta. Burmistrz Lipiński tłumaczy nam, że szef PEC jest "szarą eminencją" łęczyckiej polityki.
- Ma duży wpływ na radnych. Kilka tygodni temu obniżyłem mu pensję za złe wyniki finansowe kierowanej przez niego spółki. Od tego momentu poszedł ze mną na wojnę - tłumaczy burmistrz.
Jan Budziński był pełnomocnikiem komitetu wyborczego burmistrza. Nie należeli do żadnej ogólnopolskich partii. Ich drogi zaczęły się rozchodzić już po jesiennych wyborach samorządowych.
- On chce przejąć władzę. Chce "wyciąć" ludzi, którym najbardziej ufam - mówi burmistrz.
Co na te zarzuty sam zainteresowany? Twierdzi, że burmistrz nie potrafi się pogodzić z faktem, że (w przeciwieństwie do poprzedniej kadencji) nie ma w pełni władzy nad radnymi.
- To jest człowiek, który źle się czuje z faktem, że ktoś może mieć inne zdanie - kwituje Budziński.
Demokracja dyktafonów
Autor nagrań podkreśla, że dysponuje też innymi nagraniami burmistrza. Na jednym z nich burmistrz ma obarczać go winą za tworzenie bałaganu w obozie władzy.
- Przykład idzie z góry. Teraz wszyscy będziemy się nagrywać. Takie mamy standardy w polityce. Nie wiem, czy jestem na nie gotowy - przyznaje smutno nagrany burmistrz.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź