Na wyrok po śmierci męża czeka 11 lat. "Jakbyśmy nie mogli z dziećmi zamknąć trumny"

Ireneusz Kukuła zmarł 11 lat temu
Ireneusz Kukuła zmarł 11 lat temu. Wdowa wciaz walczy o odszkodowanie
Źródło: TVN24 Łódź

Sprzeczne opinie biegłych, setki zabezpieczonych dokumentów i jedenaście lat walki o zadośćuczynienie za śmierć męża. A końca wciąż nie widać. – Ten proces doczeka się pełnoletności – martwi się wdowa po zmarłym pacjencie. Jej pełnomocniczka wystąpiła właśnie o powołanie nowych biegłych. Trzecich w tej sprawie.

Coraz mniej w tym wszystkim Ireneusza. Wdowa po zmarłym położyła jego zdjęcie na biurku pomagającej jej prawniczki. Zawieruszyło się w torbie dokumentów - sądowych wniosków, opinii, uzasadnień. Żona zmarłego taszczy ją ze sobą na wizyty w sądzie i kancelarii swojej pełnomocniczki.

Tak od jedenastu lat, od momentu śmierci męża. Pani Agaty nie ma złudzeń - proces się w końcu upełnoletni. Trzeba będzie "świętować" osiemnastkę.

- Już nawet zła nie jestem. Każdy jest tylko człowiekiem i emocji ma tyle, ile dała mu natura. Mi już ich zabrakło - Agata wzrusza ramionami pytana o niekończący się proces.

- Nic pani nie czuje?

- Zazdrość. Chyba to. Ja i dwoje moich dzieci straciliśmy cudownego męża i ojca. Inni też tracą kochane osoby, ale oni mogą tą sprawę zamknąć. A my nie. Trochę tak, jakbyśmy od 11 lat nie mogły zamknąć trumny Irka.

"Już nie pojadę"

Ireneusz Kukuła zmarł 18 maja 2005 roku w Łodzi. Piętnaście dni wcześniej trafił do szpitala w Wieluniu. Rodzina była przekonana, że to nawrót zapalenia trzustki, leczonej kilka miesięcy wcześniej.

Tak samo myśleli też lekarze. I to był błąd.

- Zrobili mu prześwietlenie. A potem czekali, co będzie dalej. I powtarzali: "to trzustka, to trzustka". A on miał guza blokującego jelita. On umierał, lekarze czekali - mówi spokojnie pani Agata.

Jej mąż na początku narzekał na silne bóle. Jeżeli leki pomagały, to tylko na chwilę. Dni mijały.

- Irek zaczął odchodzić od zmysłów. Mówił, że wysiadły mu części. I że już dalej nie pojedzie. Mówił tak, jakby był maszyną. Może przez to, że prowadził firmę transportową i gdzieś to w nim mocno siedziało? - wspomina wdowa.

Z 37-letnim pacjentem było coraz gorzej.

Żona: pytaliśmy co mu jest? Co się dzieje? Dlaczego? Lekarze odpowiadali "badamy, czekamy, sprawdzamy". Lekarze zdecydowali się na leczenie zachowawcze – lewatywą. Jak tłumaczyli potem, sam chory prosił o to, żeby go nie operować.

Jak czytamy w aktach sprawy, stan pacjenta na chwilę się poprawił. "Pacjent prosił mnie o to, żeby wyjść z domu na weekend, nie zgodziłem się" - zezna później jeden z lekarzy.

Rodzina pamięta to zupełnie inaczej: "Raczej nie było poprawy. Brat miał bardzo duży brzuch. Nie było mowy o wyjściu ze szpitala. Raczej nie było poprawy. On był wykończony, te dni w szpitalu dały mu popalić" - powie potem prokuratorom siostra zmarłego.

Pięć dni po przyjęciu na oddział, lekarze ze szpitala w Wieluniu stwierdzili, że potrzebują wsparcia. Ireneusz Kukuła został przekazany do łódzkiego szpitala - o wyższym stopniu referencyjności. Został przewieziony w niedzielę, którą przeleżał na szpitalnym łóżku.

Początek

W Łodzi Ireneusz Kukuła trzykrotnie był operowany: 9, 14 i 16 maja.

- Łódzcy lekarze twierdzili, że jak mąż do nich trafił, to sytuacja była beznadziejna. Ciśnienie w jelitach było za duże, że w czasie operacji je rozerwało - mówi wdowa po zmarłym.

Po pierwszej operacji łódzcy lekarze napisali w dokumentacji medycznej: "Rozpoznanie pooperacyjne: Niedrożność mechaniczna jelit. Guz esicy, prawdopodobnie zapalny, naciekający powłoki brzucha. Martwica. Drenaż esicy w miejscu guza".

Kilka dni później doszło do sepsy. Ireneusz Kukuła zmarł 18 maja.

Przyczyna zgonu? Z akt: "Rozpoznanie końcowe: Choroba uchyłkowa jelita grubego z przedziurawieniem. Niedrożność jelit. Wstrząs septyczny. Niewydolność wielonarządowa. Cukrzyca typu II. Otyłość".

Dwoje nastoletnich dzieci zmarłego i jego żona nie śledzili początku śledztwa, chociaż to oni zgłosili sprawę do prokuratury.

Otrząsnęli się po roku. I dowiedzieli, że niczego nie stracili. Śledczy badali sprawę śmierci i ewentualnego błędu lekarzy przez trzy lata. Analizowali dokumentację medyczną, czekali na opinie biegłych lekarzy.

W końcu oskarżyli dwóch lekarzy ze szpitala w Wieluniu o błąd w sztuce lekarskiej.

- Wtedy myślałam, że śledztwo się przeciąga. Ale mało wiedziałam - uśmiecha się smutno Agata Kukuła.

Proces karny przebiegł szybko. Trwał rok. W październiku 2009 roku ordynator oddziału chirurgii w wieluńskim szpitalu i lekarz prowadzący Ireneusza Kukuły zostali uznani za winnych - skazani zostali na karę grzywny.

Sąd wydał wyrok na podstawie opinii biegłych z Wrocławia, którzy napisali: „Nie można jednoznacznie stwierdzić, że przeprowadzenie zabiegu operacyjnego o odpowiednim czasie na pewno zapobiegłoby śmierci pacjenta. Jednak jego znaczne opóźnienie (o prawie tydzień) poważnie zmniejszyło szansę na powodzenie leczenia, a z uwagi na pogorszenie się stanu ogólnego pacjenta – zwiększyło również ryzyko powikłań w trakcie i po zabiegu operacyjnym”.

Biegli zarzucili medykom z Wielunia bierność. Ich zdaniem, trzeba było działać już dwa dni po przyjęciu chorego na oddział, bo jego stan się nie poprawiał. Jak uznali – trzeba było wykonać operację zwiadowczą i ustalić, co tak naprawdę dolega pacjentowi.

- Czyli lekarze popełnili błąd. Dlatego moja klientka żąda zadośćuczynienia od szpitala – mówi mec. Agata Błażyńska, pełnomocnik wdowy po Ireneuszu Kukule.

Sprawa cywilna miała pójść już sprawnie. W końcu jeszcze w 2010 roku uprawomocnił się wyrok w sprawie karnej (po nieudanej apelacji jednego z lekarzy). Wdowa zażądała od szpitala pół miliona złotych. Jak mówi, miało to być zabezpieczenie dla rodziny, której stan życia mocno pogorszył się po śmierci męża.

- Już teraz wiem, że ta sprawa potrwa jeszcze lata. Niestety – mówi mec. Błażyńska.

Biegli z Wrocławia o błędach lekarzy
Biegli z Wrocławia o błędach lekarzy
Źródło: TVN24 Łódź

Biegli

Jak czytamy w dokumentach, sprawa cywilna ma jeden cel – sprawdzenie, czy zaniedbanie szpitala (stwierdzone podczas rozprawy karnej) "ma przyczynowy związek ze śmiercią Ireneusza Kukuły".

Dlatego też konieczne było stworzenie nowej opinii. Tym razem sprawa Ireneusza Kukuły trafiła do medyków z Uniwersytetu Medycznego w Warszawie. Na ich opinię trzeba było czekać prawie dwa lata. W końcu przyszła – w sierpniu 2015 roku.

- Otworzyłam ten dokument i zaniemówiłam – przyznaje pani Agata. Mówi - jak wcześniej – spokojnie, ale głos jej zaczynać delikatnie drżeć.

Nowi biegli stwierdzili: „Postępowanie w Oddziale Chirurgii Szpitala w Wieluniu było prawidłowe, adekwatne do stanu klinicznego, który we względnie dobrym stanie, celem dalszej diagnostyki i ewentualnego dalszego leczenia został przekazany do ośrodka o wyższym stopniu referencyjności”.

- Czyli wyrzucili do kosza prawomocny wyrok – ocenia Agata Kukuła.

Warszawscy lekarze stwierdzili, że pacjent miał szanse na przeżycie: „Najprawdopodobniej, gdyby nie doszło do rozwinięcia się objawów sepsy u pokrzywdzonego, to nie nastąpiłaby śmierć”.

Biegli z Warszawy: błędów nie było
Biegli z Warszawy: błędów nie było
Źródło: TVN24 Łódź

Tylko czekać

- Jak to się ma do poprzedniej opinii? Ja wiem, że medycyna to nie matematyka, że nie ma jednego wyniku. Ale żeby jeden lekarz mówił zupełnie coś innego niż drugi – pyta Agata Kukuła.

Jej pełnomocniczka zadała w październiku 2015 roku kilkanaście pytań warszawskim biegłym. Ich odpowiedź przyszła kilka tygodni temu. Medycy podkreślają, że nie widzą w postępowaniu wieluńskich lekarzy błędów.

Mecenas Błażyńska wystąpiła właśnie do sądu o powołanie nowych (trzecich już w sprawie Ireneusza Kukuły) biegłych.

- Nie wyobrażam sobie, żeby sąd się nie przychylił do tego wniosku. Rozbieżności pomiędzy biegłymi z Wrocławia i Warszawy są zbyt duże – podkreśla.

Jeżeli sąd się zgodzi – sprawa może potrwać jeszcze wiele lat. Agata Kukuła nie protestuje, spokojnie czeka.

Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź

Czytaj także: