We wszystkich swoich filmach to robię: mieszam debiutantów, amatorów i aktorów sezonowych - powiedział w rozmowie z tvn24.pl reżyser, scenarzysta i producent Sean Baker, autor jednego z najlepszych filmów 2017 roku "The Florida Project". - Sam jako widz, lubię na ekranie zobaczyć świeże twarze. Myślę, że niektóre postaci wymagają tego, żeby zagrane zostały przez kogoś nowego - podkreślił.
Sean Baker należy do czołówki amerykańskich twórców niezależnych. 46 latek z Nowego Jorku zachwycił świat w 2004 roku swoim fabularnym debiutem "Take Out". Kolejne filmy - "Prince of Broadway" i "Gwiazdeczka" - ugruntowały jego pozycję błyskotliwego scenarzysty i nieprzeciętnego reżysera. Gdy w 2015 roku do kin weszła "Mandarynka", krytycy nie szczędzili mu słów zachwytu.
"Mandrynka" była hitem festiwalu Sundance w 2015 roku. Komedia, która opowiada o środowisku transseksualnych prostytutek w Los Angeles, w całości nakręcona iPhone'em, została entuzjastycznie przyjęta przez krytyków. 24-letnia Mya Taylor, która zadebiutowała w "Mandarynce" doceniona została na kilku festiwalach. Do za rolę Alexandry otrzymała m.in. Gotham Award oraz nagrodę dla najlepszej aktorki drugoplanowej Stowarzyszenia Krytyków Filmowych San Francisco. Została również nominowana do nagrody Independent Spirit. Zarówno film, jak i sama Taylor byli wymieniani wśród poważnych kandydatów do Oscara "The Florida Project" to najnowsze dzieło Bakera, który znany jest z tego, że sięga po zmarginalizowane społeczności. Tym razem skupia się na ludziach dotkniętych ubóstwem - mieszkańcach jednego z moteli w Orlando, na obrzeżach najszczęśliwszego miejsca na świecie, Disneylandu.
Historia mieszkańców jednego z moteli pokazana została z perspektywy dzieci. Baker bawi się konwencją disneyowskiej bajki. Mamy antyksiężniczkę, a w zasadzie dwie: Moonee (graną przez 7-letnią Brooklynn Prince, która może zostać najmłodszą aktorką nominowaną do Oscara w 2018 roku) oraz jej matkę Halley (graną przez debiutantkę Brię Vinaite, gwiazdę Instagrama). Mamy w końcu postać, która jest figurą pełniącą poniekąd rolę matki chrzestnej, dobrej wróżki - Bobby'ego (w tej roli Willem Dafoe), menedżera motelu, w którym pomieszkują Halley i Moonee.
Willem Dafoe, który jest jednym z najbardziej charakterystycznych aktorów współczesnego kina, jest jedynym hollywoodzkim aktorem w "The Florida Project". Dafoe ma już na koncie dwie nominacje do Oscara i ponad 50 innych nagród. Aktor zdaniem amerykańskich krytyków jest pewniakiem w tym sezonie nagród filmowych. W wyścigu do Oscara pozostaje bezkonkurencyjny.
Z Seanem Bakerem rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: - Od kilku miesięcy o "The Florida Project" jest głośno. Masz już przygotowaną przemówienie oscarowe?
Sean Baker: - Nie wiem jak ci na to odpowiedzieć (śmiech). Czuje się dziwnie, jeśli chodzi o ten temat, trochę się denerwuję (śmiech). Jednak cieszę się, że ludzie tak reagują na ten film.
- Podobnie jak w poprzednich filmach, sięgasz po grupy zmarginalizowane. Skąd wziął się pomysł na zubożałych mieszkańców motelu w Orlando?
- Z Chrisem Bergochem, z którym napisałem scenariusz, wiedzieliśmy, że będzie to historia relacji matki i córki na przedmieściach Orlando. Cały pomysł pojawił się dzięki niemu, ponieważ przysłał mi tekst o rodzinach, które mieszkają w tych tanich motelach w pobliżu Walt Disney World. To przykuło moją uwagę. Zaczęliśmy o tym dyskutować, tym bardziej, że te motele zamieszkiwane są przez dużą liczbę samotnych rodziców z dziećmi - w większości są to samotne matki. Zdecydowaliśmy, że będzie to historia matki i córki. Później zaczął się żmudny research. Wielokrotnie tam jeździliśmy, rozmawialiśmy z ludźmi, którzy żyją w tych tanich motelach. W taki sposób doszliśmy do miejsca, w którym dokładnie wiedzieliśmy, jaki to będzie film.
- Po sukcesie "Mandarynki" byłem przekonany, że w twoim kolejnym filmie zobaczymy więcej hollywoodzkich gwiazd. Jednak w "The Florida Project" poza Willemem Dafoe są sami debiutanci, amatorzy.
- We wszystkich swoich filmach to robię: mieszam debiutantów, amatorów i aktorów sezonowych. W tym przypadku, Willem Dafoe jest chyba najbardziej rozpoznawalnym aktorem, z którym dotychczas pracowałem. Zrobiłem dokładnie to samo co dotychczas. Tyle że pojawił się ktoś, kto jest znany na całym świecie i otoczony został debiutantami. Sam jako widz lubię na ekranie zobaczyć świeże twarze. Czasem pozwalają mi szybciej uwierzyć w daną postać. Myślę, że niektóre postaci wymagają tego, żeby zagrane zostały przez kogoś nowego, świeżego.
Bardzo ważne jest to, żeby właściwie dobrać aktorów, a to zajmuje sporo czasu. Najpierw trzeba znaleźć te osoby, które zazwyczaj robią świetne pierwsze wrażenie, ponieważ moją coś niezwykłego w swojej osobowości. Jednak to wcale nie oznacza, że potrafią grać. Trzeba jeszcze poświęcić dużo czasu, żeby je przesłuchać w różnych sytuacjach, jeśli to potrzebne zorganizować im jeszcze jakieś zajęcia aktorskie. Nie wszyscy to potrafią. Na szczęście osoby, które znalazłem w swojej karierze, potrafiły podjąć to wyzwanie. Później wszyscy wchodzimy na plan i pozostaje jedynie nadzieja, że wszyscy złapią ze sobą wspólny język.
- Poza niesamowitą historią i sposobem, w jaki ją przedstawiłeś, na pierwszy plan wybija się grająca rolę Moonee 7-letnia Brooklynn Prince. Jak ją znalazłeś?
- Ona w zasadzie ma już całkiem spore doświadczenie. Ma na koncie już jakieś reklamy i znajdowała się w bazie danych pewnej lokalnej agencji castingowej. Gdy przyszła na przesłuchanie, wypadła absolutnie cudownie. Zostawiła pozostałych daleko w tyle.
- Poważnie?
- Naprawdę. W dodatku Brooklynn kocha to, co robi. Inne dzieci mogłyby wydawać się pokraczne bądź rozproszone na planie, ale nie ona. Ona przychodziła i od razu grała.
- W jednym z wywiadów powiedziałeś, że telewizja cię nie interesuje. Dlaczego? Przecież zaczynałeś od telewizji.
- Naprawdę tak powiedziałem? Nie pamiętam. Gdzie to przeczytałeś?
- W portalu Vulture.
- OK. W jakimś stopniu to prawda, bo podziwiam telewizję, ale wydaje mi się nie potrafię tego robić. Umiem opowiadać historię w czasie pełnometrażowego filmu fabularnego, czyli powiedzmy od 90 minut do dwóch i pół godziny. Historie, które opowiadam, nie wymagają ode mnie rozpisania postaci na pięć sezonów. Poza tym w różny sposób traktuję filmy fabularne i telewizje. Ostatnie 25 lat poświęciłem na to, żeby móc robić filmy pełnometrażowe. Nie chcę tego zmieniać tylko dlatego, że telewizja stała się popularniejsza. Jednak… nie mam rodziny, nie mam dzieci, nie muszę się martwić takimi rzeczami (śmiech).
- Branża filmowa też się zmienia. Raczej trzymasz się z boku głównego hollywoodzkiego nurtu. Widzisz jakieś zmiany po wybuchu afery Weinsteina?
- Tak i taką mam nadzieję, że zmieni się środowisko pracy, zarówno jeśli chodzi o plan filmowy, ale także biura producentów. To powinny być bezpieczne miejsca dla poszczególnych pracowników. Myślę, że potrzeba dużo czasu na realne zmiany, jednak zajdą szybciej niż później. Mam ogromny szacunek do tych, którzy zdecydowali się zabrać głos i zmierzyć z własnymi doświadczeniami. Ludzie muszą ponieść odpowiedzialność za to, co się stało. Po prostu, w branży nie powinno się już dłużej tolerować tego typu zachowań.
- The Weinstein Company znana była także z produkcji i dystrybucji między innymi kina niezależnego. Myślisz, że jej upadek będzie miał wpływ na amerykańskie kino niezależne?
- Szczerze mówiąc, Weinstein Company nie była jakoś aktywna w kinie niezależnym. Oczywiście ta firma w ostatnich latach była na topie tak czy inaczej. Powstało kilka nowych firm, jak A24 czy Magnolia Films, które dominują na krajowym rynku. To one aktywnie budują kino niezależne, dbając nie tylko o kontent, ale również wypracowują nowe sposoby dystrybucji.
- Na koniec: komu podziękujesz podczas gali oscarowej? (śmiech)
- (śmiech) Wkręcasz mnie! (śmiech) Naprawdę, to o co się troszczę teraz to moi aktorzy. Cieszę się, że Willem został tak pięknie doceniony i to on powinien przygotować się na Oscara. Chciałbym tego bardzo.
Autor: Tomasz-Marcin Wrona / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock