Dokładnie 24 lata temu zginął porwany przez bezpiekę ks. Jerzy Popiełuszko. Na portalu tvn24.pl pokazujemy unikatowe archiwalne zdjęcia z 1984 r. Opowiadamy też o legendarnym dokumencie o kapelanie opozycji. Są na nim archiwalne rozmowy z ks. Jerzym, pierwsza relacja jego kierowcy z porwania i zdjęcia z pogrzebu. - Po raz pierwszy widziałem, jak na moim filmie ludzie płakali - relacjonuje jeden z jego twórców, operator Piotr Augustyniak.
- Po projekcji tego filmu ludzie płakali, co dla mnie było wielkim przeżyciem. Nakręciłem później mnóstwo dokumentów, ale ten o księdzu Popiełuszce to chyba najbardziej wartościowa rzecz, jaką w życiu zrobiłem – mówi nam Augustyniak.
Film o księdzu Jerzym, to efekt współpracy czterech osób: zaangażowanego w działalność krakowskiej opozycji księdza Kazimierza Jancarza z nowohuckich Mistrzejowic, dwóch operatorów: Piotra Augustyniaka i Andrzeja Jaskowskiego oraz dziennikarza Macieja Szumowskiego. Wszystko zaczęło się od pomysłu krakowskiego księdza na własną telewizję.
Niezależna telewizja u ks. Jerzego
- W 1984 roku ks. Jancarz kupił sobie kamerę wideo i potrzebował kogoś, kto będzie potrafił ją obsłużyć, a ja akurat zostałem zwolniony z telewizji. Potem dołączył do nas Andrzej Jaskowski i Maciej Szumowski
Ksiądz Jerzy oprowadził mnie i ks. Jancarza po swoim kościele i opowiedział nam, co robi. Był sympatycznym człowiekiem, takim miłym i bardzo bezpośrednim i nie było żadnego problemu z namówieniem go na nagranie. Był nawet obyty z kamerą, bo jego msze za ojczyznę filmowały przecież ekipy zagranicznych telewizji. Żaden z nas nie zdawał sobie sprawy z wartości tego materiału. Piotr Augustyniak, operator
Późną wiosną 84 roku dwuosobowa "ekipa" Niezależnej Telewizji Mistrzejowice, uzbrojona w kamerę ozdobioną wyciętym z papieru logo, pojechała do żoliborskiej parafii ks. Popiełuszki. - Ksiądz Jerzy oprowadził mnie i ks. Jancarza po swoim kościele i opowiedział nam, co robi. Był sympatycznym człowiekiem, takim miłym i bardzo bezpośrednim i nie było żadnego problemu z namówieniem go na nagranie. Był nawet obyty z kamerą, bo jego msze za ojczyznę filmowały przecież ekipy zagranicznych telewizji – wspomina operator. – Żaden z nas nie zdawał sobie sprawy z wartości tego materiału - dodał.
Kierowca opowiada o porwaniu
Kilka miesięcy później, w październiku, ks. Popiełuszko został porwany przez bezpiekę. Jego kierowcy, Waldemarowi Chrostowskiemu, udało się uciec z samochodu. 30 października z zalewu na Wiśle koło Włocławka wyłowiono zwłoki księdza. Sekcja wykazała, że był torturowany.
Gdy nadeszła wiadomość o porwaniu kapłana opozycjonistów, Augustyniak wraz z s. Jancarzem natychmiast pojechali do Warszawy. Żoliborską plebanię otaczały tłumy reporterów zachodnich telewizji, ale w obawie przed prowokacją nie wpuszczano nikogo. Augustyniak i ks. Jancarz mieli szczęście: Chrostowski, którego poznali przy okazji filmowania Popiełuszki, zobaczył ich przez okno i wpuścił do środka. To im kierowca księdza po raz pierwszy, jeszcze na gorąco, opowiedział o porwaniu.
"Partyzanckie" pokazy
Powstały tego dnia materiał został zmontowany ze zdjęciami sprzed kilku miesięcy. Dokument cały czas się rozrastał, w ostatecznej wersji znalazły się też komentarze opozycjonistów i zdjęcia z pogrzebu kapłana. Swoją premierę miał w salce katechetycznej w Mistrzejowicach, potem kopie trafiały do kolejnych kościołów.
W latach 80-tych pokazywaliśmy film partyzancko: jeździliśmy z nim po parafiach, bo to były czasy, kiedy magnetowidy nie były powszechne. Dla widzów to było odczarowanie telewizora. Wcześniej nie mogli zobaczyć Jacka Kuronia, ks. Jerzego czy innych opozycjonistów na szklanym ekranie. I nagle widzieli tych ludzi, opluwanych przez reżimową propagandę, że mówią ludzkim głosem, do rzeczy. To był szok. Piotr Augustyniak, operator
- W latach 80-tych pokazywaliśmy film partyzancko: jeździliśmy z nim po parafiach, bo to były czasy, kiedy magnetowidy nie były powszechne. Dla widzów to było odczarowanie telewizora. Wcześniej nie mogli zobaczyć Jacka Kuronia, ks. Jerzego czy innych opozycjonistów na szklanym ekranie. I nagle widzieli tych ludzi, opluwanych przez reżimową propagandę, że mówią ludzkim głosem, do rzeczy. To był szok – relacjonował Augustyniak.
"SB za nami jeździło"
Później film krążył na kasetach wideo, wielokrotnie przegrywanych, na których często niewiele było widać. Jego twórcy, jak wspominał operator, nie mieli z tego tytułu kłopotów z władzami. - Oczywiście, jeździło za nami SB, nawet na początku sobie robiliśmy z nich żarty. Ciarki nas przeszły dopiero po śmierci ks. Jerzego, bo następny mógł być ks. Jancarz – opowiada. Jednak bezpieka dała im spokój.
W 1985 drogi Augustyniaka i krakowskiego księdza się rozeszły. A mistrzejowicka ekipa do końca lat osiemdziesiątych filmowała wydarzenia, których nie pokazywała oficjalna telewizja.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: cyt. za ntv