Wbrew woli Martina Scorsese i fanów jego filmu, "Wściekły byk", oparty na biografii boksera Jake'a La Motty, z oscarową kreacją Roberta DeNiro, doczekał się kontynuacji. Podjął się jej niemal nieznany reżyser, twórca uznanych za kompletne klapy horrorów-Argentyńczyk Martin Guigui. Zdjęcia do filmu właśnie się rozpoczęły.
Do kontynuacji "Wściekłego byka", uważanego za najdoskonalsze obok "Taksówkarza" jego dzieło, Scorsese namawiany był wielokrotnie. Zawsze odmawiał. Jako jeden z największych twórców współczesnego kina, zbyt dobrze wiedział, jak działa prawo serii – w 90 procentach kontynuacje okazują się zaledwie cieniem pierwowzorów.
Prawa do ekranizacji historii życia La Motty okazały się jednak na tyle tanie, że stać było na ich wykupienie niemal każdego, kto wpadłby na ten pomysł. Sam Martin Scorsese unika komentowania przedsięwzięcia.
Na razie wiemy jedynie, że film Guigui ma być jednocześnie i prequelem (czyli opowiadać o zdarzeniach sprzed czasów znanych z opowieści Scorsese) i zarazem sequelem (tj. kontynuacją dalszych, nie znanych nam losów boksera.) Nie brzmi to najlepiej, zważywszy na fakt, że chronologicznych "skoków", wymagających reżyserskiej finezji, dokonuje filmowiec mało doświadczony.
W roli "starego" La Motty, Guigui obsadził znanego przede wszystkim z "Dawno temu w Ameryce" antypatycznego Williama Forsythe’a, młodego zaś zagra aktor, o którym nie wiemy nic - debiutant Mojean Aria. Obaj muszą być przygotowani na to, że będą porównywani z tym, co na ekranie pokazał w swojej roli życia Robert De Niro. "Życzyłbym sobie, by ci ludzie skończyli w piekle" O tym, że "Wściekły byk II" nie ma szans, choćby w części dorównać arcydziełu duetu Scorsese - De Niro, wiedzą zapewne nie tylko widzowie, ale i twórcy. Zważywszy na niezbyt pochlebne opinie, jakie zbierał jego reżyser po wcześniejszych swoich filmach.
O samej fabule na razie wiemy niewiele, prócz tego, że, cytując reżysera: ”będziemy mieli do czynienia z dwoma różnymi wcieleniami boksera – pierwszy to La Motta z doby przed gniewem, a drugi to odmieniony, już po „fazie wściekłości”, którą obserwujemy w filmie Scorsese”.
Zważywszy na to, że przydomek „Wściekły byk” nie przypadkowo przylgnął do ponoć najbrutalniejszego boksera w historii, pozostaje zagadką, na ile prawdziwy obraz słynnego La Motty pokaże reżyser. Zdjęcia kręcone są od kilku dni w Los Angeles. Nieśmiałe nadzieje możemy wiązać z obsadą II planu. Tutaj udało się bowiem Guigui pozyskać Joego Mantegnę (pamiętamy go głównie z „Ojca chrzestnego”), świetnie znaną również Penelope Ann Miller, oraz m.in. Natashę Henstridge, której popularność przyniosły „Kryminalne zagadki Miami”. Jak wielka jest niechęć milionów fanów „Wściekłego byka” do kontynuowania losów bohatera, na zawsze kojarzonego z genialną kreacją De Niro i szczytową formą Scorsese, pokazują wpisy amerykańskich internautów: “Raging Bull II” powinien trafić do kosza, istnieją bowiem filmy nietykalne, przy którym majstrowanie powinno być karane przez Boga”- czytamy w emocjonalnym ale i nie pozbawionym racji wpisie w „Variety”. Długą listę wyrzutów pod adresem twórców filmu, zamyka mocny akcent, powtórzony zresztą na naszych rodzimych portalach filmowych:” I wish these people die in hell”, co znaczy dosłownie: ("Życzyłbym sobie, by ci ludzie skończyli w piekle".) Z motyką na słońce Trudno dziwić się gwałtownym reakcjom kinomanów na ciągnięcie zamkniętej 32 lata temu, genialnie opowiedzianej historii. "Wściekły byk” jest luźno oparty na biografii La Motty, który słynął z ogromnej wytrzymałości, ale i agresji podczas pojedynków. Z powodu tych przymiotów zyskał w sportowym światku przydomek "wściekłego byka z Bronksu". Ową wściekłość bokser przenosił jednak do codziennego życia, przez co boleśnie ranił najbliższych.
Film jest wielkim i zarazem perfekcyjnym spektaklem. Scorsese nakreślił doskonały portret człowieka, który wzbudza respekt i strach jednocześnie. Bije się na ringu bezwzględnie i brutalnie, masakruje rywali, zwycięstwa nie przynoszą mu jednak radości. Im większą popularnością się cieszy, im cenniejsze zdobywa laury, tym bardziej staje się nieufny, sięgając granic obłędu. Robert De Niro nie gra La Motty - on po prostu nim jest. Jake w jego wykonaniu nie daje się polubić. „Wściekły byk z Bronksu” przenosi walkę - przede wszystkim z samym sobą - z ringu do życia.
Film Scorsese, z racji podobnej tematyki, często porównywany jest z oscarowym „Rockym”. Obrazy dzieli jednak przepaść, gdy mowa o walorach artystycznych i kreacjach aktorskich. O ile "Rocky" jest prościutką historią z rodzaju „od zera do bohatera”, to drugi obraz jest surowym portretem człowieka, który nie radzi sobie z samym sobą, dla którego ring bokserski staje się analogią życia. Zasłużony Oscar dla Roberta De Niro i nominacje dla jego partnerów z planu, Pesciego i Cathy Moriarty, mówią dobitnie, że mamy do czynienia z aktorskim arcydziełem. Przygotowania Roberta De Niro przeszły już do legendy. By zagrać Jake'a, aktor przytył trzydzieści kilogramów, ponadto trenował z prawdziwym La Mottą, dzięki czemu sceny walk przeszły do historii kina, jako jedne z najbardziej autentycznych.
Scorsese dotyka także problemu przekupstwa i korupcji w sporcie, które istniały, jak widać, od zawsze. Celowo zrealizowany w czarno-białej konwencji (akcja rozpoczyna się w latach 40.), ma odróżniać się od cukierkowych produkcji w rodzaju właśnie „Rocky’ego”. Film zasłużenie już ponad ćwierć wieku, we wszystkich możliwych rankingach, zajmuje czołowe miejsce, jako najlepszy obraz o sporcie.
Autor: Justyna Kobus/fac/k / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Materiały dystrybutora