Natasa Stork, Matyas Lazok, Akos Orosž, Péter Orth, Adam Földi - studenci Akademii Teatralnej i Filmowej w Budapeszcie o konkursie i urokach Warszawy...
- Ten festiwal to naprawdę wielka sprawa, coś niesamowitego – i mówimy to zupełnie serio, trochę zazdroszcząc jednocześnie, że my czegoś takiego nie mamy. Na Węgrzech, w naszej szkole nie moglibyśmy nawet pomyśleć o takim projekcie.
Dlaczego?
- Nie mielibyśmy na niego pieniędzy. Nie stać nas.
W poniedziałek pokazaliście swój dyplom – „Noc listopadową” Stanisława Wyspiańskiego. A jak minął wam wtorek, środa... co robicie w ramach "siesty"?
- Głównie łazimy po mieście. Podoba nam się.
A chodzicie według jakiegoś klucza: z mapą w ręku i polskim opiekunem za plecami?
- Trochę tak i trochę nie. Naszym głównym przewodnikiem jest jednak ten, z którym poznaliśmy się bliżej jakieś pół roku temu – sam Wyspiański. Pracując nad naszym dyplomem mogliśmy sobie tylko wyobrażać jak wyglądają te miejsca, o których pisał... Arsenał, Łazienki, Stare Miasto. We wtorek w końcu je zobaczyliśmy i to było bardzo przyjemne uczucie. Zwłaszcza "teatr na wodzie" w Łazienkach. No i sam park oczywiście.
A wiedzieliście, że Arsenał, o którym mówicie był dwa lata temu festiwalowym klubem?
- Naprawdę? Ten Arsenał? Widzieliśmy tam restaurację – fakt. To jakaś prestiżowa tradycja? W tym roku klub festiwalowy też jest przecież w ciekawym miejscu. Mięliśmy okazję już go odwiedzić... Generalnie plan mamy teraz taki: obowiązki już spełnione, więc możemy przede wszystkim skupić się na zacieśnianiu więzów koleżeńskich z członkami innych zespołów. Klub jest w tym celu najlepszy...
Źródło: własna