Po zeszłorocznych kontrowersjach związanych z odwołaniem koncertów kilku głównych gwiazd (między innymi The Kills i Anohni) OFF Festival pokazał, że pozostaje imprezą na najwyższym światowym poziomie. I rośnie w siłę.
Jeszcze przed festiwalem dowiedzieliśmy się, że przyjazd odwołała z powodu kontuzji Carla Bozulich, którą zastąpił Norman Westberg, jeden z muzyków grupy Swans. Wśród bywalców imprezy wzbudziło to lekki niepokój. Jednak ta zmiana okazała się jedyną. Poza tym wszystko poszło zgodnie z planem. Na tyle dobrze, że żałowało się braku daru bilokacji, dzięki której można by było znaleźć się przy dwóch scenach jednocześnie.
Przede wszystkim gitary
W zeszłym roku prym wiodła muzyka elektroniczna, tym razem organizatorzy postawili na gitary.
Pierwszego dnia godnie tę działkę reprezentowali Shame, Ulrika Spacek, The Men, Idles, Shellac oraz jeden z headlinerów, czyli wokalistka Feist.
Każdy z tych artystów prezentował coś innego. Shame i Idles byli bezwstydnie punkowi, Shellac zaprezentowali gitarową precyzję zgrzytów, Ulrika Spacek zabrali nas w podróż w kosmos, a Feist zauroczyła publiczność intymnymi piosenkami.
Drugiego dnia również nie zabrakło gitar. Kikagaku Moyo zachwycili psychodelicznym dźwiękami, a Sheer Mag przywrócili wiarę w to, że nowe zespoły potrafią się dobrze nawiązać do punkowych tradycji.
Główną gwiazdą dnia drugiego była kolejna kobieta - PJ Harvey. Mimo że jej show był dość przewidywalny (zwłaszcza dla osób, które miały okazję widzieć artystkę w zeszłym roku na Open’erze oraz na warszawskim Torwarze), to nie można mu było nic zarzucić, jeśli chodzi o technikę, precyzję i pasję w wykonywaniu muzyki.
Ostatniego dnia OFF Festiwalu gitarowa reprezentacja była szczególnie silna. Popis umiejętności dali między innymi: Preoccupations, Wrekmeister Harmonies, Boris, Arab Strap, This Is Not This Heat i Frankie Cosmos. Jednak najlepsi tego dnia, jak również podczas całego festiwalu, byli Swans (czyli ostatni headliner) oraz Thee Oh Sees (tak zgranej dwójki perkusistów i takiej dawki energii na OFFie nie miał żaden inny zespół).
2,5-godzinny show Swans był doskonałym zwieńczeniem wspólnej kariery, ponieważ był to ich ostatni koncert w tej inkarnacji w Polsce. Jedyne, do czego można by się przyczepić, to głośność. Zazwyczaj Swans masują dźwiękami wszystkie narządy wewnętrzne słuchaczy, a zatyczki do uszu podczas koncertów na żywo są absolutną koniecznością. Tym razem było trochę za cicho, ale to małe potknięcie.
Niektórzy zauważyli też brak grającego między innymi na gongu i dzwonach rurowych Thora Harrisa, ale dobrze zastąpił go klawiszowiec, którego umiejętności nie odstawały od reszty zgranego ze sobą zespołu.
OFF Festival nie zapomniał też o spokojnych bardach z gitarą w dłoni. C Duncan zapewnił zgromadzonym w namiocie słuchaczom relaks, a Richard Dawson (który po Swans i Thee Oh Sees zajmuje trzecie miejsce w mojej osobistej klasyfikacji najlepszych koncertów tej edycji) zalał publiczność falą nie zawsze łatwych do przetrawienia emocji. Przygrywając na gitarze bądź śpiewając a capella, prezentował niespotykaną skalę wokalną i bogactwo brzmieniowe. Piosenki przerywał ekscentrycznymi wypowiedziami. Powiedział między innymi, że w swoim życiu spotkał UFO, ale mogli to być również ludzie. Jednym z tych momentów, które najbardziej zapadły w pamięć podczas całego festiwalu, był moment, kiedy Richard Dawson a capella odśpiewał jeden z utworów, a jedynym muzycznym tłem były tupiące w rytm nogi publiczności.
Kolejnym gitarowym bardem był lider Swans, Michael Gira, który poza występem ze swoim zespołem na Scenie Miasta Muzyki zaprezentował bardziej intymny koncert pierwszego dnia na Scenie Eksperymentalnej.
Elektronika i etniczne inspiracje
OFF Festival to nie tylko muzyka gitarowa, mimo że w tym roku to jej było najwięcej. Różnorodność jest jedną z najważniejszych cech katowickiej imprezy. Jeśli chodzi o muzykę elektroniczną, najbardziej zachwycili mnie Beak> (koncert numer cztery w prywatnej klasyfikacji faworytów), Anna Meredith i Silver Apples. Do ciekawych zjawisk można zaliczyć również Hexę (jeden z projektów Jamiego Stewarta, wokalisty Xiu Xiu) oraz polski duet Mirt+Ter.
Jak wielu uczestników OFF Festivalu przyjeżdżam tu co roku między innymi z powodu artystów, których nie będzie okazji zobaczyć nigdzie indziej; tych niezauważonych, czasem dziwacznych projektów z całego świata.
W tym roku moją uwagę przyciągnęli szczególnie Noura Mint Seymali (pochodząca z Mauretanii wokalistka opowiadająca historię północnoafrykańskich nomadów przy akompaniamencie tradycyjnych instrumentów), Janka Nabay & The Bubu Gang (niesamowicie taneczna muzyka bubu z Sierra Leone, grana między innymi na bambusowych piszczałkach), Phurpa (mroczny rosyjski zespół, odwołujący się do tradycji religijnej Bön z Tybetu), a także Group A (japońska formacja łącząca industrial, muzykę improwizowaną oraz techno i noise).
Mocna reprezentacja polskiej sceny
Na festiwalu nie zabrakło też mocnej reprezentacji polskiej sceny. Bitamina, Trupa Trupa, Duży Jack, Frele, Mitch and Mitch, New People, Mateusz Franczak, Żywizna oraz Made in Poland dorównywali poziomem zagranicznym gościom. A czasami ich przerastali.
W trakcie tegorocznego OFFa wystąpił też jego dyrektor artystyczny - Artur Rojek. Parę lat temu prezentował w Katowicach solowy materiał. Tym razem, współpracując z zespołem Kwadrofonik, reinterpretował na żywo utwory Angelo Badalamentiego, który stworzył muzykę między innymi do serialu "Twin Peaks" i innych produkcji Davida Lyncha. Odwołania do kompozytora nie po raz pierwszy pojawiły się na OFFie - w 2015 roku jego muzykę grali Xiu Xiu.
OFF Festivalowi nie przeszkodziły problemy z 2016 roku. To nadal najlepsza impreza wyszukująca muzykę alternatywną w Polsce, a także jedną z najlepszych na świecie. Mamy za sobą bardzo dobrą edycję. Jedyny problem to, czy następna zdoła ją przebić.
Autor: Martyna Nowosielska-Krassowska / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Michał Murawski