- Festiwal jest w zasadzie podsumowaniem tego, czym zajmuję się przez cały rok – mówi Grażyna Torbicka, dyrektor Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym i Janowcu nad Wisłą w rozmowie z tvn24.pl. W niedzielę zakończyła się jubileuszowa, dziesiąta edycja festiwalu.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: To już dziesiąta, jubileuszowa edycja Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi. Jak pani patrzy z perspektywy tych lat na imprezę?
Grażyna Torbicka: Przede wszystkim ten czas minął tak szybko, że nie zdaję sobie nawet sprawy, że to już dziesięć edycji, że robimy to już 10 lat. Tym bardziej, że nie jest to jedyne przedsięwzięcie, które robię. Jedno z wielu, chociaż jest ogromne, wymagające bardzo dużo pracy. Festiwal jest w zasadzie podsumowaniem tego, czym zajmuję się przez cały rok. Mam na myśli to, że przez cały rok interesuję się tym, co się dzieje w polskim i światowym kinie, obserwuję, jeżdżę na festiwale. Mając jeszcze program „Kocham kino”, cały czas byłam otoczona tematami filmowymi. Festiwal, który odbywa się w trakcie wakacji, jest naturalnym zwieńczeniem całej mojej wiedzy, którą zbieram przez rok. Po tych 10 latach patrzę na Dwa Brzegi jako na miejsce, gdzie w bardzo małym zespole robimy coś, co daje radość bardzo wielu ludziom – przede wszystkim widzom, którzy przyjeżdżają coraz liczniej. Jest to niesamowicie energetyzujące, budujące i satysfakcjonujące. Przedsięwzięcie, którego jestem częścią jest nieco szalone – organizujemy festiwal w pięknym miejscu, ale w miejscu, w którym nie ma ani jednego kina. Cała infrastruktura musi powstać specjalnie na te osiem dni. Po zakończeniu każdej edycji mówię sobie: "nie, koniec, to ostatni raz", ponieważ jest to niskobudżetowy festiwal z małą ekipą organizacyjną. Mija miesiąc od jego zakończenia i już się myśli o kolejnej edycji.
Nie jest tajemnicą, że tegoroczna edycja stanęła pod znakiem zapytania. Co jest w tym wydarzeniu takiego szczególnego, że walczyła pani do końca?
Dlatego, że szkoda tych dziewięciu lat pracy. Włożyliśmy bardzo dużo wysiłku, żeby wykreować to wydarzenie jako takie, o którym wiadomo jaki ma charakter, o którym wiadomo, czego można się po nim spodziewać. Ale przede wszystkim jest to wydarzenie, które ma swoich widzów. W zeszłym roku mieliśmy mocno powyżej 40 tysięcy tzw. wejść. Oznacza to, że nasze filmy przyciągnęły ponad 40 tysięcy widzów.
Wiem też od artystów, którzy tam przyjeżdżają, że bardzo lubią to miejsce. Dwa Brzegi jest festiwalem, który ma bardzo przyjazny, otwarty, łagodny charakter. Do Kazimierza Dolnego się przyjeżdża, prezentuje się swój film, spotyka się z publicznością, która jest bardzo zaciekawiona treścią filmów, która zadaje bardzo dobre pytania i licznie uczestniczy w przygotowanych przez nas spotkaniach. To nie są ludzie z branży, to nie są konferencje prasowe - nagle twórcy spotykają się po prostu ze swoją publicznością. Wiedziałam, że byłaby szkoda, jeśli przestałoby to istnieć.
Jak pani ocenia, na ile jest to miejscowa publiczność, a na ile są to ludzie "przyjezdni"?
Biorąc pod uwagę, że Kazimierz Dolny liczy 3,5 tysiąca mieszkańców, a my mieliśmy 40 tys. wejść, to raczej nie są to tylko mieszkańcy okolic. Wśród nich są na pewno mieszkańcy województwa lubelskiego, ale jak rozmawiamy z naszą publicznością, okazuje się, że są to ludzie z wszystkich zakątków Polski. Oni planują sobie urlopy na ten czas.
Gdy pojawiła się informacja, że festiwal może się nie odbyć, docierały do mnie bardzo liczne głosy: „Jak to? Przecież ja mam zaplanowane tam w tym czasie wakacje…”. To jest też taka publiczność, która w większości nie jest zawodowo związana z kinem. Są to ludzie, którzy potrzebują w życiu pewnych inspiracji, fajnych spotkań z kulturą.
W tym roku program filmowy był wybitny – i nie boję się użyć tego określenia. Dwa Brzegi stają się "małym Cannes". Jak się udało przy tych problemach budżetowych, które zagrażały festiwalowi, zgromadzić absolutne perły ostatnich miesięcy?
Są w Polsce dystrybutorzy, którzy wciąż kochają kino. Pomimo tego, że wiedzą, iż nie są to dochodowe filmy, to i tak kupują do nich prawa. Dzięki temu nam jest łatwiej – kupujemy licencję od polskiego dystrybutora. Przypadki, w których trzeba znaleźć licencjodawcę powoduje pewne problemy. Na tym etapie udało się nam zbudować bardzo dobrą współpracę z dystrybutorami. Dlatego bardzo ważne jest, żeby być na najważniejszych festiwalach na świecie. Gdybym nie pojechała do Cannes, w moich możliwościach zrobiłaby się wielka wyrwa. Będąc na najważniejszych festiwalach filmowych, mogę od razu zdecydować, które filmy na pewno chcę. A że potem okazuje się, iż otrzymują one najważniejsze nagrody, to tylko utwierdza mnie w wyborze. Chociaż jestem rozczarowana, że Park Chan-wook nie otrzymał w Cannes żadnej nagrody za swoją "Służącą"…
… podobnie jak Jarmusch…
… to jest smutne, ponieważ to jest przepiękne kino. Nasza publiczność "Służącą" zobaczyła jako film zamknięcia. Jak pan widzi pokazujemy te filmy, które nagrody dostały, ale także te, które nie zostały nagrodzone a powinny.
Festiwal otworzył film Kena Loacha "Ja, Daniel Blake". Złota Palma dla tego filmu była dla pani zaskoczeniem?
Tak, mimo że jest to świetny film. Znakomity. "Ja, Daniel Blake" to klasyka Kena Loacha, w którym zawarł wszystkie charakterystyczne dla siebie elementy. Jest to świetnie skonstruowana w stylu Loacha opowieść o człowieku, który jest gnębiony przez system – w tym wypadku system pomocy społecznej, urzędników. Jest troszeczkę kafkowski. Z drugiej strony zrozumiałam, że w tym momencie – chociaż jest to rzadkie w Cannes – jurorzy postanowili bardziej zwrócić uwagę na problem i temat, niż na stronę artystyczną filmu. Uznali, że dzisiaj w tej Europie, w tych czasach to jest bardzo ważna kwestia. Ten temat trzeba podkreślić i trzeba ludziom uzmysłowić, że musimy o takich problemach mówić, że musimy coś z tym zrobić. Jednak podkreślam, to jest znakomity film, ze świetnymi kreacjami aktorskimi.
Ciekawe, bo mnie ta decyzja w ogóle nie zaskoczyła. Trzynasty raz Loach brał udział w Konkursie Głównym, przedstawił najbardziej "europejski" politycznie film i myślę, że ze zbliżającym się wówczas głosowaniem brexitowym, jurorzy chcieli postawić na film brytyjski…
Tak, ale to się w Cannes nie zdarzało. W Cannes liczyła się sztuka. To Berlinale zawsze jest festiwalem, który wyciąga filmy ważne pod względem tematycznym, które walczą o człowieka, walczą o jakąś polityczną sprawę.
Ale tegoroczna edycja chyba była zaskakująco wyjątkowa. Cała plejada reżyserskich sław. Od Xaviera Dolana, przez Andreę Arnold, Jima Jarmuscha, Pedro Almodovara, Park Chan-wooka, reżyserów rumuńskich, po wspomnianego Loacha.
Cannes robi się takie, że Konkurs Główny jest miejscem, gdzie światowe premiery mają najnowsze filmy wielkich reżyserów. Jeszcze kilka lat temu mnie to denerwowało – na co zwracałam uwagę w swoich komentarzach - bo było wiadomym, że jeśli Jarmusch, Almodovar albo reżyser z tego grona zrobi nowy film, to będzie on zakwalifikowany do canneńskiego konkursu. A my byśmy oczekiwali, że ten konkurs będzie odkrywać dla nas nowe zjawiska. Tamte już znamy.
Teraz się wycofałam się z takiej oceny. Uważam, że to jest dobre. Wiemy, że Cannes pokazuje dzieła znakomitych artystów, którzy tam kiedyś pojawili się po raz pierwszy, ale to jest najlepsze miejsce dla nich, żeby mogli ze sobą rywalizować. To jest to miejsce, gdzie ramię w ramię o nagrody stają obok siebie Jarmusch, Dolan, Almodovar czy bracia Dardenne. Sekcja Un Certain Regard (Inne Spojrzenie) daje nam właśnie tych innych, nowych, zupełnie nieodkrytych.
Do bardzo wysokiej rangi urasta jeszcze jedna sekcja festiwalu - Piętnastu Reżyserów. Tam z kolei, spotykają się reżyserzy, którzy z jednej strony mogą mieć już jakiś dorobek, ale nagle zrobili coś absolutnie szalonego albo tacy, których w ogóle nie znamy, a odważyli się na jakiś eksperyment, nową formę czy język artystyczny. A Konkurs Główny stał się torem wyścigowym dla najlepszych.
Przecież obok wymienionych nazwisk trzeba przypomnieć Oliviera Assayasa, braci Dardenne czy rewelacyjną Maren Ade…
…gdyby Paolo Sorrentino zrobił nowy film, na pewno też tam by się znalazł.
A propos, wygrzebałem gdzieś informację, że Sorrentino jest jedną z pani filmowych fascynacji, którą zresztą podzielam. Co w nim jest takiego szczególnego?
Sama nie wiem. On jest rzeczywiście wybitny, bo nie tylko te dwa ostatnie filmy, które były bardzo nagłośnione na poziomie światowym. Ale przecież i "Boski", i "Wszystkie odloty Cheyenne’a". Ten ostatni jest niesamowicie magnetyzujący. Przez tę postać, w którą wcielił się Sean Penn, ma w sobie dziwny magnetyzm, jakieś osadzenie w krajobrazie księżycowym, mimo że są tam realia. Trzeba podkreślić niesamowite scenariusze, które Sorrentino pisze. Niektórzy mówią, że to Fellini, ale przecież on się wychowywał na całej włoskiej klasyce. Jest jednym z najciekawszych autorów, bo potrafi nadać swoim opowieściom bardzo nowoczesną, współczesną formę wizualną. To jest takie pełne kino.
A które z filmów prezentowanych na Dwóch Brzegach jest pani najbliższy?
Każdy. Nie umiem panu odpowiedzieć, ponieważ każdy z tych filmów bardzo lubię. Program jest tak dokładnie wyselekcjonowany, że ciężko wybrać. Ale dobrze, jeśli już mam powiedzieć, to dobrze – powiem. W tym roku moim ulubionym miejscem będą cztery filmy włoskie w sekcji retrospektywnej poświęconej Marcello Mastroianniemu. Pokazują cztery zupełnie inne oblicza tego wybitnego aktora. Absolutnie wybitnym jest film Etorre Scoli z 1977 roku – „Szczególny dzień”. Jest to niezwykle przejmujący obraz, bo pokazuje moment rodzenia się faszyzmu. Uważam, że w dzisiejszej Europie, gdzie odradzają się ruchy prawicowe, narodowościowe, radykalne, film Scoli jest niezwykle aktualny i bardzo silny. Jest przepiękna czarno-biała commedia italianna Pietro Germiego "Rozwód po włosku" z przepiękną Danielą Roccą. Zresztą każdy film Germiego jest poruszający.
W programie dostrzegłem, że nie zabrakło komedii. W tym dwie naprawdę rewelacyjne: "Kamper" Łukasza Grzegorzka oraz „Toni Erdmann” Maren Ade…
…Ale jakie to gorzkie komedie, przez co są takie mocne…
…Zgadza się. Niesamowite jest to, że na pierwszym poziomie przedstawione historie, prezentowane wydarzenia wydają się nam śmieszne, ale po głębszym zastanowieniu wcale takimi nie są.
Ale to jest fantastyczne. To tak musi być. Taką komedią jest również „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu” Roya Anderssona.
Jak pani uważa, patrząc chociażby na werdykty festiwalowe, czy współczesne kino, świat krytyki, traktuje komedie jako kino drugiej kategorii?
Tak, myślę, że komedia jako gatunek traktowana jest jako coś słabszego, że to już nie może być kino ambitne, artystyczne – czyli trudne. Przywołaliśmy jednak takie tytuły jak "Kamper" czy "Toni Erdmann", które w ostatecznym rozrachunku pozostawią w nas ślad mocno nie komediowy, tylko taki mocno refleksyjny.
Te filmy ogląda się miło, można się pośmiać, bawić, ale po wyjściu z kina nastąpi drugie uderzenie. Jest to bardzo trudna sztuka, zrealizować taki właśnie film, który będzie tak działał.
A co pani zapamięta z tej edycji? Czy było jakieś zaskoczenie?
Radość widzów i gości, że znowu się spotykamy w Kazimierzu Dolnym, że mimo przeciwności losu udało się zrealizować 10 edycje.
Odejdźmy od festiwalu. W jednym z wywiadów powiedziała pani: "Nie jestem i nigdy nie byłam telewizyjnym zwierzęciem. Bycie przed kamerą nie oznaczało dla mnie status quo". Trochę ciężko uwierzyć, że powiedziała to jedna z najbardziej rozpoznawalnych osób w historii polskiej telewizji.
Ale to jest prawda. To nie był mój cel, kiedy zaczęłam pracować w telewizji. Moim celem nie było pokazywanie się, tylko robienie programów, rzetelna praca dziennikarska. Dlatego te słowa są w pełni prawdziwe. Napędzała mnie praca dziennikarska, telewizyjna, która wymaga pełnej koncentracji. Wymaga też stałego wyszukiwania tematów, stałego doskonalenia się, chociaż kryje w sobie ogromne pułapki w postaci powierzchowności. Można w pewnym momencie zacząć traktować tematy w bardzo powierzchowny sposób, bo już jest następna historia, już wydarzyło się coś następnego, a czas przecież jest ograniczony.
Miałam w swojej pracy telewizyjnej taki okres, po 10 czy 15 latach, kiedy wpadły mi w ręce kasety VHS z moimi pierwszymi wywiadami. Pomijam sposób, w jaki mówiłam – na początku miałam problemy z emisją głosu, co związane było ze stresem, z tremą – ale pytania jakie zadawałam, wiedza na dany temat i w zakresie mojego rozmówcy była oszałamiająca (śmiech). Wszystko wiedziałam. Czasami to też było złe, bo tak konstruowałam pytania, że zawierały one odpowiedzi. Praca dziennikarza kulturalnego podoba mi się dlatego, że stale coś się dzieje.
Przez te 20 lat w "Kocham kino" przybliżyła pani Polakom największych reżyserów, najlepsze ich dzieła.
Mało tego, wielu z nich miałam zaszczyt gościć w programie, co jest niesamowite. Gdy odeszłam z telewizji, moi współpracownicy z programu przygotowali mi taką płytę. Były na niej fragmenty moich najmocniejszych wywiadów z ludźmi, którzy najczęściej po raz pierwszy pojawili się w polskiej telewizji. Milos Forman, Woody Allen, Ettore Scola, Sofia Loren, Catherine Deneuve i wielu, wielu innych. Oglądałam to i przypominałam sobie dopiero ile tego było.
To było 20 lat..
…Dokładnie. Większość artystów, aktorów, aktorek współczesnego światowego kina gościła w moim programie. To było niesamowite.
A kogo nie było? Z tych żyjących.
Wspomnianego Paolo Sorrentino nie gościłam w takim wywiadzie. Hmm… byli wszyscy. Był Dustin Hoffman, a nawet Sylvester Stallone.
Nigdy nie zrozumiem zbiorowych zachwytów nad Stallone, ale dobrze. Pytaniem o „Kocham kino” zmierzałem do innego, otóż skąd się wzięła u pani miłość do kina? Z tego co wiem, na początku kochała pani przede wszystkim teatr.
Pan tak jak ja, przygotował się tak, że sam mógłby odpowiedzieć na to pytanie (śmiech). Ale ja na nie odpowiem. Tak, na początku kochałam teatr, miłość do kina zrodziła się przypadkiem. W pewnym momencie w telewizji padła propozycja ze strony Ewy Banaszkiewicz i Jerzego Kapuścińskiego, żeby zrobić program pod nazwą "Kocham kino", który pokazywałby to kino "nieobecne", który zwracałby uwagę na tych autorów światowego i polskiego kina. Tak się zaczęło. Pierwszym gościem w tym cyklu rozmów był Jerzy Skolimowski. W przypadku wywiadów zagranicznych, pierwszą zdobyczną kasetą, z takim wywiadem "wow", była rozmowa z Milosem Formanem. Miłość rosła wraz z wchodzeniem coraz głębiej w świat filmowy. W zasadzie dorastałam z tym programem. Odkrywałam dla siebie i dla widzów kolejnych artystów.
Nie brakuje więc pani telewizji?
Nie, ponieważ stale w niej jakoś jestem. W zasadzie wokół niej się kręcę. Teraz przy okazji promocji festiwalu stale ta telewizja jest. Może przyjdzie jakiś kryzys później. Na razie jest tylko wielkie piękno.
Autor: Tomasz-Marcin Wrona//plw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: © Dwa Brzegi, fot. Joanna Kurdziel-Morytko