Co chcesz po sobie zostawić? Co byś wybrała na ostatni posiłek? Co chcesz, żeby mówiono podczas twojego pogrzebu? Ludzie nie boją się o tym rozmawiać. Wystarczy dać im możliwość - mówi Michael Hebb, pomysłodawca ruchu Death Over Dinner, w rozmowie z Tomaszem-Marcinem Wroną.
Zaczyna się od toastu. Zaproszeni goście, jeden po drugim, mają minutę, żeby wspomnieć pierwszą osobę, która przyjdzie im na myśl, a która zmarła. "Niech każdy poda imię takiej osoby i powie, jak wpłynęła na jego życie, a potem zapali świecę albo wzniesie toast na jej cześć" - mówił Michael Hebb podczas pierwszego wieczornego spotkania pod hasłem "Porozmawiajmy o śmierci przy kolacji". Gdy każdy z gości wykorzysta swoją minutę, można zacząć jeść.
Niejednokrotnie już tym toastom towarzyszą silne emocje i łzy. W końcu wspomnienie kogoś, kogo się kochało, a kto jest już nieobecny, nigdy nie jest łatwe. Później, w trakcie kolacji, buduje się więź wspólnego doświadczenia. Takich kolacji odbyło się na całym świecie, tylko w ostatnich pięciu latach, ponad sto tysięcy, a wzięło w nich udział ponad milion osób.
Ruch "death dinners" powstał osiem lat temu, a stoi za nim amerykański artysta, architekt i przedsiębiorca Michael Hebb. Mieszkający w Seattle pomysłodawca idei, by o śmierci rozmawiać przy stole, tak jak rozmawia się o wszystkim innym, zebrał swoje doświadczenia w książce "Porozmawiajmy o śmierci przy kolacji". Przekonuje w niej, że śmierć nie jest wcale trudnym czy bolesnym tematem. Może na początku. Jednak dziennikarka i pisarka Krystyna Romanowska, we wstępie do polskiego wydania książki, podkreśla, że najbardziej emocjonalne było drugie spotkanie. "Następnego dnia musiałam długo wypłakiwać usłyszane historie. Podczas trzeciego spotkania widziałam, jak pękają nawet najbardziej sarkastyczne i cyniczne serca" - wyznaje Romanowska.
Kolacje, podczas których głównym tematem rozmów jest śmierć, wbrew pozorom skupione są wokół życia i miłości. To nie tylko wspominanie zmarłych. To też zachęta ze strony Hebba do tego, aby pofantazjować "na temat własnej śmierci" - dodaje Romanowska.
Jak to zrobić? Hebb, zbierając własne doświadczenia i usłyszane historie, konstruuje w książce pewną listę pytań, które są bardzo pomocne przy kolacji. "Jaki byłby twój ostatni dzień życia? Ostatnia godzina? Jakie jest twoje najbardziej znaczące doświadczenie związane z kresem życia bliskiej osoby? Dlaczego nie rozmawiamy o śmierci? Czy bierzesz pod uwagę wspomagane samobójstwo? Co chcesz po sobie zostawić? Co byś wybrał/wybrała na ostatni posiłek? Co chcesz, żeby ludzie mówili podczas twojego pogrzebu?" - to niektóre z nich.
Czy wejście w temat śmierci - czy tylko poprzez zastanowienie się nad własnym końcem, czy końcem bliskich - jest łatwe? Nie jest. Sam Hebb wyznaje w książce, że na rozmowę o śmierci swoją mamę i brata zaprosił dopiero po pięciu latach organizowania takich spotkań dla ludzi spoza rodziny. Wydawało mu się to zbyt intymne. Jednak efekt jest oczyszczający i uwalniający. Jak twierdzi Hebb, buduje i oczyszcza więzi.
***
Przygotowując się do rozmowy z Hebbem, w trakcie czytania jego książki, zrozumiałem, że - podobnie jak wielu moich bliskich - odsuwam myśl, wyobrażenie kresu życia. Mówiąc o śmierci najbliższych mi osób, otworzyłem się dwukrotnie w moim dorosłym życiu. W pociągu. Podczas kilkugodzinnych podróży. Znacznie łatwiej wyrzucić z siebie bardzo intymne przemyślenia przed osobami, których potencjalnie nigdy się nie spotka, niż przed tymi, których taka rozmowa mogłaby przytłoczyć ze względu na silną emocjonalną więź. I w ten sposób jedynymi osobami, które wiedzą, jak wyobrażam sobie swój pogrzeb, jaką chciałbym muzykę, że chciałbym oddać swoje organy innym lub na cele naukowe, są: pewna starsza pani spod Rzeszowa i Niemka polskiego pochodzenia, która jechała z Hanoweru do Olsztyna na pogrzeb brata.
Z Michaelem Hebbem rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Byłeś przedsiębiorcą, prowadziłeś kilka restauracji. Jak to się stało, że stworzyłeś ruch osób, które przy kolacji rozmawiają o śmierci?
Michael Hebb: Przede wszystkim jestem artystą i architektem, a prowadzenie restauracji było pewnego rodzaju szczęśliwym przypadkiem. Gdy byłem nastolatkiem, interesowałem się kulturą i to mnie pociągało. Jako architekt zacząłem traktować stół jako przykład podstawowej architektury, dostępnej dla wszystkich. Stół stanowi źródło różnych doświadczeń. Jest również czymś, co można przeobrażać. A poza tym jest tani. (śmiech) Przestałem myśleć o budynkach, skupiłem się na stołach, które stały się dla mnie, artysty, środkiem przekazu przez ostatnie 20 lat. W ten sposób zacząłem się interesować wpływem i potencjałem wspólnego spożywania posiłków.
Jeśli chodzi o śmierć... Śmierć pojawiła się w moim życiu bardzo wcześnie. Gdy byłem w drugiej klasie, u mojego taty zdiagnozowano alzheimera. Zmarł, gdy miałem 13 lat. W związku z tym, że w mojej rodzinie nie rozmawialiśmy o tej śmierci, relacje rodzinne w dużej mierze zostały zniszczone. Mając własne doświadczenia, postanowiłem stworzyć Death Over Dinner po to, żeby uchronić inne rodziny przed tym, co spotkało moją.
Jak myślisz, temat śmierci pozostaje w amerykańskim społeczeństwie tematem tabu?
Każdy z nas chce porozmawiać o śmierci. Jeśli nie chcą, myślę, że mogli nie mieć dobrej okazji, żeby podjąć ten temat. Wyobrażenie o tym, że ludzie nie chcą rozmawiać o śmierci, jest kłamstwem. Na każdym przyjęciu, na każdej imprezie ludzie poruszają ze mną ten temat. (śmiech)
Może przez to, że stałeś się znany jako ten, kto potrafi o tym rozmawiać? (śmiech) Być może. Jednak w mojej ocenie to, czego brakuje, to nie jest chęć takiej rozmowy, lecz możliwość jej przeprowadzenia. Nie sądzę, żeby ludzie bali się takich rozmów. Oczywiście, boją się w pewnym sensie umierania, cierpienia, bólu czy żałoby po utracie kogoś bliskiego. Kulturowo jesteśmy w takim miejscu, w którym wiemy, co nas zabija, dowiadujemy się o obciążeniach genetycznych czy chorobach autoimmunologicznych. To powoduje, że nasze podejście do śmiertelności jest zupełnie inne niż kiedykolwiek wcześniej w historii. Przez to nie tylko my, Amerykanie, potrzebujemy takich rozmów, ale każdy na świecie, ponieważ to jest zdrowe.
Żyjemy w epoce płytkiej komunikacji, jaka pojawiła się wraz z mediami społecznościowymi. Gdy zaczynałeś, łatwo było przekonać obcych ludzi, żeby się otworzyli i głęboko weszli w temat śmierci?
Tak, w pewnym sensie właśnie dlatego, że spora część naszej komunikacji jest bardzo płytka i ludzie szukają czegoś głębszego. Żyjemy w czasach kryzysu tego, co ma znaczenie. To jeden z powodów tego, dlaczego antydepresanty i środki przeciwbólowe są najczęściej przepisywanymi lekami na świecie. Stąd też ludzie korzystają z pojawiającej się możliwości zgromadzenia ich przy czymś, co ma znaczenie, przy temacie, który dotyczy nas wszystkich. Odkryliśmy, że bardzo znaczące jest pragnienie wspólnoty w czasach daleko posuniętego indywidualizmu. Nie bez powodu już ponad milion osób zasiadło do kolacji, w trakcie których rozmawia się o śmierci. A to wszystko bez wsparcia jakichś agencji reklamowych czy PR-owych. To rozprzestrzeniło się drogą viralową. Dla mnie szybko stało się jasne, że ludzie są gotowi na tego typu rozmowy.
Czy fakt, że te rozmowy odbywają się przy wspólnym spożywaniu posiłku, ma jakieś znaczenie? Oczywiście. Jedzenie przypomina nam, że ciągle żyjemy. (śmiech) Stół zawsze był świetnym miejscem do rozmów na ważne tematy. Rozmowy przy jedzeniu mają bardzo długą tradycję, jeszcze od czasów greckich filozofów. Jednak muszę podkreślić, że koniec końców te "moje" kolacje to są rozmowy o życiu, o tym, jak żyjemy, o wartości życia i w jaki sposób zostaniemy zapamiętani. Nie ma w tym niczego złowieszczego czy pesymistycznego.
Co ważne, wiemy na podstawie badań doktor Jordany Jacobs - nowojorskiej psycholożki z polskimi korzeniami - że jeśli uświadomimy sobie naszą śmiertelność albo rozmawiamy o tym, że umrzemy, to stajemy się bardziej zdolni do kochania. Na podstawie tych badań można powiedzieć więc, że nasze rozmowy traktują bardziej o miłości i relacjach.
Domyślam się, że uczestniczyłeś w niezliczonej liczbie takich kolacji i poznałeś równie dużo historii. Czy któraś zapadła ci szczególnie w pamięć? Opowiem ci o jednej z ostatnich kolacji. W zeszłym tygodniu spotkaliśmy się z kardiochirurgami z Cleveland Clinic, miejsca, w którym przeprowadzono pierwsze udane operacje serca (klinika w Cleveland w stanie Ohio, uznawana jest za jeden z najważniejszych ośrodków medycznych na świecie – red.). To była pierwsza nasza kolacja z kardiochirurgami. Generalnie lekarze zajmujący się sercem niechętnie mówią o śmierci. Wolą rozmawiać o lepszym samopoczuciu, o zmniejszeniu liczby zgonów.
Spotkanie z kardiochirurgami, anestezjologami, torakochirurgami, w czasie którego rozmawialiśmy o rzeczach, o których rzadko rozmawiają, obserwowanie ich emocji, łez, rodzące się więzi pomiędzy lekarzami i pomocą lekarską, człowieczeństwo, jakim się dzielono, były dla mnie pięknym i ważnym doświadczeniem. Fakt, że rodziny uczestniczą w tego typu rozmowach, to jedno, ale to, że biorą w nich udział przedstawiciele systemu ochrony zdrowia, jest bardzo cenne. Lekarze i pielęgniarze z całego kraju, może wkrótce też z innych krajów, będą mieli szansę na przełamanie prawdziwego tabu w opiece zdrowotnej, czyli w rozmowach o śmierci. Ta odsłona naszego ruchu wydaje mi się być najważniejszą rzeczą, którą do tej pory zrobiliśmy jako Death Over Dinner. Przedstawiciele opieki zdrowotnej są na pierwszej linii frontu. To oni rozmawiają o śmierci z rodzinami, opiekują się nami w ostatnich dniach życia. Jeżeli sami będą umiejętnie rozmawiać o śmierci między sobą, tym lepiej będzie dla nas wszystkich.
A ty? Zmierzyłeś się sam ze sobą w kwestii śmierci?
(śmiech) Cały czas się z nią mierzę.
Ale po tych ośmiu latach, odkąd cały projekt wystartował, nie stało się to dla ciebie rutyną?
Nie, znaczenie tematu śmierci nie pozwala na to, by stało się to rutyną. Jestem człowiekiem, mam uczucia, doświadczam "memento mori", które przypomina mi się bardzo odczuwalnie za każdym razem, gdy zasiadam do naszych kolacji. To wszystko nauczyło mnie, jak rzadkim i jak ważnym elementem naszego życia jest słuchanie innych. Szczególnie w naszych czasach zapominamy często, jak wsłuchiwać się w innych. To jedna z tych rzeczy, jakie te kolacje uczą swoich uczestników. To właśnie pełne wsłuchanie się w to, co inni mają do przekazania. Bo przecież, gdy ktoś opowiada o swoich życzeniach dotyczących końca jego życia, nie sprawdza się telefonu, mediów społecznościowych. Po prostu się słucha. Zwłaszcza członków własnej rodziny słucha się uważnie, bo bierze się odpowiedzialność za spełnienie tych życzeń. Aktywne słuchanie staje się bardzo znaczące.
Czujesz ciągle strach na myśl o własnej śmierci? (śmiech) Odpowiem ci na to pytanie, gdy spotkamy się na kolacji osobiście. Na pewno nie boję się rozmawiać o śmierci. Natomiast jeśli chodzi o moją własną śmierć, porozmawiamy przy kolacji. Ale musisz załatwić wódkę. (śmiech)
Tak zrobię. Skoro jednak o twojej śmierci porozmawiamy przy kolacji, to zapytam inaczej. Boisz się myśli o śmierci osób, które kochasz? Oczywiście. Mam dwie córki. Myśl o stracie kogoś z rodziny czy przyjaciół napawa mnie ogromnym bólem. Jednak fakt, że wszyscy umrzemy, jest nieunikniony.
Co zmieniło się w twoim życiu od momentu pierwszej kolacji?
Przede wszystkim czas już nie pędzi tak jak wcześniej. To ironiczne, ale im więcej myślisz o tym, jak mało czasu w życiu zostało, tym bardziej bogaty i wolniejszy staje się każdy moment. To sprawia też, że każdy moment, każdy dzień nabiera większego sensu. Teraz myślę, że życie jest bardzo długie, mam poczucie, że każdy tydzień ciągnie się miesiącami czy nawet latami. Może rozmowy o śmierci, może coś innego, sprawiły, że moje życie mocno zwolniło.
W książce pada prorocze zdanie: "ta książka cię wkurzy". Skąd wiedziałeś, że tak się stanie?
O, widzę, że mi się udało. (śmiech) Wiedziałem, ponieważ od samego początku chciałem pisać o bardzo trudnych śmierciach, samobójstwach, utracie dziecka. Chciałem pokazać różne odcienie śmierci. Było dla mnie jasne, że będzie wyzwalać w czytelnikach różne emocje na różne sposoby. Są różne fragmenty w tej książce, które wzbudzają złość i gniew. I cieszy mnie, że to działa.
Czy po latach spędzonych na rozmowach o śmierci masz już gotowy przepis na to, jak o tym rozmawiać? Przede wszystkim należy pogodzić się z tym, że wszyscy wokół rozmawiamy o śmierci. Początkowo dzieje się to w naszych głowach, rozmawiamy ze sobą sami. Jeżeli jednak chcemy nawiązać więź odnośnie tego tematu z tymi, których kochamy, to musimy zrozumieć, że najlepszym sposobem jest podzielenie się tymi przemyśleniami, jakie już mamy. Wiele osób lubi wskazywać palcem i obwiniać innych: "mój ojciec nie chce rozmawiać o śmierci, boi się tego tematu". A pytanie, które się rodzi w takiej sytuacji, brzmi: co ty możesz zmienić w swoim nastawieniu, żeby porozmawiać z bliskimi o śmierci i zyskać poczucie bezpieczeństwa? A to zawsze jest ciekawsze niż zrzucanie winy na innych.
Autor: Tomasz-Marcin Wrona / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Dominik Werner/Prószyński S-ka