Kulinarna walka "MasterChefa" nie zawsze toczy się w kuchni. W siódmym odcinku uczestnicy rywalizowali też w podkarpackim Siennowie, gdzie oceniało ich wyjątkowe jury. Potem czekał na nich tak zwany blind test. O tym, kto odda fartuch, zadecydowała dogrywka.
W malowniczej miejscowości uczestników przyjął wójt gminy Zarzecze oraz przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich. Po tradycyjnym przywitaniu, chlebem i solą rozpoczął się piknik, a wraz z nim zacięta rywalizacja o pozostanie w programie.
Na początek wszyscy zostali podzieleni na dwie drużyny. Kapitanem "niebieskich" wybrano Damiana Sobka, "czerwonymi" dowodził Mateusz Guncel. Każda grupa w ciągu dwóch godzin miała przygotować 100 porcji czterech potraw, w których skład wchodziły: dwie przystawki, danie główne i deser. Spiżarnia - pełna świeżych produktów - otwarta była przez cały czas.
Pomysłów na to, jak dogodzić podniebieniom jury, nie zabrakło. Trzeba było się jednak nagimnastykować, bo pracę kucharzy oceniało ponad sto osób. Oprócz wójta, członkiń Koła oraz gminnej Orkiestry Strażackiej, potraw próbowali też mieszkańcy Siennowa.
Przegrali "niebiescy" - 44 do 55. Kucharze z tej drużyny o pozostanie w programie musieli walczyć w kolejnym zadaniu. Był nim tak zwany blind test. Z zasłoniętymi oczami i pomocą zmysłów - węchu i smaku - musieli odgadnąć, z jakim produktem mają do czynienia.
Nie dla wszystkich zadanie okazało się proste. Justyna, Mateo i Wojtek odgadli tylko po jednym produkcie. To oznaczało ciąg dalszy emocji. O tym, kto będzie musiał oddać fartuch, zadecydowała dogrywka.
W niej do przygotowania były frytki i ryba. Zdaniem jury najsłabiej poradziła sobie Justyna i to ona pożegnała się z programem.
Autor: TG//now / Źródło: tvn24