W wieku 52 lat zmarł aktor Luke Perry. Gwiazdor popularnego w latach dziewięćdziesiątych serialu telewizyjnego "Beverly Hills, 90210" w zeszłym tygodniu trafił do szpitala po przejściu rozległego udaru.
O śmierci aktora poinformował w oświadczeniu jego rzecznik, Arnold Robinson. "Rodzina jest wdzięczna za wsparcie i modlitwy, które spływały z całego świata i prosi o prywatność w czasie żałoby" - dodał.
Rzecznik w oświadczeniu poinformował, że aktor zmarł nie odzyskawszy przytomności, w otoczeniu swej najbliższej rodziny - dzieci, narzeczonej, byłej żony, matki, ojczyma, rodzeństwa, a także krewnych i przyjaciół.
Aktor trafił do szpitala w środę 27 lutego. Lekarze walczyli o jego życie po rozległym udarze, jaki przeszedł.
Od 2016 roku Perry grał rolę Freda Andrewsa w serialu "Riverdale". Zagrał też w najnowszym filmie Quentina Tarantino "Once Upon a Time in Hollywood", który wkrótce trafi na ekrany kinowe.
Ponad 20 lat wcześniej podbijał serca nastolatek grą w serialu "Beverly Hills, 90210", w którym wcielał się w rolę Dylana.
Porównywany do Jamesa Deana
Serial opowiadał historię grupy uczniów szkoły średniej, prowadzących dostatnie życie w południowej Kalifornii, ale i zmagający się z poważnymi problemami nastolatków. W scenariuszu poruszane były kwestie gwałtu, AIDS czy ciąży u nastolatek.
Perry w rolę Dylana McKaya, zbuntowanego samotnika na motocyklu, po raz pierwszy wcielił się w wieku 24 lat. Sympatycy zaczęli porównywać go wtedy do Jamesa Deana.
"Beverly Hills, 90210" był kręcony w latach 1990-2000. Początkowo nie cieszył się dużą popularnością, ale z czasem urósł do rangi kulturowego fenomenu. Zyskał popularność również poza Stanami Zjednoczonymi.
Jednym z głównych wątków serialu była historia relacji Dylana i Brendy, granej przez Shannen Doherty, a następnie jego romans z Kelly, graną przez Jennie Garth.
Autor: asty/adso / Źródło: Reuters
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock