Piosenkarz, który kilka dni temu oświadczył, że nowotwór jelita, a potem wątroby, z którym walczył od października 2010 roku, jest w odwrocie, ponownie trafił do szpitala. Zachorował na zapalenie płuc. Jego stan jest bardzo poważny, bo organizm osłabiony sesjami chemioterapii, nie potrafi walczyć z nową chorobą.
- Jego ciało dostało mocny wycisk. Lekarze się o niego boją, ale on będzie walczył - cytuje "The Sun" Barry'ego Gibba, starszego brata Robina.
Lekarze uprzedzili rodzinę 62-letniego muzyka Bee Gees, że może nadejść najgorsze. Dlatego Barry wraz z rodziną przyleciał z USA do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka Robin. W weekend piosenkarz trafił do prywatnej kliniki w Londynie. - Obawiają się, że to być może ostatni raz, gdy go widzą - mówi przyjaciel rodziny w rozmowie z "The Sun".
Zaledwie kilka dni temu weteran popu ogłosił w brytyjskich mediach, że w najbliższym czasie zamierza pracować ze swoim bratem nad nowym albumem.
"Bałem się, że to już koniec"
Wydawało się, że wygrał heroiczną walkę z rakiem - na początku kwietnia muzyk ogłosił, że jego choroba jest w fazie remisji. - Lekarze są przekonani, że opanowali sytuację. Czuję się z każdym dniem coraz lepiej. Chcę iść do przodu i nie oglądać się za siebie - powiedział uradowany Robin Gibb w rozmowie z gazetą "Daily Mail". - Wyniki mojego leczenia są znakomite - tak mówią lekarze. Są wręcz zdumieni postępami. Wszyscy jesteśmy - dodał.
Przyznał, że liczył się z najgorszym. - Nie zaprzeczam, że były takie momenty, w których bałem się, że to już koniec - przyznał.
Zwłaszcza wtedy, gdy w zeszłym miesiącu ponownie trafił do szpitala - na operację skręconych jelit. Ta choroba dziewięć lat temu zabiła jego brata bliźniaka Maurice'a, w wieku 53 lat.
Źródło: "The Sun", tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materiały prasowe