Wyrosłem i ja, zmieniam się jako człowiek, jako filmowiec. Interesuje mnie już coś innego. Choć istnieje pewien paradoks. Wszystkie filmy tak naprawdę są o dorastaniu, nabieraniu doświadczeń, o poszukiwaniu własnej tożsamości. Góruje nad nimi, przewodzi, pragnienie miłości - przyznaje w rozmowie z tvn24.pl Kuba Czekaj, reżyser i scenarzysta, którego pełnometrażowe fabuły podbiły serca krytyków po obu stronach Atlantyku. - Każdy z filmowców robi to na swój sposób. Pozostaje tylko pytanie, w jaki sposób - dodaje.
Pochodzący z Wrocławia 33-letni Kuba Czekaj udowodnił w ostatnich dwóch latach, że jest nie tylko jednym z najciekawszych reżyserów młodego polskiego kina, ale równie dobrym scenarzystą. Jest absolwentem reżyserii na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach oraz Programu Fabularnego Studio Prób w Szkole Wajdy w Warszawie.
Tadeusz Sobolewski napisał o nim, że jest to "objawienie nowej indywidualności reżyserskiej, pełnej wigoru i inwencji autora, który ma swój temat: wychodzenie z dzieciństwa i walka o siebie, jaką musi staczać dojrzewający chłopiec z rodziną, otoczeniem, z własnym ciałem".
Leo Barraclough opisując na łamach "Variety" najciekawsze zjawiska artystyczne i komercyjne w polskim kinie ostatnich lat, wymienił Czekaja jako jednego z reżyserów, którego warto obserwować. Zwłaszcza po tym, jak zachwycił swoim debiutanckim "Baby Bump" na festiwalu w Wenecji. "Silna, punkowo-surrealistyczna wyobraźnia nie ma granic w 'Baby Bump' Kuby Czekaja - w filmie ukazującym chyba najbardziej radykalną wizję młodości od czasów 'Dzieciaków' Larry’ego Clarka [1995 r. - przyp. red.] czy 'Szmerów w sercu' Louisa Malle [1971 r.]" - pisał brytyjski krytyk.
Czekaj zadebiutował krótkim metrażem "List" w 2003 roku. Stworzył 11 małych form i zebrał za nie w sumie ponad 60 nagród na festiwalach i przeglądach filmowych na całym świecie.
Debiutancka pełnometrażowa fabuła Czekaja "Baby Bump" otrzymała między innymi wyróżnienie specjalne Queer Lion Award podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji w 2015 roku. "Królewicz Olch", który trafił do kin 18 sierpnia, premierowo pokazany został podczas Festiwalu Filmowego w Gdyni w 2016 roku, gdzie otrzymał nagrodę Jury Młodych. "Królewicz Olch" był również nominowany do Kryształowego Niedźwiedzia MFF w Berlinie w sekcji Generation.
Tylko w tym roku otrzymał Baumi Script Development Award za scenariusz filmu fabularnego "Sorry Polsko" podczas minionej edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie oraz nagrodę ScripTeast imienia Krzysztofa Kieślowskiego podczas MFF w Cannes.
"Królewicz Olch" jest drugą odsłoną (obok "Baby Bump") nieformalnego dyptyku Czekaja o dorastaniu. Film powstał w ramach programu Biennale Cinema Collage, części weneckiego Biennale 2015. - O ile "Baby Bump" jest o dorastaniu cielesnym, tak w przypadku "Królewicza Olch" rzecz dotyczy dorastania emocjonalnego - mówił Czekaj w rozmowie z tvn24.pl w 2016 roku.
"Królewicz Olch" to historia wybitnie utalentowanego chłopaka (Stanisław Cywka), który jest oczkiem w głowie apodyktycznej matki (Agnieszka Podsiadlik). Chłopak wchodzi w okres buntu, chciałby być taki, jak jego rówieśnicy, zakochać się, przeżyć pierwsze imprezy. Matka zaś chciałaby, aby jej syn pomimo młodego wieku rozwijał swoją karierę na uniwersytecie, by wygrał prestiżowy konkurs dla młodych naukowców.
Baśniowy, romantyzujący klimat wyciągnięty z klasycznego dzieła Johanna Wolfganga Goethego "Król Olch", połączony został w filmie z estetyką kameralnych produkcji niezależnych. Jednak pozbawione zostało tradycyjnej narracji. Powtarzające się wizualizacje, iluminacje świetlne, nadają pewnej rytmiki, która w połączeniu z wyrafinowanym montażem dźwięku i muzyki.
Przedpremierowy, galowy pokaz "Królewicza Olch" połączony ze spotkaniem z twórcą, odbył się w trakcie tegorocznej edycji Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym i Janowcu nad Wisłą.
Rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Te pierwsze pół roku było dla ciebie pełne nagród. Przyzwyczaiłeś się do odbierania kolejnych wyróżnień czy już nie robią na tobie wrażenia?
Kuba Czekaj: Nie idzie o nagrody, a o możliwość robienia filmów. Spragniony jestem opowiadania nowych historii, popędliwie chcę je ekranizować. Mam nadzieję, że wyróżnienia przyczynią się do rychłego powstania filmu "Sorry Polsko". Rozpoznanie aktywizuje zaufanie potencjalnych partnerów, koproducentów, ludzi, którzy dadzą porwać się idei i zainwestować w film.
Ale chyba zdążyłeś się przyzwyczaić. W końcu zdobyłeś miano "najczęściej nagradzanego polskiego twórcy krótkich metraży".
Jest spora grupa koleżanek i kolegów, którzy mają pokaźną liczbę nagród na swoim koncie. Nie przywiązuję wagi do wyróżnień, chociaż na początku jest to budujące, dostajesz zewnętrzne potwierdzenie, że to co robisz, oddziałuje na publiczność. Jednak nie o to w tym chodzi. Najważniejsze jest, żeby iść dalej.
Uczepiłem się tych nagród dlatego, że bardzo często w ich laudacjach pojawiają się słowa podkreślające dojrzałość języka filmowego czy środków artystycznych użytych w filmach. To wszystko przy okazji filmów - tych krótkich i pełnometrażowych o dojrzewaniu, wchodzeniu w dorosłość.
Dla mnie jest to zwyczajnie konsekwencja doboru środków, które opowiadają o bohaterze. Za każdym razem próbuję znaleźć odpowiedni język do treści, do postaci. Krótkie i dwa pełnometrażowe filmy stanowią niemalże serial o blaskach i cieniach dorastania. Jednak nowego sezonu nie będzie. To koniec. Basta. Bohaterowie wyrośli już ze swoich fatałaszków. Wyrosłem i ja, zmieniam się jako człowiek, jako filmowiec. Interesuje mnie już coś innego. Choć istnieje pewien paradoks. Spoglądając nieco szerzej, to wszystkie filmy tak naprawdę są o dorastaniu - nabieraniu doświadczeń - o poszukiwaniu własnej tożsamości i góruje nad nimi, przewodzi pragnienie miłości. Każdy z filmowców robi to na swój sposób, pozostaje tylko pytanie, w jaki sposób.
Twoje filmy łączy potrzeba wyrażenia buntu. Nawet w "Domie w różach" pojawia się próba określenia siebie…
Gdzie ty to widziałeś?! (śmiech) To jest skrzętnie ukryte, stare ćwiczenie ze szkoły, które - miałem nadzieję - objęte zostało zakazem publikacji.
Wróćmy do buntu (śmiech). Żyjemy w czasach gdy bunt stał się mainstreamem. Nie bałeś się zaryzykować, że będziesz kolejnym, który sięga po ten temat?
Bunt wpisany jest w dorastanie, również w dojrzewanie do zawodu filmowca. Pierwszy film stanowi manifest osobowości, gustu i smaku. Traktuję kino jako miejsce, gdzie można ryzykować. Nawet trzeba - ja przynajmniej muszę, tym się karmię. Kino powinno być nieskrępowaną platformą, gdzie można mówić to, co się chce, w sposób, jaki się chce, i ostatecznie stanowić przestrzeń wolności. Nie chcę wzniecać sztormu, ale mam wrażenie, że napływa fala postaw pożerająca kawałek autonomicznego lądu.
... w jaki sposób?
Rozbrzmiewają głosy, które mówią, "co" i "jak" ma wyglądać. Na parceli filmu bywa czasem podobnie, tylko wywodzi się to z braku zaufania czy brzmiącej przyjaźniej "troski". Szczególnie, gdy jest się debiutantem, trudno o bezzwłoczną ufność. Trzeba na nią zapracować. Trzeba ją udowodnić. Jest to zrozumiałe, poziom ryzyka dla producenta jest wysoki, debiutant jest przecież nowicjuszem. Potrzeba czasu. Potrzeba wypracowania wzajemnej otwartości, o którą coraz trudniej tu i teraz - za oknem i na ulicy. To jeszcze nie jest zamach na niepodległość, ale rzeczywistość zaczyna przybierać dwie barwy: białą i czarną - jakby zapomniano o szerokiej skali szarości. Można przecież mieć bardzo rożne poglądy, co nie znaczy, że trzeba się odcinać i nie tolerować innych.
Zaciekawiły mnie te głosy. Skąd one pochodzą? Z branży? Z otoczenia czy od polityków?
Robiąc filmy nigdy nie usłyszałem, że "czegoś" zrobić nie mogę. Jeśli nawet zdarzały się jakieś wątpliwości, zawsze odbywała się dyskusja, czasami wychodziło na moje, czasami ktoś inny miał rację, służyło to filmowi i należało wprowadzić zmiany. Praca w filmie polega na dyskusji i wymianie doświadczeń. Patrząc horyzontalnie na kondycję kultury, mam jednak wrażenie, że staje się ona areną potyczek i przepychanek. Ożywia to mechanizmy, których nie chcielibyśmy pamiętać. To mnie niepokoi. Sytuacja nie jest jeszcze podbramkowa. Piłka jest w grze. Mecz staje się niebezpiecznie intrygujący. Wskrzesza mnie to i inspiruje. No sorry, Polska, jak i cała Europa, zamyka się w sobie.
Z dostępnych dotychczas informacji wynika, że "Sorry Polsko" będzie filmem o buncie. Stajesz się filmowym buntownikiem?
Czy to będzie film o buncie? Powiedziałbym raczej, że będzie to film o poszukiwaniu siebie. Tak, brzmi to trywialnie. Tak, to frazes - co drugi film jest "o poszukiwaniu siebie". Tylko nadchodzą takie czasy, że naprawdę można się zgubić i jeszcze trudniej odnaleźć, a to już komunał nie jest. Oś filmu stanowi jednostka, która dryfuje od brzegu do brzegu, gdzie każdy chce mówić, każdy ma rację, tylko słuchać już niewielu ma ochotę. "Sorry Polsko" będzie filmem portretującym różnorodne postawy i powstanie z prawdziwej miłości do ojczyzny.
Sugeruje to, że polityka bieżąca cię interesuje.
Tak, interesuje, bo jestem jej częścią. Odbieram ją i uczestniczę w niej na swój sposób. Nie jestem społecznym aktywistą ani politycznym działaczem, mimo to odpryski politycznego pęknięcia spadają również na mnie. Z czymś się zgadzam, z czymś nie. Jednak w "Sorry Polsko" świadectwa ze skalą ocen wystawiać nie zamierzam. O ocenę poproszę widzów.
Można więc wnioskować, że będzie to jakiś artystyczny komentarz współczesnej rzeczywistości politycznej. Często padają głosy, że artyści powinni się skupić na sztuce. Co o tym myślisz?
Gdyby sztuka nie komentowała życia społecznego i politycznego, to nie moglibyśmy delektować się teraz naszym dziedzictwem. Dzieła sakralne odzwierciedlały ówczesne czasy, kulturę i religię. Gdyby artyści tego nie interpretowali, to całą spuściznę przywoływalibyśmy jedynie z pamięci. Ostały by się może ze trzy malowidła na jakichś kamieniach, o których byśmy dzisiaj rozmawiali, jeśli w ogóle (śmiech). W jaki sposób artysta analizuje zastaną rzeczywistość, czy robi to na proteście, czy w swojej pracowni, to jest jego indywidualna sprawa. Myślę, że nikt tego nie może mu zakazać. Nikt też nikogo nie powinien do tego zmuszać. Wszyscy mamy prawo do wyrażania swoich poglądów. Jedni robią to na blogu, inni rozmawiają o tym przy kawie, jeszcze inni wystawiając spektakl czy kręcąc film.
Wszystkie twoje filmy unikają oceny moralnej bohatera. Najlepszym przykładem jest matka głównego bohatera w "Królewiczu Olch", która jest wielowymiarowa. W "Sorry Polsko" też spotkamy takich bohaterów?
Wszyscy jesteśmy krańcowi - mamy dobre i złe strony. I wszyscy chcemy dobrze. Tylko czasem nie potrafimy inaczej i zatracamy się w idei, która ma sprawić, że nasze życie, życie naszych bliskich będzie lepsze.
Skoro o "Królewiczu Olch". Wykorzystałeś w nim dzieło Johanna Wolfganga Goethego. To dość nieoczywisty wybór, a ilość niemiecczyzny w filmie jest dość zaskakująca.
Dlaczego? Poezja w języku niemieckim brzmi przepięknie. Pisząc scenariusz, szukałem kręgosłupa dramaturgicznego, duchowego wizerunku opowieści, którą chciałem włożyć w ramy i strukturę ballady. Towarzyszyło mi wówczas hasło "Śmierć chłopca, narodziny młodzieńca". Jego rozwinięcie znalazłem w "Królu Olch" Goethego. Utwór oddaje beztroski ogląd rzeczywistości, zamyka go i otwiera portal do świata w którym trzeba zacząć ponosić konsekwencje swoich działań.
A znasz niemiecki?
Nein. Znam kilka zwrotów ze szkoły podstawowej (śmiech). Powiedziałeś kiedyś, że filmowo "przytulasz się do Aronofsky’ego", a innym razem mówiłeś, że bliskie ci są filmy Doroty Kędzierzawskiej. To dość mało oczywiste inspiracje filmowe.
Film Darrena Aronofsky’ego i spotkanie z Dorotą Kędzierzawską stały się dla mnie zapłonem do wyboru drogi filmowca. Pamiętam, jak trafiłem na jeden z nocnych maratonów filmowych, podczas którego wyświetlane było "Requiem for a dream". Obraz uderzył z całą swoją siłą w każde miejsce mojego ciała. Nie zastanawiałem się jednak, czy chciałbym iść taką drogą, jak Aronofsky. Na pewno po tamtym seansie została we mnie chęć silnego oddziaływania na widza. Dorotę poznałem na amatorskim festiwalu filmowym, zobaczyła mój film… Mam nadzieję, że akurat tego nie widziałeś (śmiech)…
...nie, tego nie (śmiech)…
… i dodała skrzydeł - mi, chłopaczkowi, który zastanawiał się, czy zdawać do szkoły filmowej - mówiąc: "Słuchaj, całkiem nieźle ci idzie, może zrobisz coś z tym dalej". Każdy z nas zapisuje sobie w sercu istotne nazwiska, zbiera kamyczki, które układa przez całe życie. Po prostu potrzebujesz spotkać osobowość, którą uznasz za swojego czempiona lub przynajmniej będziesz pod wrażeniem jego filmu, bo akurat z Aronofsky’im nigdy się nie spotkałem (śmiech). Buduje to poczucie pewności siebie, które tak ważne jest w tym zawodzie.
A później zdobywa się nagrody w Cannes czy w Berlinie. Wracając do "Królewicza Olch", zastanowiło mnie, dlaczego przy obu filmach pracowałeś z tą samą ekipą i aktorami.
Impuls przyszedł z dwóch stron. Mając świadomość tego, że równolegle powstają dwa filmy pod egidą wspólnego tematu, postanowiłem zamknąć je w nieformalny dyptyk i wyodrębnić fizyczną i duchową odsłonę dla każdego z filmów, zachowując subtelnie wzajemne odniesienia, znaki, figury. Zaangażowanie części tej samej obsady i realizatorów było dla mnie naturalne. Przyjaźnimy się, szanujemy i inspirujemy nawzajem. Nasza relacja to ogromna inwestycja, w którą wierzę i którą pielęgnuję.
Za 30 lat, jak się spotkamy, pochwalisz się kilkudziesięcioma filmami, a w rolach głównych: Agnieszka Podsiadlik (śmiech).
Wychyl nosek zza Bałtyk, tam duetów, kwartetów czy oktetów jest bardzo wiele. W zespołach filmowych tkwi siła.
Autor: Tomasz-Marcin Wrona / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: ©Mehdi Benkler/M2 Films