Dlaczego Polak to jest facet, który jeśli mu śmierdzi gówno na podwórku, to przerzuca je za płot do sąsiada? Dalej śmierdzi, ale nie u niego. Dlaczego tak jest? Z czego to się bierze? Nie wiem. Gdybyśmy wiedzieli, może łatwiej byłoby to uprzątnąć - powiedział w rozmowie z tvn24.pl aktor i reżyser Jan Englert, dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie.
Jan Englert jest jednym z najwybitniejszych polskich aktorów i reżyserów teatralnych. W swoim dorobku ma również niezapomniane role filmowe. Grał u Andrzeja Wajdy, Kazimierza Kutza, Janusza Zaorskiego, Jana Łomnickiego, Filipa Bajona, Janusza Morgensterna czy Jerzego Antczaka.
W sumie ma na koncie ponad 100 ról filmowych i telewizyjnych. I chociaż debiutował w "Kanale" Andrzeja Wajdy w 1956 roku, na pierwszą ważną nagrodę filmową czekał ponad 60 lat. Podczas 15. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest w Toruniu dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie odebrał Złotego Anioła za całokształt pracy twórczej.
Podczas 15. edycji MFF Tofifest w Toruniu z Janem Englertem rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Złoty Anioł za całokształt twórczości jest pierwszą istotną nagrodą filmową w pana ponad 60-letniej twórczości. Jest to nagroda festiwalu, którego hasłem jest niepokorność. Czuje się pan niepokornym artystą?
Jan Englert: Chyba jestem z pokolenia, które budowało wszystko na relacji mistrz - czeladnik. Sam szukałem mistrzów. Moja niepokorność polegała chyba na tym, że od dziecka miałem swoje zdanie. Nie lubiłem poglądów narzuconych, ale chyba szanowałem cudze. Tak byłem wychowany. To może być nieco kontrowersyjne, ale jestem zwolennikiem dobrze pojętego i prawdziwego kompromisu.
Na czym on polega?
W Polsce myli się kompromis z konformizmem. Jedną z największych umiejętności jest rozróżnienie tych dwóch pojęć. Kompromis służy sprawie. Konformizm nagina kompromis do własnych korzyści. To jest zasadnicza różnica. Oczywiście kompromis ma także swoje granice. Podobnie wolność ma swoje ograniczenia. Domaganie się wolności, jako hasło, pojęcie, że artyście wszystko wolno - jest nieprawdą. To nie jest wolność a anarchia. Wolność ma swoje granice chociażby po to, żeby je poszerzać, żeby je zmieniać. Jak powiedział profesor Zygmunt Bauman: wolność, której granice narzucono, jest niewolą, ale wolność, która nie ma granic jest anarchią. Pytanie rodzi się następujące: kto te granice ma wyznaczać?
A nie my sami?
Myślę, że każdy z nas. Zwłaszcza artysta musi sobie je wyznaczyć. Musi mieć coś, co go zatrzyma, zahamuje albo coś, co go zdenerwuje i będzie próbować to rozsadzić. Istnieje społeczna i artystyczna konieczność budowania pewnego kanonu, pewnych granic tolerancji dla bezczelności, hucpy. Trzeba więc zrobić pewien porządek w głowie, porządek w działaniu politycznym i społecznym. Chodzi tu o ustalenie co jest etyczne a co nie, co jest konformizmem a co kompromisem, co jest nacjonalizmem a co patriotyzmem.
Powiedział pan w jednym z wywiadów, że machanie sztandarem nie jest dla pana patriotyzmem.
Jest za łatwym patriotyzmem, ewentualnie służy niekoniecznie patriotyzmowi. Sprawa jest prosta: patriotyzm - jak wskazuje sama nazwa od słowa patria (ojczyzna) - dotyczy ziemi, na której się żyje, wspólnej kultury i tradycji, w ramach jednej ojcowizny. Nacjonalizm pochodzi od słowa nacja, które odnosi się do plemienia. A zatem w ramach jednej ojcowizny dla nacjonalistów nie może być paru plemion, a tylko jedno - moje plemię, moja ojcowizna. To jest zasadnicza różnica. Patriotyzm buduje, nacjonalizm rujnuje. Bardzo często te pojęcia są mylone i łączone w jedno. Dzieli je bardzo cienka granica, która jest rozciągliwa niczym gumka, jednak jest. Można ją rozciągać, ale nie można doprowadzić, żeby pękła.
A jak pan patrzy na to co się dzieje w ostatniej dekadzie w kulturze polskiej - zwłaszcza wokół teatru - to co pan myśli?
Mam mieszane uczucia. Równie niegodziwe jest to co się dzieje w tej chwili, jak i to, co działo się dziesięć lat temu. Ten pojedynek w imię wolności - słuszny - ma swój awers i rewers. Wśród tych, którzy krytykują to, co się dzieje mam swoich faworytów, którzy od początku ciągną na siebie obrus w dość cyniczny sposób. Też machają sztandarami. Machamy sztandarem bez względu na to, po której stronie stoimy, a ja tego machania nie lubię. Powiem krótko, jestem za pracą u podstaw. Lubię rzemiosło, konkret. Cała reszta daje się manipulować w dowolny sposób w zależności od sytuacji. Albo jeden sztandar macha mocniej, albo drugi. Jest to jednak tylko machanie sztandarem, wznoszenie okrzyków. Niekoniecznie coś z tego wynika poza tym hałasem, który też służy sprawie - nie deprecjonuję tego. Tej metody jednak nie lubię i nigdy nie lubiłem. Wszystko co robiłem, robiłem w zgodzie z własnym sumieniem. Działałem. Nie byłem człowiekiem stojącym z boku. Byłem na pierwszej linii frontu bez tego co nazywam machaniem sztandarem. Nie lubię haseł, transparentów, okrzyków i nienawiści do wroga albo deprecjonowania kogoś, kto nie jest po tej samej stronie. Nawet prędzej zrozumiem nienawiść niż deprecjację. Zdaję sobie sprawę z tego, że to, co mówię jest takie pięknoduchowskie.
Zgodne z twierdzeniem, powtarzanym przez pana, ale także przez Kazimierza Kutza, że przynależy pan mentalnie do XIX wieku.
Dokładnie. Trzymam się tego z uporem maniaka. Jestem świadom tego, że kodeks Boziewicza jest idiotyzmem, ale bardziej mi się to podoba niż absolutna wolność.
W repertuarze Teatru Narodowego łączy pan zarówno tradycjonalistów jak i rewolucjonistów. Nie kieruję się w sztuce kryteriami politycznymi, jakiejś przynależności, innego zdania. To, że ktoś się ze mną w czymś nie zgadza, nie oznacza, że nie mam mu podać ręki. Chyba, że ktoś zrobi coś nieetycznego. Teatr jest pracą zespołową, jest drużyną, ten kraj jest zespołem jakimś. Ci, którzy nie mają naszych poglądów to też są "nasi". Podobnie w teatrze, nie rozróżniam tych, którzy myślą "słusznie" od tych, którzy myślą inaczej, pod warunkiem, że używane argumenty bądź wykonywane decyzje są uczciwe. Jestem fanatykiem uczciwości. Byłem wciągany do wszystkim możliwych partii ostatniego ćwierćwiecza w różnych konfiguracjach. Odmawiałem z jednej prostej przyczyny: jestem chorobliwym zwolennikiem fair play, co w polityce jest głupotą. Dlatego też do polityki się nie pcham, bo mam wrażenie, że w polityce gra się znaczonymi kartami.
Zarządzanie teatrem też jest formą polityki.
Oczywiście. To jest politykowanie. Odpowiedzialność. Uważam, że to jest konieczne. Robiąc to, ukułem powiedzenie, że rozróżnić konformizm od kompromisu jest największą sztuką. W szczególności dla dyrektora. Gdybym w paru sytuacjach, w jakich się znalazłem, był tylko jako "Englert-aktor", te decyzje byłyby inne. To nie zmienia mojego poglądu, mojego działania, ale ogranicza możliwość działania. Gram w zespole, nie uprawiam gimnastyki artystycznej, ale grę drużynową. Jestem coachem, który ma w drużynie dwóch baranów, trzech inteligentów, jednego zwolennika płci własnej, dwóch zwolenników płci przeciwnej. Oni muszą razem pracować na rzecz jednej sprawy. Oczywiście, buduję tutaj jakąś straszną laurkę - nawet nie sobie - dyrektorom teatrów, ale tak jest.
Dlaczego my jako Polacy nie potrafimy grać wspólnie, tylko kopiemy się po kostkach?
Takie są teorie. Uważam, że jesteśmy utalentowanym narodem - i narażę się teraz wszystkim nacjonalistom - z tego względu, że mamy najbardziej wymieszane DNA w Europie: od Wikingów, przez Białorusinów, Mongołów i przede wszystkim po Żydów. W związku z tym, to DNA jest tak bogate, że przez całe wieki mamy między innymi kłopot z dogadaniem się. W przeciągu historycznym i geograficznym, w dodatku na takim terenie, na którym wiatry hulają, a słońce nie świeci przez znaczą część dni w roku, ale też nie jest to Skandynawia, gdzie słońce nie świeci prawie w ogóle, to nam tak hula od lewej do prawej. Klimat umiarkowany. To co mówię, jest rodzajem żartu, nie będącego żadną teorią naukową, ale coś w tym jest. Jaki jest powód, że nasi naprawdę wybitni twórcy nie znaleźli języka międzynarodowego, nie zdobyli uznania na świecie? Nie pomoże przepłacanie twórców światowych, żeby tworzyli wokół polskiej historii. Na nic się to nie zda, donikąd to nie doprowadzi. W spektaklu "Spiskowcy" (na podst. powieści Josepha Conrada - red.) inteligent brytyjski mówi, że nie może zrozumieć naszego narodu i dodaje, że być może dlatego, że my nienawidzimy życia. Być może to jest to. Z tą naszą prasłowiańską kiłą w gruncie rzeczy nienawidzimy życia. Nie do końca jesteśmy poukładani. Szaleni, nieprawdopodobnie zdolni w wielu dziedzinach. Kariera w Polsce to nic, ale dopiero uznanie za granicą nas nobilituje. Dlaczego nie robimy tutaj kariery? Dlaczego Polak to jest facet, który jeśli mu śmierdzi gówno na podwórku, to przerzuca je za płot do sąsiada? Dalej śmierdzi, ale nie u niego. Dlaczego tak jest? Z czego to się bierze? Nie wiem. Gdybyśmy wiedzieli, może łatwiej byłoby to uprzątnąć. Poza tym mamy takie przeświadczenie - może wynikające z religii - że na każdy grzech jest alibi umożliwiające rozgrzeszenie. I w życiu politycznym, publicznym i prywatnym. Przecież w dyskusjach politycznych jednym z najgłupszych argumentów, jakiego inteligent może użyć, jest: a wy robiliście to samo. To jest ćwierćinteligentne. Ale jest powszechnie używane.
Żyjemy też w czasach, w których się wzajemnie nie słyszymy. To też jest skutek używania internetu. Rozmawiamy z naszymi "ćwierkaczami". Dostajemy tysiąc różnych informacji na sekundę. Teraz jak wybrać z tego gąszczu prawdę? Jeśli człowiek myśli, to wpada w kompleksy i zaczyna ćwierkać.
A pan jako aktor, reżyser, człowiek, często chodził na kompromisy?
Aktor to ma wpisane, że idzie na kompromisy - musi pójść na kompromisy z publicznością i z reżyserem. Uprawia zawód zespołowy i nie może grać bezkompromisowo przeciw partnerowi. Każdy partner to jest kompromis. Z koeli profesor Erwin Axer uczył w szkole, że reżyseria to jest sztuka rezygnacji. Ja to rozszerzam: życie to jest sztuka rezygnacji. Umiejętność pięknego rezygnowania jest sztuką.
Czy jako człowiek szedłem na kompromisy? Naturalnie, że tak. W życiu prywatnym, w związku z kobietą… To są nieustanne kompromisy. W przeciwnym przypadku trzeba się rozstać. Chyba, że jakaś para chce się rozstać, to wtedy nawet przypalony ziemniak jest argumentem przeciw kompromisowi.
Umiejętność życia, to utrzymywanie równowagi pomiędzy braniem i dawaniem. Nie można tylko dawać i nie można tylko brać. Jeśli uda się nam zbliżyć do tego balansu, to posuwa nas do przodu. W innym przypadku za chwilę będziemy stać wypięci z tyłkiem gotowym do skopania. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Wszystko w naszej rozmowie wraca do punktu wyjścia, do kompromisu. Co innego mówić o tym, co innego to zrobić. Zwłaszcza w sytuacjach ekstremalnych. Jeśli ktoś mnie kopnął w genitalia, to o kompromis bardzo trudno. Jak pan widzi, kompromis też ma swoje granice.
Autor: Tomasz-Marcin Wrona / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fot. Wojtek Szabelski/Tofifest Film Festival