Tradycją już staje się fakt, że canneńscy jurorzy zaskakują swoimi wyborami. Nikt nie stawiał w tym roku na "Dheepana" Jacquesa Audiarda, jako faworytów wymieniając węgierskiego "Syna Szawła", "Carol", czy "Mia Madre". "The Guardian" pisze o "wielkiej niespodziance", zaś "Variety" o zdumieniu dziennikarzy w trakcie ogłaszania werdyktu. O ile jednak postrzegany jako kandydat do głównej nagrody "Syn Szawła" odebrał drugą co ważności nagrodę Grand Prix, o tyle aktorskie wyróżnienia były zupełnym zaskoczeniem.
W rankingach dziennikarskich do końca królowała brawurowa "Carol" Todda Haynesa (opowieść o lesbijskiej miłości w latach 50. zrealizowana na podstawie książki Patricii Highsmith), a także traktowany jako objawienie obraz 38-letniego debiutanta Laszlo Nemesa "Syn Szawła".
Grająca tytułową rolę w "Carol" Cate Blanchett, wymieniana była też jako mocna kandydatka do nagrody aktorskiej, obok Brytyjki Emily Blunt ("Sicario" Denisa Villeneuve'a), zaś Toby Jones, grający w opowieści fantasy Matteo Garrone "Tale of Tales", uważany był za pewniaka do nagrody za kreację męską. Wszyscy oni zostali pominięci przez jurorów.
Wszyscy podkreślali, że poziom imprezy był w br.wyjątkowo wyrównany, ale jedynie krytycy "The Hollywood Reporter" (być może jako Amerykanie, najlepiej znający upodobania braci Coen szefującym jury), podkreślali nieśmiało, że kto wie, czy twórcy "Fargo" nie postawią właśnie na autorskie kino Jacquesa Audiarda. No ale bracia Coenowie - choć na czele jury - dysponowali jedynie dwoma głosami. Spodziewano się, że przede wszystkim Kanadyjczyk Xavier Dolan ("Mama") i większość jurorów będą forsowali na głównego zwycięzcę wspomnianego "Syna Szawła".
Co do jednego tylko zgodzili się wszyscy - największym rozczarowaniem 68. edycji festiwalu w Cannes był oczekiwany bardzo "The Sea of Trees" Gusa Van Santa. Co gorsza, zgodnie oceniono, że filmowi twórcy "Słonia" najbliżej do pełnej grafomanii i kiczu twórczości... Paulo Coelho.
"Całe szczęście, że nie było w Cannes Hanekego"
Tak naprawdę, zaskoczeni werdyktem jury przyznającego Złotą Palmę nie byli wyłącznie gospodarze-Francuzi. W wielu recenzjach czołowych tytułów branżowych pojawiły się też głosy, że na 120-lecie kina, postanowiono wykonać ukłon w stronę twórców kinematografii braci Lumiere, stąd właśnie nagroda dla obrazu francuskiego.
O zdobywcy tegorocznej Złotej Palmy filmie Francuza Jacquesa Audiarda "Dheepan" - historii emigrantów ze Sri Lanki, pisaliśmy szeroko we wczorajszej relacji z wręczenia nagród.
Startujący w canneńskim konkursie reżyser nieraz wyjeżdżał już z Lazurowego Wybrzeża z nagrodą, ale nigdy dotąd nie z tą najważniejszą.
ard jest m.in. twórcą znakomitego, nominowanego zasłużenie do Oscara i Złotego Globu "Proroka", który w 2009 zdobył Grand Prix w Cannes. Wygrałby ówczesny festiwal, gdyby nie bezkonkurencyjny wówczas Michael Haneke z "Białą wstążką", który sprzątnął mu główną nagrodę sprzed nosa. Na tym jednak nie koniec zmagań obu filmowców, bo trzy lata później w 2012 r., gdy startował z poruszającą opowieścią "Rust and Bone", Haneke przyjechał tu z genialną "Miłością" i znowu zdobył Złotą Palmę, a potem także Oscara.
Nie dziwi więc, że odbierając główną nagrodę francuski reżyser zażartował: "Całe szczęście, że nie było w konkursie Michaela Hanekego, bo zapewne znowu znowu byłbym bez szans". Mimo wygranej w bieżącym roku, krytycy zgodnie podkreślają, że to właśnie "Prorok", a nie tegoroczny zdobywca Złotej Palmy, jest najlepszym dziełem Audiarda. Historia 19-letniego chłopaka skazanego na sześć lat więzienia, który podczas odsiadywania wyroku zdobywa pozycję szefa mafii, to bez wątpienia także jeden z najlepszych francuskich obrazów minionej dekady.
Radość z sukcesu debiutanta i Mara za Blanchett
Objawienie tegorocznego festiwalu, 38-letni debiutant z Węgier Laszlo Nemes, nie zdobył co prawda jak typowano głównej nagrody, ale Grand Prix festiwalu, czyli drugie co do ważności wyróżnienie w Cannes. Niewątpliwie to także wielki sukces młodego reżysera. Dodajmy, że Nemes odebrał również Nagrodę FIPRESCI - Międzynarodowych Krytyków Filmowych, akredytowanych na festiwalu. Jego opowieść o Holokauście - pokazana przez pryzmat przeżyć węgierskiego Żyda, członka Sonderkommando z Auschwitz-Birkenau, który chce za wszelką cenę pochować zamordowanego przez oprawców chłopca - zrobiła piorunujące wrażenie na widzach i krytykach.
Raz na kilka lat zdarza się, że w głównym konkursie startuje tu debiutant, a jeszcze rzadziej, że dostaje tak ważną nagrodę. Mimo to spora część festiwalowej publiczności była zdania, że to właśnie do Nemesa powinna powędrować główna nagroda - Złota Palma.
Jury nie kieruje się jednak gustami krytyków ani widzów. Gdyby tak było, z nagrodą wyjechałby z Cannes także Włoch Nanni Moretti, którego opowieść "Mia Madre" (Moja matka), mimo iż uważana za jeden z najmocniejszych akcentów konkursu, została całkowicie pominięta przez jury. Zawiedzeni byli też fani utalentowanej Australijki Cate Blanchett, której wróżono główną nagrodę aktorską za rolę tytułową w filmie "Carol" Todda Haynesa. Jury znów zdołało jednak zaskoczyć i zamiast Blanchett nagrodzono ex aquo z Emmanuelle Bercot, partnerującą jej w "Carol" Rooney Marę (za kreację zakochanej w mężatce młodej dziewczyny). Sam film jednak, choć przez wielu typowany na laureata, pominięto.
Rozminęły się też typy jurorów i festiwalowych gości w przypadku nagrody za rolę męską, którą wróżono znakomitemu w roli szalonego króla Toby'emu Jonesowi w filmie Matteo Garrone. Jurorzy nagrodzili jednak - znów za rolę w filmie francuskim "La loi du marche" (Prawa rynku) - Vincenta Londona, który gra bezrobotnego 50-latka, dla którego nowa praca wiązać się będzie z pójściem na moralny kompromis.
Cannes oszalało na punkcie Mad Maxa
Abstrahując od listy laureatów canneńskiej imprezy, krytycy podkreślają, że jedno absolutne novum zdominowało tegoroczny festiwal. Zwykle prezentowane tu poza konkursem kino komercyjne (nie ma co kryć, że to hity masowe i grające w nich gwiazdy przyciągają pieniądze do kin) zaprezentowało w tym roku tak wysoki poziom, że nie byłoby ujmą dla tego ambitnego, gdyby dopuszczono je do wyścigu o festiwalowe laury.
Mowa przede wszystkim o nowej serii przygód policjanta z Miasta Słońca. Spora w tym zasługa aktorskiego duetu Tom Hardy-Charlize Theron. On jest tu typem złamanego herosa rodem z czarnego kryminału, ona zaś walczy za sprawę. Recenzje filmu spokojnie możnaby przypisać wyrafinowanym obrazom startującym w głównym konkursie, co jeszcze nie zdarzyło się chyba w Cannes komercyjnemu kinu.
Reżyser George Miller wrócił do swojego wielkiego hitu po 30 latach. Mel Gibson zdążył się w tym czasie zestarzeć, w głównego bohatera wcielił się więc świetny Tom Hardy, który - co podkreślają krytycy - "stworzył kreację głębszą, bardziej gorzką i wyrafinowaną, niż kiedyś Gibson". Obraz od tygodnia obecny jest na naszych ekranach i bryluje na szczycie box office'u.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: "The Guardian", "Variety", "The Hollywood Reporter"